2 listopada 2009

Yes, "Spodek" 30.10.2009



Tylko 2-tysięczna publika zdecydowała się zobaczyć nowe wcielenie grupy Yes podczas ich jedynego koncertu w Polsce.

Decyzja o wyruszeniu w długą trasę koncertową najpierw po USA, a teraz po Europie bez charyzmatycznego wokalisty Jona Andersona musiała wzbudzić spore kontrowersje wśród fanów Yes na świecie, co można zauważyć zwłaszcza po frekwencji na koncertach. Tak pustawego katowickiego Spodka nie było mi dane widzieć od dawna, co zaskakuje zwłaszcza jeśli pomyśli się, że koncerty legendy symfonicznego rocka są w naszym kraju dość wyczekiwane (poprzedni ich koncert odbył się 7 VI 2004r. w Sali Kongresowej w Warszawie).

Obawy większości fanów co do składu koncertowego zespołu okazały się moim zdaniem jednak bezpodstawne. Dwaj nowi członkowie – wokalista Benoit David oraz grający na klawiszach Oliver Wakeman (zastąpił w zespole swojego ojca Ricka Wakemana) wnieśli z pewnością sporo świeżości i radości grania w szeregi zespołu, co było widać w katowickim Spodku. Ponadto Benoit David sprawdził się znakomicie w roli frontmana zjednując sobie publiczność próbami zapowiedzi w języku polskim („Dobry wieczór Katowice”, „Jesteśmy szczęśliwi będąc tu z wami” czy „Dobranoc”). Jednakże o „mocy” koncertowej tego składu stanowi przede wszystkim gitarzysta Steve Howe, który dwoił się, aby nadać muzyce Yes odpowiedniego brzmienia i mocy. Jego solówki gitarowe były ozdobą całego wieczoru i nie można było wobec nich przejść z obojętnością. Na mnie szczególne wrażenie zrobiło potężne wykonanie utworu „Machine Messiah” z rzadko wykonywanego na żywo albumu „Drama” z 1980r. Była to z pewnością kulminacja wieczoru, jednak zanim to nastąpiło usłyszeliśmy przekrojowo całą twórczość zespołu. Nie mogło zatem zabraknąć klasycznych kompozycji Yes z okresu ich największej świetności, jak „And You and I”, „Close to the Edge”, „I’ve Seen all good People”. Długich kilkunastominutowych kompozycji nie brakowało, ale to przecież znak firmowy grupy, więc trudno się dziwić.

Te dłuższe kompozycje oddzielił w części środkowej dwugodzinnego koncertu set akustyczny Steve’a Howe. Sam jeden na scenie tylko z gitarą akustyczną potrafił skupić na sobie wzrok i emocje publiczności za sprawą instrumentalnego wykonania dwóch przepięknych kompozycji. Po czym wrócili na scenę basista Chris Squire, perkusista Alan White oraz młodsi członkowie grupy prezentując przebój „Owner of the lonely Heart” na który z pewnością czekali młodsi fani. Wybrzmiał dostojnie zwłaszcza pod koniec, gdy zakończyła go piękna solówka Steve’a. Zresztą nie pierwsza tego wieczoru.. Steve Howe był bowiem pierwszoplanową postacią całego koncertu, grając na gitarze nie przypominał w ogóle człowieka, a maszynę, która poruszała się w swojej krainie rytmu i dźwięków. Szczególnie było to widać podczas wykonania „And You and I”, gdzie Steve grał partie na dwóch gitarach i dodatkowych klawiszach, co jest nie lada sztuką.

Trudno się zatem dziwić, że dwutysięczna publika była w euforii wstając z miejsc podczas bisowego „Roundabout” i zostając w takiej pozycji aż do końca występu. Nieobecnym w Spodku pozostaje oczekiwanie na następny koncert grupy w naszym kraju, bo panowie Howe, White i Squire bynajmniej nie zamierzają zawieszać działalności koncertowej pomimo ponad czterdziestu lat spędzonych na scenach całego świata.

Sławomir Kruk

1 komentarz:

  1. Dziś z dziewczęciem idziemy Na dubliński koncert. Doczekać się nie mogę - YES to jeden z bohaterów mojej młodości a Close to the Edge jest wciąż w mojej pierwszej dziesiątce ulubionych utworów.

    OdpowiedzUsuń