14 czerwca 2010

Oceniamy: Tame Impala - Innerspeaker


Co się stało? Ktoś odkopał nieznane nagrania Beatlesów z roku 1967? A może Panda Bear postanowił zmiksować swoje dźwięki z głosem Johna Lennona? Nic z tych rzeczy - otóż debiutancką płytę wydała współczesna, australijska grupa, Tame Impala. Tytuł całości - Innerspeaker.

Wydawałoby się, że lato miłości było tylko raz, a acid music grywana jest obecnie w nielicznych klubach. Nic bardziej mylnego, co potwierdza kwartet muzyków z Perth w Australii. Już pierwsze dźwięki albumu Innerspeaker dzięki charakterystycznej linii basu i rozpierzchniętych gitarach przywołują na myśl Sierżanta Pieprza Beatlesów. Gdy do akcji wkracza wokalista, Kevin Parker, można zgłupieć - przecież to Lennon! Ale to nie Lennon, chociaż typowy chwyt psychodelicznego rocka - rozciąąąąągnięty, leniwy wokal jest tutaj zachowany. Innerspeaker to inwazja dźwięku. Nie ma nawet chwili oddechu, zewsząd bowiem atakują nas dźwięki poszarpanych gitar, lamentowy śpiew wokalisty i wszechobecne syntezatory.
Bardzo wszechstronnie pracująca perkusja (perki, bębnowe solo) dopełnia atmosfery muzycznej obfitości. W efekcie, wszystko jest do tego stopnia przesycone, że nie da się słuchać tej płyty zbyt często. Wyjątkowo intensywna dźwiękowo płyta.

Generalnie jednak, trzeba pochwalić ten album, swoista nowość na horyzontach rocka alternatywnego ostatnich lat. Nie polecam na wyciszenie, ale zdecydowanie polecam w przypadku chęci muzycznego doładowania.

Ocena: 4
Wystawił: Marcin Bareła



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz