25 czerwca 2010

Oceniamy: Sleigh Bells - Treats



Ciągle zastanawiam się, co takiego nadzwyczajnego jest w duecie Sleigh Bells, a konkretniej ich debiutanckiej płycie Treats, że wszędzie, gdzie spojrzę, spływają soczyste pochwały wokół tego wydawnictwa. Wydawnictwa, powiedzmy sobie szczerze - przeciętnego. Nawet bardzo przeciętnego.

Połączenie Lily Allen i Lightning Bolt może i mogłoby się zmaterializować, ale trzeba umieć to zrobić, bo w przypadku Sleigh Bells wyszło połączenie czekolady i ogórka kiszonego. Czyli wyszło coś raczej niezbyt strawnego. Zastanówmy się, nad czym można się tu zachwycić. Wokal Alexis Krauss to nic nadzwyczajnego, taki lukrowany, popowy głosik; automat perkusyjny - używają go najwięksi, ale na Treats pozostaje w cieniu i wręcz go nie zauważam; gitarowy, przesterowany zgiełk - byłby może i fajny, gdyby nie bzyczał przez 32 minuty jak jakieś wielkie zgromadzenie szerszeni; syntezatory - można zaliczyć je ewentualnie na mały plus. Co poza tym: brak przeboju (no, może wyjątkiem - Rill Rill); wrażenie słuchania tego samego utworu cały czas; brak przestrzeni i jakiegokolwiek muzycznego oddechu. Czy to może być powodem zachwytów nad Treats?

Przyznaję, że początkowo dałem porwać się entuzjazmowi nad całym przedsięwzięciem, ale w tym momencie lepiej czym prędzej wystawię słabą trójkę, bo zapewne kilka dni i skończyłoby się na jedynce. Może i jest na Treats swego rodzaju oryginalność, świeżość; może i jest to brzmienie jakiejś kolejnej fali. Mnie jednak ta płyta coraz bardziej odrzuca, więc kończę już pisanie, póki jestem w dobrym humorze.

Ocena 3 (-)
Wystawił: Marcin Bareła

1 komentarz: