31 marca 2010

Setlista 31.03.2010r.

1. Kamp! - Le Jaguar ("Breaking a Ghost's Heart" EP,2009)
2. Yeasayer - Rome ("Odd Blood",2010)
3. Skinny Patrini - Japan ("Duty Free",2008)
4. The National - Bloodbuzz Ohio ("High Violet",2010)
5. Melissa Auf Der Maur - Out of Our Minds ("Out of Our Minds",2010)
6. Tindersticks - Peanuts ("Falling Down A Mountain",2010)
7. Skinny Patrini - YSMF ("Duty Free",2008)

Posłuchaj audycji: http://www.sendspace.com/file/gqyo43

30 marca 2010

Przypominamy: The Magic Numbers


To jeden z moich ulubionych zespołów. Muzyczny kwartet: cztery osoby; dwoje rodzeństwa: Michele i Romeo Stodart oraz Angela i Sean Gannon. Niepozorni, skromni, prości. Poznali się po tym, jak Gannonsi przenieśli się w sąsiedztwo Stodartów w Londynie. Szybko zebrali szyki, tworząc oficjalną grupę w 2002 roku, natomiast niedługo potem podpisali umowę z Heavenly Recordings i się zaczęło...

Zadebiutowali w 2005 roku płytą The Magic Numbers. Krytycy początkowo byli wstrzemięźliwi, dziś jest to płyta uznawana na Wyspach za kultową w kręgach pop. The Magic Numbers w swojej absolutnej muzycznej doskonałości największy nacisk kładli przede wszystkim na harmonie wokalne. Efekt był na tyle powalający, że muzycy szybko zdobyli powszechny szacunek brytyjskich słuchaczy, niezależnie od wieku i preferencji muzycznych. Pokochali ich niemal wszyscy:

I See You You See Me live. Publiczność jest wystarczającym komentarzem

Gumowemu, lekko agresywnemu wręcz głosowi Romeo Stodarta przeciwstawia się delikatny, anielski wokal Angeli Gannon. Zazwyczaj śpiewają osobno, czasem do fety włącza się Michele Stodart; jednak, ku uciesze słuchaczy, w ich utworach głosy zlewają się często w jedną męsko - damską, chóralną symfonię. Czegoś takiego nie było od The Beatles...

Forever Lost. Sala się trochę upiła...

Ich druga płyta, Those The Brokes z 2006 roku również była przebojem nie tylko w Anglii, lecz niemal w całej zachodniej Europie, czego dowodem były liczne, entuzjastycznie przyjmowane koncerty grupy. To był niezwykle intensywny okres dla Magicznych Liczb, czego kulminacją był występ na Glastonbury rok później i odmowa (rzekomo z powodu konieczności grania z playbacku) występu w Top of the Pops. Odważne posunięcie. Those The Brokes jest mniej rockowym albumem od poprzedniczki, unosi się więcej melancholii i popu barokowego, choć rockowo bywało:



W tym roku Liczby wracają... Nowy album - The Runaway już 7 kwietnia. Ostatnio w sklepie natknąłem się na Those The Brokes (Media Markt, do tego za 19 złotych), więc szansa na zdobycie jest. Ze studenckim pozdrowieniem

Marcin Bareła

26 marca 2010

Skinny Patrini, 25.03.2010r., Cogitatur



Fani Skinny Patrini długo musieli czekać na pierwszy koncert swoich ulubieńców w Katowicach, ale śmiało mogę stwierdzić, że długie miesiące ich wyczekiwania zostały wynagrodzone z nawiązką i zdecydowanie warto było się pojawić w ten wieczór w Cogitaturze. Przesiąknięty seksem duet, w którego muzyce odnaleźć można wpływy postpunk, elektro czy bardziej zimno falowego grania bez większych problemów rozruszał liczną publiczność, choć zajęło im to znaczniej więcej czasu niż podczas ubiegłorocznego Off Festivalu w Mysłowicach.

Punktem kluczowym dla przebiegu całego koncertu było moim zdaniem zachęcenie przez muzyków publiczności do sforsowania barierek, tak aby kontakt między nimi stał się bliższy, co okazało się fantastycznym posunięciem i zachęciło wielu do nieskrępowanej niczym zabawy. A sporej dawki energetycznego grania uzupełnianego nieprzyzwoitymi zapowiedziami do poszczególnych utworów było pod dostatkiem, co nie dziwi zwłaszcza w kontekście zespołu, o którym mówi się, że to jeden z najbardziej ekscentrycznych duetów na polskiej scenie alternatywnej.



Koncert rozpoczął się z godzinnym opóźnieniem, ale za to od zupełnie premierowego utworu, którego tytułu niestety nie znam, ale prawdopodobnie pojawi się on na nowej płycie zespołu, której motywem przewodnim ma być słowo „piękno”. Następnie Michał Skórka i Anna Patrini uraczyli nas m.in. kompozycją „Sweat”, od której rozpoczyna się ich debiutancki album „Duty Free”, z którego materiał stanowi dotychczasową podstawę koncertową. Większość utworów pochodzących z tej właśnie płyty zabrzmiało podczas występu znacznie potężniej niż w wersji albumowej, ale pod względem aranżacji wyczuwalne były tylko kosmetyczne zmiany.



Występ Skinny Patrini to w znacznej mierze spektakl sceniczny, w którym muzyka jest jednym z kluczowych elementów całości, ale zarazem nie jej jedynym. Poza nią ważną rolę odgrywają psychodeliczne wizualizacje zawierające fragmenty niemych filmów (podczas utworu „Merlin” np. zacinająca się w drzwiach pokojówka), ekstrawaganckie stroje muzyków zrzucane z siebie w trakcie występu, czy też sam sposób poruszania się urodziwej wokalistki po scenie. Dopiero to wszystko razem wzięte to wizytówka tego niezwykłego, jak na polskie warunki zespołu.



Swój pierwszy katowicki koncert muzycy Skinny Patrini zakończyli krótkim bisem, w czasie którego powtórzyli utwór „Sweat” oraz na specjalne życzenie publiczności zagrali piosenkę „No More Down”. Cały koncert trwał ok. godziny i jak podkreśliła w czasie rozmowy ze mną wokalistka zespołu Anna Patrini „lepiej zostawić publiczność w lekkim niedosycie, niż ją zanudzić i zamęczyć ponad godzinnym koncertem”. Bez obaw nie zanudzacie i nie zamęczacie, Śląsk czeka na więcej.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kruk

Posłuchaj wywiadu:
http://www.sendspace.com/file/8m0y50

24 marca 2010

Setlista 24.03.2010r.

1. Gorillaz - Glitter Freeze ("Plastic Beach",2010)
2. Franka De Mille - Come On ("Bridge the Roads",2010)
3. The Morning Benders - Promises ("Big Echo",2010)
4. Speed Caravan - Galvanize ("Kalashnik Love",2008)
5. Jelonek - War in the Kids Room ("Jelonek",2007)
6. Skinny Patrini - So What?! ("Duty Free",2008)
7. Efterklang - I Was Playing Drums ("Magic Chairs",2010)
8. Jelonek - Akka ("Jelonek",2007)

22 marca 2010

Jelonek, At the Lake 19.03.2010r., Cogitatur



Michał Jelonek wraz ze swoim solowym projektem Jelonek często odwiedza Śląsk, ale do tej pory nie miałem okazji i szczęścia, aby dotrzeć na jego koncert, więc ogromnie ucieszyłem się z faktu, że w końcu zobaczę go na żywo i w dodatku będę mieć także możliwość odbycia „krótkiej rozmowy” na potrzeby naszej rozgłośni radiowej. Na szczęście nie rozczarowałem się, a koncert Jelonka w katowickim Cogitaturze okazał się po prostu fantastyczny pod każdym względem – energetycznej muzyki, kipiącego ze sceny humoru, doskonałej interakcji na linii artysta – publiczność czy też profesjonalnie przygotowanego nagłośnienia (brawa dla akustyka zespołu Kuby Kowalika). W związku z czym nie dziwią mnie zupełnie komentarze przewijające się wśród uczestników ubiegłorocznego Przystanku Woodstock oceniające występ Jelonka jako najlepszy koncert tej imprezy.

Występy Jelonka mają w sobie dużo z ducha kabaretowego, gdzie publiczność nie jest tylko biernym uczestnikiem koncertu, ale ma w znacznym stopniu wpływ na to co się dzieje na scenie. Wzajemne przekomarzanie się muzyków z publicznością to już norma czego przykładem poniższy dialog „Maryla Rodowicz polskiej sceny rockowej – Pokaż Cyce! – będę konsekwentny.. lepiej nie..” . Nie brak także elementów typowych dla sceny metalowej czyli zachęty do pogowania, przygotowywania ściany śmierci czy też zorganizowania wspólnego wężyka od sceny do baru typowego dla imprez biesiadnych tudzież weselnych. Jednakże, co niezwykle istotne sama muzyka odgrywa w tym „show” kluczową rolę i nigdy nie schodzi na dalszy plan.



Na repertuar katowickiego występu złożyły się w znacznej mierze znane z debiutanckiego krążka Jelonka pełne symfonicznego rozmachu utwory instrumentalne skomponowane tak, aby brzmienie jego skrzypiec pozostawało jednak na pierwszym planie. Nie mogło zatem zabraknąć mojego ulubionego fragmentu płyty, czyli „Funeral of Provincial Vampire”, gdzie nawet pęknięcie struny skrzypiec podczas jego wykonania nie zepsuło dramaturgii utworu. W trakcie jej wymiany pozostali muzycy jelonkowego składu: Mariusz Andraszek, Leszek Kowalik, Paweł Chojnacki i Krzysztof Osiak zabawiali publiczność opowiadaniem kawałów, jak i odśpiewaniem „100 lat” dla wszystkich wędkarzy z okazji ich święta, czy też wykonując przebój disco-polo „Jesteś Szalona” z metalową wręcz werwą. Nie zabrakło także odświeżenia rockowej klasyki i zagrania dla wszystkich obecnych na sali czterdziestolatków „Voodoo Child” z repertuaru Jimiego Hendrixa, choć nie była to oczywiście jedyna cudza kompozycja tego wieczoru, gdyż w dalszej części koncertu pojawiły się również utwory Mettaliki i Judas Priest. W pamięci utkwi mi także zagrana na skrzypcach imitacja brzęczenia komara wraz z odpowiednim ruchem scenicznym podczas wstępu do utworu „Mosquito Flight” pochodzącego debiutanckiego krążka Jelonka.

W związku z entuzjastycznym przyjęciem zespołu przez bardzo liczną publiczność nie mogło zabraknąć bisu, wywołanego w dość zaskakujący sposób jak na koncertowe standardy, co miało późniejsze przełożenie na wykonanie autorskiej kompozycji zatytułowanej pod tym właśnie tytułem, czyli „Napierdalać”. Zostało to oczywiście skwitowane przez lidera zespołu zapytaniem w stronę rozgrzanej publiczności: „skąd wy w ogóle znacie takie brzydkie słowa”, co było jedną z jego ostatnich wypowiedzi w jej kierunku, gdyż czas tej energetycznej zabawy zbliżał się ku końcowi. Jeszcze tylko interpretacja barokowej klasyki na sam koniec i było już po wszystkim.




Od razu muszę zaznaczyć, że katowicki koncert Jelonka z pewnością na długo zostanie mi w pamięci ze względu na doskonały kontakt zespołu z publicznością oraz ogromny zastrzyk pozytywnej energii, co zawsze było i jest wyznacznikiem dobrego koncertu, a ten z pewnością zostanie tak zapamiętany nie tylko przeze mnie, ale i przez wielu jego uczestników.

Jako support wystąpił zespół „At the Lake” łączący w intrygujący sposób elementy muzyki klasycznej, folkowej i metalowej i ze swojej roli „rozgrzewacza” przed Jelonkiem wywiązali się znakomicie. Poza swoim autorskim materiałem zaprezentowali także przeróbkę utworu „Sonne” pochodzącego z dyskografii niemieckiej grupy Rammstein i to wykonanie z pewnością było godne uwagi. Do tego w składzie zespołu są, aż trzy piękne kobiety, więc było czym nacieszyć oczy w oczekiwaniu na gwiazdę wieczoru, a był nią zdecydowanie Jelonek.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kruk

Posłuchaj wywiadu z Michałem Jelonkiem: http://www.sendspace.com/file/ymknbs

19 marca 2010

Speed Caravan, 18.03.2010r., Cogitatur





Niewiele osób na Śląsku zdaje sobie sprawę, że z kompletnej niewiedzy na temat współczesnej muzyki francuskojęzycznej pozbawiło się ogromnej przyjemności obcowania na żywo z niezwykłą grupą muzyczną, jaką jest Speed Caravan. Ich znak firmowy to przekraczanie wszelkich granic stylistycznych, stąd nie dziwi fakt łączenia tradycyjnej muzyki algierskiej chaabi z elementami rocka, elektroniki, jazzu czy nawet folkloru andaluzyjskiego. W dodatku lider grupy Mehdi Haddab gra na arabskiej lutni oud w niecodzienny sposób, zmieniając jej brzmienie za pomocą elektrycznych przystawek, niczym Jimmy Hendrix na gitarze.

Ich pierwszy na Śląsku koncert zorganizowany w ramach imprezy towarzyszącej tegorocznej edycji Francophonic Festival nie spotkał się jednak z wielkim zainteresowaniem publiczności przyciągając zaledwie garstkę ludzi. Jednakże ci wszyscy, którzy zdecydowali się wybrać do Cogitaturu nie mieli powodów do narzekań, gdyż Francuzi ze Speed Caravan bez większych problemów pokazali jak się powinno rozgrzać publiczność, co było słychać przede wszystkim w długości braw pomiędzy poszczególnymi utworami.

Repertuarowo godzinny występ Francuzów z algierskimi korzeniami zdominowały utwory pochodzące z ich debiutanckiego krążka „Kalashnik Love” wydanego w 2008r. w najbardziej znaczącej dla world music wytwórni Real World Records. Nie mogło zatem zabraknąć ich autorskiego materiału, jak i bardzo udanych coverów z „Killing an Arab” z repertuaru The Cure na czele, czy też pochodzącego z dyskografii The Chemical Brothers „Galvanize” z typowymi dla nich arabskimi naleciałościami.

Warto także zwrócić uwagę na otwarty kontakt z publicznością - krótkie, lecz treściwe słowa wprowadzenia do konkretnych utworów oraz barwną opowieść o zaletach polskiej „żubrówki”. Do tego nie zabrakło przeprosin, za spore opóźnienie (koncert rozpoczął się z godzinnym poślizgiem) wynikłe z powodu długiej podróży muzyków do naszego kraju.

Za słowa podsumowania tego bardzo udanego moim zdaniem koncertu niech posłuży sam fakt, że w ciągu godziny spędzonej z muzykami Speed Caravan mogliśmy nie ruszając się ze Śląska przemierzyć spory szmat świata z takimi przystankami, jak Maroko i Las Vegas na czele. Kto chętny na taką niezobowiązującą podróż, to niech rozgląda się za szyldem Speed Caravan w swoim mieście, może jeszcze do nas wrócą.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kruk



17 marca 2010

Setlista 17.3.2010r.

1. Charlotte Gainsbourg - Greenwich Mean Time ("IRM",2009)
2. The Flaming Lips - The Sparrow Looks Up at the Machine ("Embryonic",2009)
3. Klaxons - Atlantis to Interzone ("Myths of the Near Future",2007)
4. Nathalie& The Loners - It is So (Kamp! remix) ("Go Dare",2009)
5. MGMT - Flesh Delirium ("Congratulations",2010)
6. Gorillaz - Empire Ants ("Plastic Beach",2010)
7. Jelonek - Funeral of Provincial Vampire ("Jelonek",2007)
8. Iowa Super Soccer - The Story Of Our Picture ("Stories Without Happy Ending",2010)
9. Lao Che - Prąd Stały / Prąd Zmienny ("Prąd Stały/Prąd Zmienny",2010)
10. The Embassy - Call it What You Want ("Futile Crimes",2002)
11. Worm is Green - Hopeful ("Glow",2009)

Speed Caravan w Cogitaturze



Speed Caravan to francuski zespół łączący tradycyjną muzykę algierską (chaâbi) z elementami rocka i elektroniki. Grupa powstała w 2005 roku a jej założycielem grupy jest Mehdi Haddab, grający na arabkiej lutni oud (której historia sięga 5000 lat) niczym Jimmy Hendrix na gitarze. To Francuz z algierskimi korzeniami, związany wcześniej z zespołami Ekova oraz DuOud. Basista Pasco współpracował między innymi z Rodolphem Burgerem, Erikiem Marchandem oraz Rachidem Tahą.
Swój debiutancki album „Kalashnik Love” wydali w 2008 roku w Real World Records – najbardziej znaczącej światowej wytwórni world music. Jej właściciel, Peter Gabriel powiedział o nich, że są „jedną z najbardziej ekscytujących hybryd muzycznych, jakie słyszał”.
Album jest mieszanką tradycji i przyszłości, kultury starożytnej i kultury miejskiej, piękna i gniewu.
Jak stwierdza lider grupy: “Zawsze miałem w sobie wściekłość, którą musiałem jakoś wyrazić. Gniew przeciwko, nie wiem…. niesprawiedliwości, nierówności, systemowi. Muzyka – głośna muzyka, pomaga mi go jakoś skanalizować.”
Speed Caravan zagrał ogromną światową trasę skupioną głównie wokół brytyjskiej, południowoamerykańskiej, australijskiej i nowozelandzkiej edycji festiwalu Womad. Grali też na tak prestiżowych imprezach jak Glastonbury, Mundial Festival, Timitar Festival czy Ollin Kan w Meksyku.
Na swoim koncie mają udane covery, między innymi The Cure i Chemical Brothers. Pracowali z Rahidem Taha, perkusistą Mohamedem Bouamarem i MC Spex, występującym wcześniej z Asian Dub Foundation. Obecny perkusista / wokalista grupy Rocky Singh również był członkiem tej ekipy londyńskich wojowników midi.
Ich jedyny jak do tej pory polski występ miał miejsce na World Stage na Heineken Open’Er w 2009 roku. Album Speed Caravan dzięki dystrybucji Kartel Music obecny jest w polskich sklepach.

Koncert już 18 marca w katowickim Cogitaturze. start: 20:00 // bilety: 35 PLN przedsprzedaż (w sieci TicketPro) 40 PLN w dniu koncertu. U nas jedno 1 podwójne zaproszenie do wygrania. Słuchajcie uważnie audycji;)

10 marca 2010

Setlista 10.3.2010r.

1. Massive Attack - Girl I Love You ("Heligoland",2010)
2. Foals - Spanish Sahara ("Total Life Forever",2010)
3. Sparklehorse - Don't Take My Sunshine Away ("Dreamt For Light Years in the Belly of a Mountain",2006)
4. Gorillaz - Rhinestone Eyes ("Plastic Beach",2010)
5. Gorillaz - Superfast Jellyfish ("Plastic Beach",2010)
6. Jacek Lachowicz - To Be Strong ("Pigs, Joys and Organs",2009)
7. The Flaming Lips - Yeah Yeah Yeah Song ("At War with the Mystics",2006)
8. Lao Che - Urodziła Mnie Ciotka ("Prąd Stały / Prąd Zmienny",2010)
9. Digit All Love - Affective Gravity ("V",2010)
10. Broken Social Scene - Shampoo Suicide ("You Forget it in People",2002)
11. Owen Pallett - Keep the Dog Quiet ("Heartland",2010)

Posłuchaj audycji: http://www.sendspace.com/file/gsnow3

Przypominamy: The Embassy

Niedawno natknąłem się na ten szwedzki duet, o którym właściwie wiadomo niewiele, bowiem nie ma oficjalnych źródeł prezentujących pochodzenie grupy, a ich oficjalna strona - jedna z najdziwniejszych jakie spotkałem - takowych nie podaje. Właściwie ich strona nic nie podaje, oprócz jakiś niejasnych obrazków, jak ten:

i wideoklipów, jak ten:

C'est la vie, c'est embassy from Look on Vimeo.



Jedno jest pewne: The Embassy wydali 2 płyty studyjne - Futile Crimes z 2002 i Tacking z 2005 roku. Oprócz tego pojawiło się kilka niezależnych singli, jednak to płyty wzbudziły moje szczególne zainteresowanie. Sielankowy nastrój towarzyszący ich nagraniom w połączeniu z tanecznym rdzeniem tworzą iście wyśmienitą mieszankę. Na pewno słychać na ich płytach klasyków rocka pokroju The Cure, ale największymi garściami czerpią jednak ze współczesnego akustycznego grania, a la Belle and Sebastian. Nie zmienia to faktu, że nowinek technicznych nie omijają i skwapliwie z nich korzystają. Jednak największe echa słychać tutaj Beach Boysów:



Urzekające jest jeszcze coś innego - The Embassy zawsze pozostawiają taki pozytywny niedosyt. Ich płyty trwają po 30 minut z małym okładem, zatem zanim zdążymy się wygodnie rozłożyć w sofie ze szklanką soku pomarańczowego i myślami powędrować w słoneczne rejony świata, już musimy wstawać, by zmienić CD.

Kolejna zagadka - nie wiem co robi tu Mel Gibson

The Embassy są czarujący z jeszcze jednego prostego powodu: ich piosenki są przepełnione dobrą energią i w ogóle nie chcą się znudzić. Naprawdę można słuchać bez końca. Muzyka, która absolutnie nie przeszkadza.

Call It What You Want

Dziwna strona internetowa The Embassy: http://www.theembassy.info/
Marcin Bareła

8 marca 2010

Oceniamy: Gorillaz - Plastic Beach



GORILLAZ - PLASTIC BEACH (PARLOPHONE)

Ilekroć słyszę tego faceta zastanawiam się: "jak on to robi?"; jak ten przeszło czterdziestoletni facet, który stworzył już właściwie cały muzyczny alfabet ciągle powołuje fantastyczne projekty, komponuje płyty, piosenki które są poza zasięgiem przeciętnego kompozytora? Damon Albarn jest po prostu geniuszem; to on, wraz z Blur, pokazał środkowy palec angloamerykańskim tradycjonalistom; to on włączył do muzyki rock elementy arabskie; to on w końcu - wraz z Jamie Hewlettem powołał w 1998 roku zespół Gorillaz (który de facto miał być początkowo żartem). W ciągu przeszło 20 lat Albarn zadziwiał świat muzycznymi eksperymentami ale i zdolnością do tworzenia epickich melodii. Damon Albarn ma jeszcze jedną cechę: potrafi sprowadzić do swojej muzycznej "chatki" artystyczny świadek najwyższego pokroju, co "gwiazdom" estrady przychodzi z trudem. W przypadku Plastic Beach mamy - można powiedzieć - wręcz "zjazd" śmietanki artystycznej.

Albarn ma, za to co zrobił szacunek wielkich muzyki, nadąsani sceny na jego zawołanie schodzą się niczym piłkarze do szatni. On odwdzięcza się zresztą... także występując gościnnie (Massive Attack). Ale nie odejmujmy nic od reszty - Gorillaz tworzą przecież Murdoc Niccals, Russel Hobbs i Noodle. Jednak to Albarn (2D) komponuje lub współkomponuje większość materiału (razem z Hewlettem!). A ten w przypadku Plastic Beach jest trochę wirtualną, wymyśloną, ale prawdziwie ekscytującą przygodą.

Zapowiadający całość, singlowy Stylo, wyjęty trochę z wczesnego Massive Attack, od razu rozbudził apetyty, zresztą Goryle przyzwyczaili już do świetnych singli. Plastic Beach jest syntezą popowego rapu, electropopu, klubowego electro, dubowego hip hopu, jungle, balladowego rocka i Bóg wie czego jeszcze. Wszystko o dziwo do siebie pasuje, tworząc niezwykły kolaż muzyki świata; obok siebie syntezatory, sample, flety, orientalny rebab, skrzypce, odgłosy ptaków, gitary; głosy Yukimi Nagano, Mosa Defa czy Lou Reeda. Obawiam się, że to nie udałoby się innym, nawet przy najszczerszych chęciach. Gorillaz się udało. Opowieść o zepsutym, sztucznym świecie i pewnej plastykowej wyspie, miejscu ucieczki i schronienia. Wyspy nie ma, ale każdy może sobie ją stworzyć i się do niej wybrać. Jak zwykle w przypadku Albarna trochę wspomnień (także tych alkoholowych) i miłości.

Jest to na pewno najciekawsza płyta Gorillaz; pełna nowych pomysłów, chyba bardziej odważna - ale i nieco spokojniejsza od poprzedniczek. Jeżeli pierwsza płyta była czystą zabawą, druga rzeczą bardziej zaangażowaną i melancholijną - tak Plastic Beach to swoisty eksperyment pod kontrolą. Eksperyment nie wolny od wad, ale dowód na niewyczerpany geniusz Albarna. Więcej takich podróży na wyspę Plastic, proszę!

Ocena: 4,5
Marcin Bareła



7 marca 2010

Oceniamy: Hot Chip - One Life Stand


Hot Chip - One Life Stand (EMI)

To będzie krótka nota: Nie rozumiem o co chodzi zespołowi na najnowszym albumie, One Life Stand. Nie wiem, czy mam się przy tym bawić, czy mam tego słuchać, czy może nawet przy tym płakać...Po znakomitym The Warning i dobrym Made In The Dark przyszedł czas na coś, z czym nie do końca mogę sobie poradzić. Te piosenki jeszcze nie są tragiczne, ale za cholerę nie umiem tego zjeść.

Zespół zaznaczał, że tworzył ten materiał w sprzyjających okolicznościach, mając do dyspozycji komfort studyjnych zabawek i czasu, wynikający z braku zobowiązań koncertowych. Do drugiego numeru jeszcze jest nieźle, ale potem następuje I Feel Better, które najbardziej nadaje się chyba na LOVE PARADE w Berlinie. Singlowy One Life Stand poziom trzyma, potem następuje kulminacja huśtawki nastrojów - Brothers i Slush. Gratuluję wszystkim, którzy nie zgłupieli. Jeżeli jest jeszcze nadzieja w postaci ślicznego Alley Cats, tak wraz z We Have Love wracamy na Love Parade. Płytę wieńczy chyba jakiś odrzut z Made In The Dark - Keep Quiet i Take It In stanowiący nieudolną próbę przywołania najlepszych czasów dance.

Oczywiście - są na tej płycie utwory dobre, ale jest ich za mało, by zrobić wrażenie, a moim zdaniem mamy do czynienia z jedną z najbardziej niepoukładanych, wielobiegunowych płyt, która zostawia słuchacza w totalnym ogłupieniu. Może Wy wiecie o co tutaj chodzi?

Ocena: 2
Marcin Bareła

3 marca 2010

Setlista 3.03.2010r.

1. Tegan & Sara - Alligator ("Sainthood",2009)
2. Hot Chip - We Have Love ("One Life Stand",2010)
3. Owen Pallett - Flare Gun ("Heartland",2010)
4. Digit All Love - Do Ciebie Poprzez Czas ("V",2010)
5. Lao Che - Dłonie ("Prąd Stały / Prąd Zmienny",2010)
6. Iowa Super Soccer - Rolling Around ("Stories Without Happy Ending",2010)
7. Beach House - Lover of Mine ("Teen Dream",2010)
8. Armia - In the Land of Afternoon ("Freak",2009)

Posłuchaj wywiadu z Tomaszem Budzyńskim:
http://www.sendspace.com/file/498py7

2 marca 2010

Przypominamy: Broken Social Scene - You Forgot It In People



Od dziś w tym blogu od czasu do czasu będziemy przypominać i przybliżać płyty, artystów, piosenki nieco zapomniane, niedocenione, lub po prostu pominięte - naszym zdaniem niesłusznie.

Lisa Lobsinger

Broken Social Scene to kanadyjski zespół o którym pisać można by długo. Założycielami grupy byli Kevin Drew i Brendan Canning, ale w składzie koncertowym przewija się od kilku do kilkunastu osób, więc ciężko mówić o jakimś konkretnym stałym trzonie. Powstali w 1999 i wydali jak dotąd 4 płyty. Dziś chciałbym zatrzymać się na drugiej w kolejności, You Forgot It In People z 2002 roku. Płytę wyprodukował David Newfeld; po wydaniu krytycy nie wiedzieli jak opisać to, co słyszą a słuchacze byli zachwyceni. Efekt: nagroda Juno za płytę alternatywną i czołowe miejsca w rankingach najlepszych płyt roku, oraz dekady.

You Forget It In People jest właściwie rdzeniem kanadyjskiego tzw. popu barokowego, płytą która odświeżyła wspomnienia, ale także wyznaczyła nowe ścieżki, którymi potem podążyli chociażby Arcade Fire, Franz Ferdinand czy nasi znajomi z The Car Is On Fire...

Taki kanadyjski Neyorkewr, tyle że oni byli pierwsi...

To co słyszymy na tym albumie to szczyt muzycznej wolności. Wyzwolona z wszelkich ograniczeń kreatywność, radość tworzenia i grania. Także kunszt aranżacyjny, wykorzystanie chyba całej smyczkowej orkiestry, dęciaków; instrumentów dziwnych, śmiesznych; wszelakich sampli i efektów. Głownie dlatego słuchanie tej płyty to wielka zabawa i przyjemność. Stylistyczne bogactwo i muzyczne szaleństwo pod kontrolą...

Broken Social Scene wraca w tym roku z nowym albumem: Forgiveness Rock Record ukaże się już 4 maja. Czekamy...





Marcin Bareła

Oceniamy: Iowa Super Soccer - Stories Without Happy Ending

IOWA SUPER SOCCER - STORIEs WITHOUT HAPPY ENDING (Gustaff Records)

Dokładnie 2 lata minęło od znakomitego debiutu mysłowickiego zespołu Iowa Super Soccer, płyty Lullabies To Keep Your Eyes Closed, tymczasem już wkrótce, dokładnie 15 marca oficjalna premiera płyty Stories Without Happy Ending. I znowu produkcją zajął się zaprzyjaźniony z Radiem Egida, Zbyszek Olko; a całość wydała oficyna Gustaff Records z Zielonej Góry. I znowu komponowaniem utworów zajęli się: gitarzysta i okazjonalny wokalista - Michał Skrzydło oraz wokalistka - Natalia Baranowska. Wiadomo, że druga płyta to wyzwanie, zwłaszcza po głębokim śladzie, jaki pozostawia album debiutancki...

Udało się, naprawdę udało się. Przyznam szczerze, że po raz pierwszy przysłuchiwałem się nowej płycie z dystansem, tymczasem po kilkukrotnej weryfikacji zawartości nie mam już wątpliwości - Stories Without Happy Ending jest płytą bardzo udaną. Jeżeli pierwsze dźwięki mogą wpędzić w lekki dołek, tak już druga piosenka, Wake Up emanuje pogodą ducha, optymizmem i muzyczną różnorodnością. I tak już pozostanie, bowiem Stories... to jak na standardy Mysłowiczan bardzo ciepła, pogodna płyta.

Chciałbym zwrócić uwagę - już po raz kolejny - na śpiew Natalii Baranowskiej. Bywa, że śpiewa niczym dziewczynka pozostawiona samej sobie na pustkowiu, bywa, że jej śpiew ociera się o płacz istoty bez przyszłości...Ale to nie jest już ten głos dziecka z Cold - to głos znającej swoją wartość, dorastającej kobiety. Sposób, w jaki Natalia wyśpiewała Scary Book, czy Suzanne sprawił, że nieco opadłem w fotelu...Oczywiście, to dalej bardzo emocjonalna wokaliza, jednak jest to już zupełnie inna muzyczna jakość.

Stories Without Happy Ending jest bardzo różnorodną płytą stylistycznie. Oczywiście, pozostajemy w kręgu gitary akustycznej, zmysłowego śpiewu i leniwych melodii. Zespół dodał tutaj kilka ciekawych elementów, głównie klasycznych, co słychać na Wild World, Oh, My Heart czy Suzanne. Oprócz wszechobecnych smyczków, mamy ciekawe wejścia - jak ten w Little Joe, piosence startującej jak niewinna balladka, która za chwilę zmienia się w smyczkowo - perkusyjny, dynamiczny dramat...Jednym z najciekawszych utworów jest tutaj Scary Book - zaczerpnięta niczym z Kapeli Ze wsi Warszawa opowieść o pewnej pani i jej tajemniczym zniknięciu, zawierającym staropolskie skrzypce i - co nieczęste dla ISS - gitarowe solo. Klimat tutaj stworzony przenosi nas na chwilę gdzieś na kraniec świata... Mamy oczywiście piękne ballady, trochę w stylu country - blues (Mr. Lonely, Wake Up); trochę w 100% popowe (The Story Of Our Picture). Łączy te ballady taka nietypowa jak na standardy Iowa Super Soccer pogoda ducha. Zwieńczeniem tej radości jest końcowy, 12 utwór Rolling Around:

"I'm Making Kofee, ANd Cooking You Your Favourite Toast
I'm Kissing Your Cheeks And I Feel This As Your Own World"

Sposób, w jaki Natalia śpiewa te słowa sprawia, że nie da się nie kochać tej piosenki, człowiek zaraża się tym nastrojem i też chce zrobić tę kawę i te tosty i kogoś pocałować.
Swoją drogą czyżby Natalia była zakochana...?

Serdecznie zapraszam do sięgania po nowy album Iowa Super Soccer, Stories Without Happy Ending. Jest to płyta, która niczego nie udowadnia, bo nie musi - muzyka tutaj zawarta broni się w całości i jest dobrą wskazówką dla wszystkich, którzy na siłę szukają drogi. Czasem widać wcale nie trzeba szukać drogi...

Ocena: 5
Marcin Bareła

Oceniamy: Iowa Super Soccer - Stories Without Happy Ending


IOWA SUPER SOCCER - STORIES WITHOUT HAPPY ENDING (Gustaff Records)

Dokładnie 2 lata minęło od znakomitego debiutu mysłowickiego zespołu Iowa Super Soccer, płyty Lullabies To Keep Your Eyes Closed, tymczasem już wkrótce, dokładnie 15 marca oficjalna premiera płyty Stories Without Happy Ending. I znowu produkcją zajął się zaprzyjaźniony z Radiem Egida, Zbyszek Olko; a całość wydała oficyna Gustaff Records z Zielonej Góry. I znowu komponowaniem utworów zajęli się: gitarzysta i okazjonalny wokalista - Michał Skrzydło oraz wokalistka - Natalia Baranowska. Wiadomo, że druga płyta to wyzwanie, zwłaszcza po głębokim śladzie, jaki pozostawia album debiutancki...

Udało się, naprawdę udało się. Przyznam szczerze, że po raz pierwszy przysłuchiwałem się nowej płycie z dystansem, tymczasem po kilkukrotnej weryfikacji zawartości nie mam już wątpliwości - Stories Without Happy Ending jest płytą bardzo udaną. Jeżeli pierwsze dźwięki mogą wpędzić w lekki dołek, tak już druga piosenka, Wake Up emanuje pogodą ducha, optymizmem i muzyczną różnorodnością. I tak już pozostanie, bowiem Stories... to jak na standardy Mysłowiczan bardzo ciepła, pogodna płyta.

Chciałbym zwrócić uwagę - już po raz kolejny - na śpiew Natalii Baranowskiej. Bywa, że śpiewa niczym dziewczynka pozostawiona samej sobie na pustkowiu, bywa, że jej śpiew ociera się o płacz istoty bez przyszłości...Ale to nie jest już ten głos dziecka z Cold - to głos znającej swoją wartość, dorastającej kobiety. Sposób, w jaki Natalia wyśpiewała Scary Book, czy Suzanne sprawił, że nieco opadłem w fotelu...Oczywiście, to dalej bardzo emocjonalna wokaliza, jednak jest to już zupełnie inna muzyczna jakość.

Stories Without Happy Ending jest bardzo różnorodną płytą stylistycznie. Oczywiście, pozostajemy w kręgu gitary akustycznej, zmysłowego śpiewu i leniwych melodii. Zespół dodał tutaj kilka ciekawych elementów, głównie klasycznych, co słychać na Wild World, Oh, My Heart czy Suzanne. Oprócz wszechobecnych smyczków, mamy ciekawe wejścia - jak ten w Little Joe, piosence startującej jak niewinna balladka, która za chwilę zmienia się w smyczkowo - perkusyjny, dynamiczny dramat...Jednym z najciekawszych utworów jest tutaj Scary Book - zaczerpnięta niczym z Kapeli Ze wsi Warszawa opowieść o pewnej pani i jej tajemniczym zniknięciu, zawierającym staropolskie skrzypce i - co nieczęste dla ISS - gitarowe solo. Klimat tutaj stworzony przenosi nas na chwilę gdzieś na kraniec świata... Mamy oczywiście piękne ballady, trochę w stylu country - blues (Mr. Lonely, Wake Up); trochę w 100% popowe (The Story Of Our Picture). Łączy te ballady taka nietypowa jak na standardy Iowa Super Soccer pogoda ducha. Zwieńczeniem tej radości jest końcowy, 12 utwór Rolling Around:

"I'm Making Kofee, ANd Cooking You Your Favourite Toast
I'm Kissing Your Cheeks And I Feel This As Your Own World"

Sposób, w jaki Natalia śpiewa te słowa sprawia, że nie da się nie kochać tej piosenki, człowiek zaraża się tym nastrojem i też chce zrobić tę kawę i te tosty i kogoś pocałować.
Swoją drogą czyżby Natalia była zakochana...?

Serdecznie zapraszam do sięgania po nowy album Iowa Super Soccer, Stories Without Happy Ending. Jest to płyta, która niczego nie udowadnia, bo nie musi - muzyka tutaj zawarta broni się w całości i jest dobrą wskazówką dla wszystkich, którzy na siłę szukają drogi. Czasem widać wcale nie trzeba szukać drogi...

Ocena: 5
Marcin Bareła