16 października 2009

OCENIAMY: Kings Of Convenience



Pisząc te słowa, trochę bije się z myślami; bardzo chciałbym wystawić „szóstkę” płycie „Declaration of Dependence”, jednak moja głęboka sympatia do duetu Kings of Convenience, odpowiedzialnego za tą rzecz nie powstrzymuje mnie przed spojrzeniem prawdzie w oczy.
Prawda jest taka, że 4 album panów Erlend Øye i Eirik Glambek nie zachwyca. Norwegowie rodem z Bergen podają nam jakby drugie danie po kolacji, jakkolwiek lekkostrawne – w przypadku przesytu po prostu nudne. Efektem może być kilka kęsów.
Zaczyna się nieźle – rozmarzony pejzaż 24-25 urzeka lekkością i przestrzenią, leniwa gitara I kojące wokale od razu wprawiają w dobry nastrój, tymbardziej, że to wyjątkowo piękna rzecz. Mrs. Cold wcale nie odstaje jakością od poprzedniczki, po raz pierwszy pojawia się kontrabas, który jeszcze sporadycznie użyczy swojego głębokiego dźwięku. W Me In You usłyszeć możemy na chwilę klawisze, jednak ku mojemu dużemu zdziwieniu – partii pianina jest na tej płycie jak na lekarstwo. Boat Behind znamy już wszyscy z radia – bodaj jedyny numer w którym kontrabas oraz smyczki grają pierwsze skrzypce.
Od Rule My World płyta stopniowo obniża poziom. Zamiast iśc do przodu, Declaration Of Dependence wraca do prostych gitarowych brzmień z kojącymi, harmonijnymi wokalami. A szkoda, bo ten pociąg był już lekko rozpędzony.
Na pewno trzeba pochwalić płytę za typowy, akustyczny klimat, fajne, głębokie teksty i harmonie wokalne. Głosy nie są jakieś przesadnie charakterystyczne, ale jednocześnie brzmią naprawdę dobrze. Jeśli lubicie Simona i Garfunkela lub Damiena Rice – ta płyta zapewne wam się spodoba, pozostałym polecam wsłuchanie się przynajmniej w pierwszą cześć zestawienia. Jako całość jednak Declaration Of Dependence nie przekonywuje.



Ocena 3.5
Wystawił: Marcin Bareła, Niebieska Godzina.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz