6 stycznia 2011

Oceniamy: L.Stadt - EL.P


“This record should be played louder” – taką wskazówkę znajdziemy wewnątrz opakowania długo wyczekiwanego albumu nr 2 w dyskografii łódzkiego kwartetu L.Stadt. Wskazówkę jak najbardziej trafną, bo niespełna półgodzinny materiał zawarty na „EL.P” w pełni oddaje energię koncertową z jakiej słynie Łukasz Lach wraz z kolegami z zespołu i pod względem brzmienia jest to zdecydowanie lepsza płyta od wygładzonego debiutu sprzed dwóch lat.

Jest krótko, ale treściwie. Dziewięć premierowych piosenek nie pozwala na chwilę nudy oraz pokazuje łódzką grupę jako pełną energii, wigoru i Rock'n'Rolla. Muzyka L.Stadt natomiast nie przynosi żadnej rewolucji stylistycznej i nadal pozostaje trudna do zaszufladkowania, co w czasach, gdzie hasła „kopiuj” i „przetwarzaj” są nadrzędne jest nie lada wyczynem. Oczywiście najbliżej jest im do tradycji amerykańskiej, choćby poprzez wpływy country i bluesa, ale akurat Amerykanie postrzegają ich bardziej jako brytyjską kapelę, o czym wspominał mi podczas majowego wywiadu Łukasz Lach. Jego zdaniem L.Stadt jest przede wszystkim „kosmopolitycznym” zespołem do czego zobowiązują ich łódzkie korzenie. Jest w tym stwierdzeniu sporo racji skoro np. zainspirowany bezpośrednim spotkaniem z muzykiem kameruńskim utwór „Fashion Freak” został wybrany na hymn festiwalu mody w Barcelonie.

Dotychczasową wizytówką L.Stadt były krótkie i zwarte piosenki rzadko przekraczające dwie i pół minuty i tych na „EL.P” jest najwięcej. Większość z nich opiera się na szorstkim, chropawym brzmieniu gitary elektrycznej. W singlowej piosence „Mumms Attack”, do której aktualnie powstaje teledysk w Wiedniu słychać nerwową, trochę szaleńczą grę na pianinie oraz chór dziecięcy Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej im. Stanisława Moniuszki z Łodzi. Całkiem sporo jak na zaledwie dwuminutową kompozycję. A takich smaczków na „EL.P” znajdziemy zdecydowanie więcej. Zresztą trudno się dziwić, skoro za zmiksowanie materiału odpowiedzialny był Mikael Count producent m.in. Radiohead i New Order, który sprawił, że studyjne wersje „Ciggies”, „Charmin / Lola” czy „Death of a Surfer Girl” nie tracą nic ze swojego koncertowego pazura.

Dynamiczne fragmenty najnowszego wydawnictwa chłopaków z L.Stadt uzupełniają dwie ballady „Puppet’s Song no. 1” oraz „Sun”. Ta ostatnia wyróżnia się nietypowym dla nich instrumentarium opartym zaledwie na gitarze akustycznej oraz przetworzonych efektach odgłosów przyrody. Warto na nią zwrócić uwagę także ze względu na urozmaicony wokal Łukasza Lacha, który świetnie sobie poradził zarówno w niższych jak i wyższych rejestrach. „Sun” stanowi jednak tylko przedsmak dla najdłuższego w zestawie ponad czterominutowego utworu „Jeff”, który zamyka album potężną dawką improwizowanej psychodelii dając do zrozumienia, że taką energię można uzyskać tylko za sprawą odpowiedniego zgrania całego zespołu.

Na drugi album Łodzian czekałem dość długo i pomimo niedosytu związanego z jego długością jestem usatysfakcjonowany. Największym jego atutem jest to, że przypomina jak zespół brzmi na żywo, co nie było tak oczywiste słuchając ich debiutanckiego krążka. Przypuszczam, że na nowe piosenki nie będziemy czekać zbyt długo, bo chłopaki z L.Stadt na bieżąco ogrywają je w trakcie koncertów, stąd materiał zawarty na „EL.P” stanowi wypadkową najciekawszych kompozycji zebranych od czasu wydania obiecującego debiutu. Tą płytą poprzeczkę zawiesili znacznie wyżej.

Ocena: 4
Wystawił: Sławomir Kruk

Posłuchaj:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz