31 stycznia 2010

Oceniamy: Husky Rescue - Ship of Light


30 stycznia oficjalnie skończył się trzyletni okres oczekiwania na kolejną porcję muzyki od Husky Rescue, fińskiego projektu, dowodzonego prze Marko Nyberga, odpowiedzialnego za pastelowe, surrealistyczne piosenki wypełnione melancholijnym westchnieniem. Od początku było wiadomo, że przed Finami trudne zadanie, bowiem debiutancką Country Falls i jej następczynią, Ghost Is Not Real postawili poprzeczkę od razu bardzo wysoko, a apetyty słuchaczy zostały bardzo pobudzone. Co się zmieniło przez te kilka lat?

Otóż niewiele. Najnowsza płyta - Ship Of Light nie odstaje poziomem od poprzedniczek, jednak jako całość nie robi tak niesamowitego wrażenia. Wydawałoby się, że trzy lata to wystarczająco dużo, by przygotować zwalający z nóg materiał, ale jednak nie w tym przypadku. W tym miejscu utnę wszelkie niejasności, bowiem płyta Ship Of Light jest dobra. No właśnie - tylko dobra, w kontekście Husky Rescue to słowo oznacza "kurcze, mogłoby być lepiej".

Skandynawowie mają nosa - 10 piosenek, zatem nie powinniśmy zdążyć się znudzić. Co rzuca się w uszy - na pewno nawiązanie do muzyki francuskiej, zarówno tej klasycznej - Grey Pastures Still Waters to w miarę dobrze słyszalne odwołanie do Serge Gainsbourga - jak i współczesnej- Sound Of Love to nic innego, jak lekko zmieniona Sexy Boy duetu Air. Właśnie - Air to jedna z głównych inspiracji Skandynawów, ich twórczość przewija się między wierszami właściwie w każdym utworze. Mamy także odwołanie do Royksopp - Wolf Trap Motel; a wszechobecne dzwoneczki przenoszą nas co chwila do lodowej Islandii.

Dla mnie Ship Of Light na dobre rozkręca się w drugiej części albumu, serwując nam absolutnie doskonałe When Time Was On Their Side, co ciekawe niemal w całości instrumentalny numer, podobnie jak wyjątkowo żywy, wypełniony fantastyczną perkusją They Are Coming. Jest typowy dla Huskych We Shall Burn Bright - połączenie tańca i medytacji. I jeszcze kończący ten krótki album Beautiful My Monster, najbardziej popowy, balladowy kawałek ze smyczkiem w tle.

Na plus jest tutaj jak zwykle klimat - nastrój przypominający stan tuż przed zaśnięciem, balansujący właściwie na granicy snu a rzeczywistości (gdzie snu jest więcej); ciekawe aranżacje; upajający wokal Reety Leeny-Korholi i treść - w tym fakt, że to krótki album. Jednak martwi mnie jedno: Takie utwory, jak Sound Of Love, Fast Lane czy Man Of Stone to zmiksowane/przyspieszone/zwolnione kawałki z poprzednich płyt HR (choćby Nightless Night). Finowie muszą coś z tym zrobić, w przeciwnym razie skończy się na kolejnej nieoficjalnie płycie typu best of.

Ocena: 4
Wystawił: Marcin Bareła



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz