15 lutego 2010

Archive, 6.02.2010, Wrocław



Pierwszy rzut oka na setlistę koncertu brytyjskiej grupy Archive we wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych przynosi nie lada niespodziankę. Wszyscy obecni wiedzą, ale niewtajemniczonych uświadomię, że zabrakło w niej największego przeboju zespołu, czyli „Again”. Rzecz niewiarygodna do pomyślenia, ale przecież każdy popularny zespół musi kiedyś odpocząć od grania swojego największego hitu, nawet kosztem sprawienia pewnego niedosytu u publiczności. Jednakże w moim przypadku nie mogło być mowy o rozczarowaniu, bo przecież Archive to nie tylko „Again”, ale wiele innych wspaniałych utworów, które mogły i pojawiły się w trakcie koncertu zamiast niego. W dodatku należę do tego grona szczęśliwców, którzy mieli okazję usłyszeć „Again” na żywo znacznie wcześniej (podczas koncertów zespołu w krakowskim klubie Studio w 2006 i 2009r.), więc ze spokojem czekałem na to co się wydarzy we Wrocławiu. A działo się naprawdę sporo począwszy od interesującej miejscówki samego koncertu, a skończywszy na przekrojowym repertuarze nie bazującym tylko i wyłącznie na ostatnim wydawnictwie zespołu, czyli „Controlling Crowds”.

Ogromna hala wrocławskiej wytwórni to dosyć niespodziewane miejsce jak na tego typu koncert, ale mimo paru zastrzeżeń sprawdziła się idealnie i co najważniejsze pomieściła wszystkich sympatyków grupy, co nie jest łatwe, bo ich grono stale się powiększa w naszym kraju. W związku z tak dużą powierzchnią zatracił się moim zdaniem trochę kameralny nastrój jaki towarzyszył ich wcześniejszych koncertom, a licznie zgromadzona publiczność była bardziej przypadkowa (czyżby chodzenie na koncerty Archive w Polsce stało się modne?). W tym miejscu warto także zwrócić uwagę na nagłośnienie, które było moim zdaniem bardzo dobrze przygotowane tak, że nie można było mieć do niego większych zastrzeżeń . Tyle tytułem wstępu wracajmy do meritum, czyli wrażeń czysto muzycznych.

Punktualnie o 20 zgasły światła i na scenę wyszli Mike Bird oraz Dave Pen czyli BirdPen – projekt solowy jednego z wokalistów Archive, który pod względem muzycznym nie odbiega znacznie od tego co Dave robi w zespole. Swoje 20-25 minutowe show rozpoczęli trochę nużącą balladą „Nature Regulate”, która nie zachwyciła, ale następne trzy kompozycje były już znacznie lepsze. W singlowym utworze „Off” z ich debiutanckiej płyty „On/Off/Safety/Danger” ożywienie na scenie wprowadził charakterystyczny rytm wybijany przez Dave’a za pomocą dodatkowego bębna. Ale było to tylko preludium do tego co miało nastąpić chwilę później, czyli premierowego wykonania kompozycji „Only the name changes” ze specjalnym udziałem Smiley’a – perkusisty Archive. Jak dla mnie to zdecydowany faworyt tego mini-koncertu. Przepięknie rozwijający się numer eksplodujący gitarowo – psychodelicznym finałem. Warto czekać na jego singlową premierę, która już w marcu tego roku.

Potem nastąpiła długa ok. 30 – minutowa przerwa, podczas której spory już tłum gęstniał i robiło się naprawdę ciasno i duszno i tak też pozostało aż do samego końca. Wreszcie w pewnym momencie na scenę wszedł nagrodzony ogromną owacją Darius Keeler, a tuż za nim przy pierwszych dźwiękach utworu „Pills” kolejni członkowie Archive z wielką nieobecną jesiennej trasy koncertowej Marią Q na czele. Muszę się od razu przyznać, że jednym z powodów mojej obecności we Wrocławiu był fakt zobaczenia w komplecie całego zespołu i usłyszenia na żywo właśnie tych przepięknych fragmentów „Controlling Crowds” z Marią Q na wokalu, co nie było możliwe jesienią ubiegłego roku, z powodu jej absencji w zespole. I tak jak początkowo przypuszczałem „Collapse/Collide” zaśpiewany na żywo przez wokalistkę Archive może dosłownie zwalić z nóg.. Jej głos wyjątkowo dobrze dysponowany tego dnia budził ogromny podziw i wywoływał zrozumiałe emocje. Nie inaczej było także w drapieżnym „You Make Me Feel”, gdzie delikatna barwa głosu Marii przełamywała tworzone przez pozostałych muzyków ściany gitar.




Podobnie jak w przypadku październikowego koncertu w Krakowie nie mogło zabraknąć sugestywnych wizualizacji potęgujących nastrój danego utworu, choć nie było ich aż tak wiele.. Nieprzypadkowo to piszę, gdyż muzyka Archive mogłaby posłużyć za ścieżkę dźwiękową do jakiegoś nieistniejącego filmu, albowiem niektóre z wykorzystywanych podczas koncertów wizualizacji przypominają filmowe pierwowzory. Najlepszym przykładem byłoby tu tło do utworu „Pills” budzące bliskie skojarzenia z „Zagubioną Autostradą” Davida Lyncha. Skoro już jestem w temacie wizualizacji nie mogę pominąć tej z blisko dwudziestominutowej kompozycji „Lights”, gdzie unoszące się w przestrzeni płatki śniegu idealnie współgrały z transowym, czy wręcz hipnotyzującym tematem utworu, będącego dla wielu osób godnym zastępcą „Again”. Właśnie podczas końcówki tego numeru wyjątkowo nadpobudliwy tego wieczoru gitarzysta zespołu Steve Harris swój „szalony taniec z gitarą” omal nie przepłacił bolesną wywrotką na scenie.

Z pewnością jednym z momentów tego koncertu który zapamiętam na długo będzie także las rąk uniesionych w górze i klaszczących do rytmu oraz wspólne odśpiewanie przez Dave’a Pena i zgromadzoną publiczność tekstu utworu „Fuck You”, gdzie jego wokal zabrzmiał perfekcyjnie. Za to tak dobrze, nie było już w „King of Speed”, gdzie Dave ewidentnie zaczął śpiewać trochę za nisko, w związku z czym był słabo słyszalny, ale później udało mu się to skorygować i było już znacznie lepiej. Nie mogę w tym miejscu pominąć także „popisów” wokalnych Pollarda Berriera, który jak zwykle pokazał klasę („Dangervisit”, „Bullets”, „Controlling Crowds”) mimo, że akurat po nim najbardziej widać było oznaki zmęczenia wynikającego z długiej trasy koncertowej.



Bardziej dynamiczne fragmenty koncertu muzycy Archive złagodzili subtelnymi dźwiękami trip-hopu z rapem Johna Rosko. Mimo, że nie jestem zwolennikiem tych utworów na płycie i co gorsza w trakcie ich słuchania na żywo zlewały mi się one w jedną nierozróżnialną całość to mimo wszystko wprowadzały do muzyki Archive element wyciszenia tak istotnego przed kolejną dawką pozytywnej energii, jaką niesie z sobą każdy koncert Brytyjczyków.

Podsumowując muszę stwierdzić, iż był to najbardziej „masowy” koncert Archive, na jakim dotychczas byłem. W związku z czym trochę żałuję utraconej „aury intymności”, która towarzyszyła ich wcześniejszym koncertom w naszym kraju. Ale cóż takie są konsekwencje rosnącej popularności i trzeba się z nimi umieć pogodzić. Na szczęście „palma gwiazdorstwa” muzykom Archive nie grozi, co widać zwłaszcza po koncertach, gdy z dużą cierpliwością podpisują autografy oraz pozują do wspólnych zdjęć z miłośnikami swojej muzycznej twórczości.

Sławomir Kruk

1 komentarz: