21 października 2009

Archive 15.10.2009 „Klub Studio” Kraków

Minęło już parę dni od koncertu, a cały czas nie potrafię ochłonąć i ubrać w słowa swoich wrażeń, tak aby oddawały one nastrój tego niezwykłego wieczoru w wypełnionym po brzegi krakowskim klubie Studio. Ale mimo wszystko spróbuje, choć będzie to trudne..



Nie był to mój pierwszy kontakt z muzyką Archive na żywo – widziałem ich trzy lata wcześniej w tym samym miejscu, kiedy to promowali swój poprzedni album „Lights”. Tamten koncert do dziś uważam, za jeden z najlepszych w swoim życiu. Tym większe były teraz moje obawy, że mnie niczym nowym nie zaskoczą, ale po pierwszych taktach tytułowego utworu nowej płyty „Controlling Crowds” odeszły one bezpowrotnie. Było znacznie potężniej niż wtedy (zwłaszcza w czasie czterdziestominutowego bisu), a jak wiadomo zespół Archive na żywo prezentuje się znacznie ostrzej niż, ma to miejsce na ich studyjnych płytach. Gitary świergoczą aż miło! Nie inaczej było tym razem zwłaszcza podczas fantastycznego wykonania piosenki „Numb” na 5 gitar ( 4 elektryki i bas). Panom z Archive reakcja publiczności spodobała się na tyle, że rozciągnęli ten numer do granic możliwości grając go prawie 9 minut, mimo że w wersji studyjnej jest on znacznie krótszy. Takich ścian gitar z pewnością na długo nie zapomnę. Ale nie był to jedyny mocny punkt tego koncertu.

Jeśli komuś podoba się ich ostatnia płyta „Controlling Crowds” nie mógł czuć się zawiedziony, gdyż można było ją usłyszeć prawie w całości i to nawet w kolejności albumowej. Jedyny wyjątek stanowiły tutaj dwie premierowe kompozycje „Lines” oraz „The Empty Bottles”, które od 19 października można wysłuchać na dodatkowym dysku uzupełniającym ostatnie dzieło Brytyjczyków. Większość utworów okraszona idealnie pasującymi wizualizacjami tak, że w czasie utworu „Controlling Crowds” w tle widzieliśmy tysiące twarzy w maskach posiadających zamiast oczu czarne plamy. Natomiast w kolejnym numerze „Bullets” wykorzystano fragmenty teledysku. Swoją drogą przyjęcie tego utworu było tak entuzjastyczne, że podczas owacji musiałem zatkać na moment uszy bo ciężko było wytrzymać. Dobry nastrój udzielał się także członkom zespołu, co było szczególnie widać na twarzy i w ruchach Pollarda Berriera – jednego z czterech wokalistów zespołu. Kiedyś statyczny na scenie, dziś nie potrafiący ustać w miejscu i kręcący się po niej aż miło. Z początku skupiał się głównie na śpiewaniu, ale od czwartego w kolejności utworu „Dangervisit” sięgał także po gitarę, aby wspomóc kolegów. Wokalnie często wspierali go Dave Pen oraz Steve Harris tworząc niezwykłe harmonie wokalne („Dangervisit”, „Bullets”, „Controlling Crowds”, „Lines”) Skoro jestem już przy wokalistach to należy także wspomnieć o obecności na scenie Johna Rosko (pierwszy wokalista grupy z jej triphopowego oblicza) w aż w 4 kompozycjach („Quiet Time”, „Bastardised Ink”, „Lines” oraz „Londinium”). Utwory, których jest on współautorem powodowały przede wszystkim uspokojenie po bardziej dynamicznych fragmentach koncertu i wprawiały publiczność w rytmiczne falowanie pod sceną. Wielką nieobecną tego koncertu jak i całej trasy promującej album „Controlling Crowds” jest Maria Q, którą można było jedynie zobaczyć na ekranie podczas utworu „Collapse/Collide”, a jej głos odtworzono z taśmy. Niedosyt spowodowany tym faktem z nawiązką wynagrodziły fenomenalne bisy podczas, których kolejno usłyszeliśmy „Londinium”, wspomniany na początku relacji „Numb” oraz „System” i długo oczekiwane „Again”. Najbardziej zaskakujące było wykonanie utworu „System” z rozbudowaną sekcją rytmiczną (po drugi zestaw bębnów sięgnął Dave Pen). Na koniec dwugodzinnego koncertu usłyszeliśmy numer, na który z pewnością większość publiczności czekało, czyli 16-minutową wersję „Again” zagraną w porównaniu z koncertem sprzed trzech lat bardziej „czadowo”.

Na koniec parę słów na temat organizacji samej imprezy, bo można mieć niestety parę zastrzeżeń. Po pierwsze zmieniono w ostatniej chwili godzinę rozpoczęcia imprezy, tak że niewielu osobom było dane usłyszeć BirdPen jako support (weszli na scenę przed 18.30). Po drugie Klub Studio nie był przygotowany na tak, dużą liczbę publiczności co szczególnie było widać w ogromnej kolejce do szatni po zakończeniu koncertu, gdzie rozgrywały się dosłownie dantejskie sceny i nikt nie był w stanie nad tym zapanować. Zabrakło mi także przygotowania przez organizatorów jakiegoś afterparty, gdyż po godzinie od zejścia ze sceny muzyków z Archive usłyszeć można było w klubie dźwięki muzyki techno, po czym trwała tam już w najlepsze zwykła impreza dla mieszkańców pobliskich akademików.

Jednakże podsumowując cały koncert z pewnością nie można narzekać. Muzycy Archive dali z siebie wszystko udowadniając, że są obecnie jednym z najlepszych koncertowych zespołów świata. Przy czym to bardzo skromni ludzie nie mający w sobie nic z gwiazdorstwa. Kilkanaście minut po zakończeniu koncertu wyszli do fanów. Można było z nimi porozmawiać, dostać autograf na bilecie czy zrobić sobie wspólne zdjęcie. Teraz takie podejście do fanów to rzadkość, tym większe słowa uznania wobec muzyków Archive. Kto nie był w ten wieczór w Krakowie, bądź dzień później w warszawskiej Stodole stracił z pewnością jedno z muzycznych wydarzeń roku!

Sławomir Kruk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz