6 lutego 2011

Bloodgroup, Kraków Klub „Re”, 2.02.2011r.


Podczas ubiegłorocznego Off Festivalu zachwycił mnie występ czwórki Islandczyków z FM Belfast grających taneczną elektronikę, o której można by rzec, że postawiłaby na nogi nawet umarłego. I nieprzypadkowo wspominam o FM Belfast w kontekście Bloodgroup, gdyż obie kapele wywodzą się z tej samej sceny muzycznej i pomimo pewnych różnic bezsprzecznie łączy je spora dawka energii jaką potrafią wykrzesać z siebie i z przybyłych na koncert ludzi.

Występ Bloodgroup w niewielkiej po piwnicznej sali klubu Re szczelnie nabitej ludźmi zapamiętam głównie jako energetyczne show z nietypowym instrumentarium (keytary, syntezatory, pady, flet klawiszowy, automat perkusyjny) oraz sporą dawką muzyki przy której nogi same rwały się do tańca. Zaczęli jednak bardzo spokojnie od delikatnych dźwięków „Wars”, bo choć grają taneczną muzykę, to w ich twórczości znaleźć można jednak sporo nostalgii, co jest charakterystyczne dla większości artystów pochodzących z Islandii. Nie dziwi więc, że półtoragodzinny set krakowskiego koncertu to była seria szybkich, energetycznych numerów po których następowały chwile refleksji przy przepięknych przytulańcach, jak np. w rozpisanym na dwa głosy „My Arms”. Wykonanie tego numeru poprzedziła pierwsza dłuższa wypowiedź Janusa Rasmussena, który podziękował za gorące przyjęcie podczas pierwszej wizyty w naszym kraju oraz wyraził swój zachwyt nad urodą polskich kobiet, smacznej wódki oraz batoników prince polo. Po czym jeden z braci Jonsson – instrumentalistów zespołu wykonał swoją improwizacje poświęconą naszym batonikom.

Sunna Porisdottir – wokalistka Bloodgroup zachwycała urodą oraz punkową formą ekspresji. Poza śpiewem chwytała również po drugi keytar, a wolniejszych momentach uzupełniała nastrojowe brzmienie zespołu fletem klawiszowym. Jednakże pierwsze skrzypce na scenie wiódł Janus Rasmussen, który nie tylko śpiewał i konwersował z publicznością, ale obsługiwał też różne pokrętła i uderzał święcącymi na niebiesko pałeczkami w automat perkusyjny, a podczas kapitalnego bisu zachęcił również publiczność do podzielenia się swoimi imionami we wspólnym krzyku („Bob to chyba nie polskie imię” – skwitował usłyszaną z tłumu kogoś godność).

Bis podobnie jak początek występu rozpoczął się bardzo spokojnie od wyśpiewanego przez Sunnę tytułowego utworu „Dry Land” z ich ostatniej płyty. Po czym płynnie przeszli do własnej interpretacji przeboju z lat 80-tych kanadyjskiej grupy Man Without Hats „The Safety Dance”. W ich wersji piosenka ta zyskała jeszcze większej mocy (tekst idzie tak: „I say, we can dance, we can dance everything out of control”) i była pięknym zwieńczeniem i tak już mocno energetycznego koncertu. Publiczność zareagowała odpowiednią wrzawą i tak pozostało, aż do samego końca bisu. Następnie czwórka muzyków zeszła wprost w publikę (z powodu braku innego wyjścia) zachęcając jednocześnie do kupowania płyt oraz dzielenia się swoimi wrażeniami przy specjalnie przygotowanym stoliku obok wejścia do sali. W kuluarach można było usłyszeć, że być może podczas wakacji zobaczymy ich ponownie, bo dostali zaproszenie od jednego z polskich festiwali. Byłoby wspaniale, gdyby to się potwierdziło, bo większa grupa osób mogłaby się przekonać jak potrafią zawładnąć tłumem sympatyczni Islandczycy.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kruk


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz