15 września 2010

Tauron Nowa Muzyka, Katowice, 27.08.2010r.


Teren byłej kopalni węgla kamiennego „Katowice” po raz drugi w pięcioletniej historii festiwalu Tauron Nowa Muzyka zamienił się w przestrzeń, w której bezapelacyjnie królowały wszelkie odmiany muzyki elektronicznej oraz klubowej. Po niezwykle ciekawym zestawie artystów oraz znacznym wzroście publiczności, jaki odnotowano podczas tegorocznej edycji można stwierdzić, że katowicka impreza rozwija się w dynamicznym tempie stając się realną konkurencją dla innych letnich festiwali muzycznych w Polsce.

Dane było mi uczestniczyć niestety tylko w jednym dniu festiwalu, stąd moja relacja – dość wybiórcza - ograniczy się wyłącznie do piątku 27 sierpnia. Tego dnia na trzech otwartych scenach usytuowanych w różnych zakątkach postindustrialnej przestrzeni zobaczyć można było kilkunastu wykonawców z kultowymi przedstawicielami Ninja Tune – Bonobo i Jaga Jazzist na czele. Ich występy na Live Stage zdecydowanie przyciągnęły największą grupę osób biorących udział w piątkowych koncertach.



Czołowy przedstawiciel skandynawskiego nu – jazzu norweski kolektyw Jaga Jazzist jako pierwszy tego wieczoru wywołał u mnie zachwyt. Zresztą perkusista grupy – Martin Horntveth w pierwszej swojej wypowiedzi w trakcie koncertu oznajmił, że będzie to wyjątkowy występ, gdyż właśnie w Katowicach kończą trasę koncertową promującą ich tegoroczny album „One – Armed Bandit” i w tym roku już nie będzie możliwości, aby posłuchać ich muzyki na żywo. Uczestnikom Nowej Muzyki dane było więc, po raz ostatni przed nieokreśloną przerwą cieszyć się dźwiękami długich, a co za tym idzie rozbudowanych i zróżnicowanych kompozycji Jaga Jazzist z ewidentnymi naleciałościami rocka progresywnego słyszanych choćby w nagraniach z ich ostatniego albumu. A tych numerów było akurat najwięcej w programie godzinnego występu. Dziewięcioosobowy skład muzyków czarował dźwiękami i zachęcał do wspólnej zabawy („Lubicie muzykę? Lubicie taniec?” pytał perkusista przed zagraniem przez Norwegów utworu „Music! Dance! Drama!”). Piosenkę „Oslo Skyline” pochodzącą z przedostatniego albumu grupy „What We Must” zaanonsowano natomiast jako „Katowice Skyline”, co było miłym zaskoczeniem i ukłonem w stronę żywo reagującej publiczności. Na tle pozostałych koncertów tego dnia wybijała się także rozbudowana gra świateł oraz wykorzystanie zielonej barwy laserów (za ich sprawą przez moment można się było poczuć, jak na występie Muse w Krakowie).



Drugą niekwestionowaną gwiazdą piątkowych koncertów był Bonobo (pod tym pseudonimem ukrywa się Simon Green), który dotarł do Katowic wraz z rozbudowanym składem zaprzyjaźnionych muzyków jako Bonobo Live Band. W pięciu kompozycjach (“The Keeper”, “Stay the Same”, „Eyesdown”, „Nightlite”, “Days to Come”) oraz w wieńczącym bis utworze “Between the Lines” na wokalu zaśpiewała Andreya Triana - wschodząca gwiazda muzyki soul i zarazem najświeższe odkrycie zasłużonej dla elektroniki wytworni Ninja Tune. Jej potężny, a zarazem nieskazitelnie czysty głos dodał silnych emocji ezoterycznym dźwiękom tworzonym przez zespół, którego lider większość czasu spędził grając na gitarze basowej, choć zdarzyło mu się także usiąść za zestawem instrumentów klawiszowych. W pamięci utkwi mi przede wszystkim ogromna ilość solówek na instrumentach dętych (flety i saksofony) i perkusyjnych, o jaką pokusili się muzycy instrumentalnego składu zespołu. Ich rotacja na scenie oraz doskonała komunikacja między sobą także budziły zrozumiały szacunek. Entuzjastyczne przyjęcie zespołu przez katowicką publiczność skłoniło Simona do uchylenia rąbka tajemnicy – w czasie bisu zdradził, że w grudniu tego roku po raz kolejny odwiedzi Polskę (data i miejsce tego koncertu nie zostało na razie ujawnione). Fantastyczny koncert repertuarowo złożony głównie z muzyki z dwóch ostatnich albumów Bonobo („Days to Come” i „Black Sands”) uświadamiający, że muzyka elektroniczna może wyśmienicie zabrzmieć, jeśli oprze się ją wyłącznie na żywych instrumentach, co bywa na szczęście coraz częściej praktykowane podczas scenicznych występów.



Tauron Nowa Muzyka przyniósł także sporą porcję występów dj’skich, z których najlepiej moim zdaniem wypadł twórca tzw. minimal techno, Hendrik Weber szerzej znany jako Pantha Du Prince. Jego set utkany z ulotnych wyraźnie ambientowych dźwięków o delikatnej i przestrzennej konstrukcji wprawił mnie w dobry nastrój. Przy jego muzyce można było się rozmarzyć i odpłynąć całkowicie. Stała wizualizacja w tle oraz zmieniające się co jakiś czas niebieskie bądź różowe światła potęgowały ponadto nastrój wyciszenia i odrealnienia. Kompletnie rozczarowali za to pionierzy współczesnej sceny elektronicznej Rob Brown i Sean Booth ukrywający się pod scenicznym pseudonimem Autechre. Ich nużący występ na Club Stage podważył w ogóle sens publicznego prezentowania swojej muzyki na żywo. Nie sposób dojrzeć było muzyków na scenie, która tonęła w ciemnościach, a ich radykalna propozycja muzyczna oparta na zapętlaniu stale tych samych motywów po prostu nużyła zniechęcając do stania pod sceną i marznięcia w tą dość zimną noc. Znacznie ciekawiej pod tym względem wypadł występ jednego z czołowych przedstawicieli brytyjskiego hip - hopu Kidkanevila, w którego przypadku raziło tylko i wyłącznie odtwarzanie wszystkich dźwięków prosto z laptopa. Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie natomiast występ King Midas Sound - nowego projektu Kevina Martina (w ubiegłym roku wystąpił na festiwalu z The Bug) nawiązującego do najlepszych tradycji bristolskiego trip-hopu. Gęsta, mroczna muzyka podbita potężnymi basami spod znaku Massive Attack sprawdziła się idealnie na Club Stage. Wypadli nieporównywalnie lepiej niż na swojej debiutanckiej płycie „Waiting For You”. Mocnym atutem tego koncertu były z pewnością także świetne wokalizy Rogera Robinsona i Kiki Hitomi w poszczególnych utworach.



Najmocniejszym elementem tegorocznej edycji festiwalu Tauron Nowa Muzyka był jego line-up prezentujący najciekawsze zjawiska ze współczesnej sceny elektronicznej. Organizatorom festiwalu należą się ponadto ogromne brawa za cykliczne organizowanie serii koncertów pod hasłem „Before Tauron Nowa Muzyka”, dzięki czemu w ciągu ostatnich paru miesięcy można było zobaczyć w Katowicach takich artystów jak: Crystal Castles, Fuck Buttons czy Jeff Mills. Mam nadzieję, że ta akcja będzie kontynuowana, bo z moich dotychczasowych obserwacji wynika, że jest na nią spore zapotrzebowanie. Niestety nie udało się uniknąć błędów organizacyjnych w trakcie samego festiwalu. Po pierwsze moją uwagę zwrócił tylko jeden niewielkich rozmiarów telebim przy głównej scenie, co niewątpliwie mogło przeszkadzać w dobrej widoczności podczas koncertów. Przewidzieć można było również, że niewielka ilość trzech stanowisk, w których dokonywało się wymiany pieniędzy na kupony festiwalowe to zbyt mała ilość, jak na tak duży festiwal. Raziła także niepunktualność w rozpoczynaniu koncertów (choć np. występ Bonobo rozpoczął się dziesięć minut przed zaplanowanym czasem zaskakując tym także część uczestników) oraz brak jakiejkolwiek informacji o odwołanym występie Pauli i Karola. Jednakże te wszystkie wymienione przeze mnie błędy organizacyjne nie były w stanie zepsuć muzycznego święta i już teraz z wielką niecierpliwością czekam na kolejną odsłonę festiwalu.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kruk

1 komentarz:

  1. Mnie też podobał się Bonobo i zgadzam się z organizacją, sam myślałem, że Bonobo się rozgrzewa, tymczasem trwał już koncert, a wszyscy dopiero szli w kierunku main. Generalnie - świetna impreza, zwróciłbym uwagę na znakomity, jazzowo - funkowy występ D4D i Loco Star, który zaskoczył niejednego, w tym mnie. Pogoda się udała:) Pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń