13 stycznia 2011

Oceniamy: Gorillaz - The Fall


Zachwyciła mnie ubiegłoroczna płyta Gorillaz, „Plastic Beach”. Tymczasem niespodziewanie po dziewięciu miesiącach otrzymujemy nowe wydawnictwo zespołu z premierowym materiałem. Płytę zatytułowaną „The Fall” (od jesieni) posłuchać można od 25 grudnia za darmo na witrynie Gorillaz.com. Rozgłos mają zapewniony, bo to pierwszy w historii album skomponowany w oparciu o aplikacje iPada.

Materiał umieszczony na „The Fall” zarejestrowano na przełomie października i listopada 2010r. w trakcie długiego tournee Gorillaz po Stanach Zjednoczonych. Można go zatem określić mianem dziennika z podróży po USA, co sugerowałyby zresztą same piosenki nawiązujące swoimi tytułami do miejsc, w których były nagrywane („Amarillo”, „Detroit”). Pod względem muzycznym to zdecydowanie najbardziej niejednoznaczna płyta w dorobku grupy. Okrojona do minimum liczba gości, uproszczone i stonowane podkłady oraz minimalistyczna produkcja przełożyły się na wyciszoną, nastrojową całość o mocno ambientowym charakterze.

Większość utworów przypomina szkice, ledwie zarysowane wprawki do właściwych nagrań i często urywa się w momentach, w których spodziewalibyśmy się ich dalszego rozwinięcia, co jest najbardziej słyszalne choćby w „The Parish of Space Dust” oraz „The Snake in Dallas”. To niedopracowanie zapewne nie jest kwestią przypadku i prawdopodobnie miało oddać nastrój uzyskany w chwili nagrywania poszczególnych utworów. Niestety większości z nich brakuje przebojowych melodii, co dotychczas było znakiem firmowym Damona Albarna. W pamięci pozostają głównie piękne ballady. W klasycznie soulowej „Bobby in Phoenix” gościnnie pojawia się Bobby Womack, którego obecność na „Plastic Beach” część mediów słusznie okrzyknęła powrotem roku. Tutaj po raz kolejny daje popis swoich możliwości wokalnych. Ładne są także „Revolving Doors”, gdzie Damon Albarn deklaruje swoje przywiązanie do twórczości The Beatles oraz „Amarillo” z kojącym tekstem „The Sun has come to save me put a little love into my... lonely soul”. Bardziej przebojowe oblicze znajdziemy w „HillBilly Man” (mój prywatny faworyt), gdzie balladowy charakter kompozycji zaburza wejście podkręconego beatu. Ta kompozycja spokojnie mogłaby się znaleźć na „Plastic Beach” podobnie, jak niepokojący „The Joplin Spider” (daleki krewniak „Glitter Freeze”).

Jednakże jako całość „The Fall” nie zachwyca. Zbyt wiele kompozycji jest bez wyrazu i razi swą jednostajnością („Shy-Town”, ”Detroit”, ”Little Pink Plastic Bags”, „The Speak it Mountains”). Brakuje ponadto wpadających w ucho melodii. Sam się złapałem na tym, że potrzebowałem paru przesłuchań, aby zapamiętać kilka godnych uwagi utworów, bo nie jest to łatwa w odbiorze płyta. Potrzeba na początku dużej dawki cierpliwości. Potem przyjemność ze słuchania jest już znacznie większa, tylko kto będzie miał tyle samozaparcia..

Ocena: 3
Wystawił: Sławomir Kruk

Posłuchaj:





3 komentarze:

  1. Jak dla mnie nasłabsza płyta Gorillaz. Jeżeli szuka ktoś charakterystycznych brzmień zespołu z poprzednich płyt niestety ich nie znajdzie.
    Przykro to stwierdzić ale płyta "The Fall" jest kiepska, moja ocena 2/5

    OdpowiedzUsuń
  2. No tak, kolejny powiedziałbym solowy wybryk Albarna, coś podobnego co robił na Democrazy, czyli zlepek pomysłów i szarpanych dźwięków. Na pewno rzuca się w uszy elektroniczna surowość całości, i w sumie tylko kilka utworów ma w sobie potencjał. Traktował bym ten album jako wybryk i nic poza tym. Jeśli w tych kategoriach ocaniamy płytę, jest ona nienajgorsza.

    OdpowiedzUsuń
  3. Popieram , jestem ich wielką fanką i nie wyobrażam sobie dnia bez przesłuchania przynajmniej jednego kawałka. Myślałam , że wyjdzie to o wiele lepiej.

    OdpowiedzUsuń