23 września 2010

Oceniamy: Indigo Tree - Blanik



Wrocławski duet Indigo Tree całkowicie zasłużenie zaskarbił sobie uznanie krajowych krytyków wydanym w 2009r. debiutanckim albumem „Lullabies of Love and Death”, stanowiącym znakomitą odpowiedź na popularny obecnie w świecie freak folk. Subtelny zestaw kilkunastu onirycznych impresji skomponowanych na gitarę akustyczną z ograniczoną do minimum sekcją rytmiczną wzruszył nie jedno serce wprowadzając je w stan błogiej kontemplacji. Upłynął rok i na półkach sklepowych znaleźć możemy już nowe wydawnictwo sygnowane nazwiskami Filipa Zawady (ex Pustki) i Peve Lety’ego.

„Blanik”, bo tak zatytułowano album (na część znakomitego polskiego olimpijczyka) otwiera nowy rozdział w twórczości Indigo Tree. Miejsce gitary akustycznej zajęła lekko przesterowana gitara elektryczna wprowadzając trochę brudu w uporządkowany baśniowo – neurotyczny klimat znany z debiutu. Zachowano dotychczasowy styl z rozmytymi przestrzennymi harmoniami wokalnymi oraz z nie narzucającymi się od pierwszego przesłuchania melodiami. Można wręcz powiedzieć, że nowe kompozycje zespołu mają bardziej piosenkowy charakter, a niektóre z nich wyraźnie zaznaczone refreny, jak w przypadku „Hardlakes” oraz „Lazy” (gdyby stacje radiowe odważyły się je grać, miałyby spore szanse na stanie się przebojami). Klawiszy jest dla odmiany za to jakby mniej, ale gdy już się pojawiają np. w tytułowym „Blaniku” kojarzącym się ewidentnie z oniryczną twórczością Williama Basinskiego, to pozostawiają po sobie trwały ślad w pamięci.

Zwiększyła się rola producenta „Lullabies of Love and Death” Michała Kupicza na nowym albumie Indigo Tree do tego stopnia, że stał się on współautorem wszystkich nagrań i równoprawnym członkiem zespołu. Jego wkład jest słyszalny chociażby w nałożeniu na siebie wokali Peve Lety’ego (świetny efekt uzyskano zwłaszcza w końcówce „Hardlakes”) oraz w nadaniu głębi poszczególnym utworom. Trzeba ich słuchać wielokrotnie i najlepiej głośno, aby odkryć wszystkie ukryte przez niego smaczki.

Nowa płyta Indigo Tree działa na mnie niezwykle uzależniająco czarując urodziwymi, subtelnymi dźwiękami, których rozpiętość czasem wręcz zaskakuje. Najlepszy przykład to ostatni na krążku ponad siedmiominutowy utwór „Iwishweturnedintoatree” przechodzący stopniowo od szeptu do jazgotu przesterowanych gitar pozostawiając słuchacza w lekkim osłupieniu. Mocne zwieńczenie przepięknej, a zarazem skromnie wydanej płyty (szara okładka z błędnie wyznaczonymi kierunkami świata) którą moglibyśmy, a nawet powinniśmy się chwalić poza granicami naszego kraju. Z pewnością mocny kandydat do polskiej płyty jesieni, a może nawet i roku, kto wie? Pełen zachwyt.

Ocena: 5
Wystawił: Sławomir Kruk

Posłuchaj:

1 komentarz:

  1. Jeżeli słuchaliście poprzedniej płyty i czekacie na kontynuacje to jesteście w czarnej d.... Zespół wykonał obrót nie o 180* ale o 360* i wyszło im to naprawdę perfekcyjnie, spokojne brzmienie teraz jest mocne i dynamiczne dla mnie ocena 4/5.
    Jedna z najlepszych płyt jesieni 2010.....

    OdpowiedzUsuń