15 listopada 2010

Oceniamy: Kings of Leon - Come Around Sundown



Wiele gorzkich słów padło w ostatnim czasie pod adresem nowego wydawnictwa Kings of Leon “Come Around Sundown” bijącego rekordy sprzedaży na całym świecie. Chłodnie przyjęto go zwłaszcza w prasie europejskiej (np. NME 5/10), gdzie dotychczas mieli status niekwestionowanej gwiazdy. W Polsce również trudno odnaleźć w gąszczu negatywnych opinii (wyróżnia się wśród nich zdecydowanie ta opublikowana w listopadowym numerze Hiro z oceną 1/10) słowa uznania. Można powiedzieć, że modna stała się wśród dziennikarzy licytacja, kto kogo przebije i znajdzie więcej mankamentów i zada bardziej wyszukane uszczypliwości w ocenie zawartości nowego materiału chłopaków z Tennessee.

W moim odczuciu większość tych negatywnych opinii jest mocno przesadzona. Co prawda nie udało się Kings of Leon przebić swojej najlepszej płyty, którą w moim mniemaniu nadal pozostaje „Because of the Times” z 2007r., ale i tak znajdziemy na „Come Around Sundown” wspaniałe momenty. Jednakże, aby móc się nimi w pełni delektować trzeba poświęcić znacznie więcej uwagi niż dotychczas, gdyż większość gitar ukryto pod wypolerowaną produkcją, a za sprawą obróbki studyjnej nowe piosenki Kings of Leon nabrały bardziej przestrzennego brzmienia kojarzącego się niewątpliwie z ostatnimi dokonaniami U2. Zadziornych gitar jest tu wprawdzie niewiele, ale jak już się pojawiają np. w „Mary” (swoją drogą ładna solówka pod koniec numeru) to są na tyle charakterystyczne, że trudno je pomylić z innym zespołem.

W nowej muzyce Kings of Leon zauważyć można także silny powrót do korzeni, który słyszalny jest choćby w singlowym „Radioactive” (ze znaczącymi słowami: „It's in the water, It's in the story of where you came from”). W „Back Down South” składają natomiast hołd amerykańskiej prowincji, gdzie pobrzmiewają skrzypki w tle oraz unosi się radość ze wspólnego śpiewania. W końcówce tego utworu zastosowano ponadto typowe dla muzyki gospel rozwiązania wokalne. Gdzieniegdzie słychać także bluesowe i alt - countrowe naleciałości.

Jednakże najbardziej zaskakującymi fragmentami „Come Around Sundown” pozostają takie utwory jak „Beach Side” czy „Pony Up”, gdzie największy nacisk położono na zbudowanie odpowiedniego rytmu. Pędzącego nie jak dotychczas z mocą rockowej petardy i przywołującego najlepsze lata nurtu „new rock revolution”, ale nastawionego na zupełnie odmienne horyzonty muzyczne. Ponoć muzycy Kings of Leon przed rejestracją nowych nagrań słuchali sporo surferskiej muzyki (m.in. The Drums, Surfer Blood) i to daje się odczuć w ciepłym, pulsującym brzmieniu i plażowym charakterze niektórych piosenek z „Beach Side” na czele.

Materiał zawarty na „Come Around Sundown” stanowi nowe otwarcie w twórczości Kings of Leon i za to należą im się ogromne brawa. Mogli w końcu nagrać całą płytę złożoną z takich utworów, jak „Sex on Fire” oraz „Use Somebody” i większość ludzi byłaby zachwycona. Wybrali jednak znacznie trudniejszą drogę nagrywając zupełnie świeży i niejednoznaczny w ocenie materiał, który jak przypuszczam zupełnie inaczej będzie się odbierało za parę lat, gdy medialna wrzawa ucichnie. W moim odczuciu jest to dobra płyta, zawierająca wiele świeżych pomysłów i ekscytujących momentów, może nadmiernie pozbawiona rockowego pazura kosztem produkcji, ale jestem święcie przekonany, że ta zachwiana proporcja ulegnie diametralnej poprawie podczas występów na żywo. Mam nadzieję, że zobaczymy ich również w Polsce.

Ocena: 4
Wystawił: Sławomir Kruk

Posłuchaj:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz