8 grudnia 2011

31 rocznica śmierci Johna Lennona



31 lat temu, 8 grudnia 1980 roku, późnym wieczorem John Lennon został zastrzelony przez „fana”, który wystrzelił z pistoletu 5 naboi, z czego 4 dosięgnęły artystę. „Było zimno, trochę wiało. Wiedziałem, że to czas najwyższy, że to musi się stać dzisiaj. Nagle zobaczyłem limuzynę. Wiedziałem, że to on. Miałem to nieodparte uczucie. Usłyszałem głos w głowie: zrób to, zrób to! Wziąłem pistolet, jak mniej mijał, wymierzyłem w kręgosłup 5 razy” - mówił szaleniec. 4 kule dosięgły go w plecy, 5 chybiła. Lennon został natychmiast przewieziony radiowozem policyjnym do nowojorskiego szpitala Roosvelta. „Nie wiedzieliśmy, kto jest pacjentem, aż nie wyjęliśmy jego portfela z kieszeni celem identyfikacji. Pielęgniarki nie wierzyły, że to on, aż nie zobaczyły 10 000 dolarów w gotówce, i Yoko Ono, wbiegającej do sali operacyjnej” - wspominał Stephan Lynn, lekarz nowojorskiego szpitala im. Roosvelta, który reanimował Johna. Wspominał dość drastycznie szczegóły stanu zdrowia Johna: - "Otworzyliśmy jego klatkę piersiową, okazało się, że wszystkie naczynia krwionośne, biegnące od serca, łącznie z aortą zostały zniszczone. Nie było mowy o ich rekonstrukcji i tym samym uratowaniu Johna. Trzymałem jego serce w rękach, próbując przywrócić go do bicia" – mówił S. Lynn. Yoko Ono zareagowała kładąc się na ziemi, uderzając głową w podłogę i krzycząc: nie, nie, nie. Poprosiła także lekarzy, żeby nie informowali mediów o śmierci Lennona, aż nie upewni się, że ich syn, Sean już nie ogląda telewizji. Lekarze zgodzili się. Przytoczyłem te dramatyczne wydarzenia sprzed 31 lat. Yoko Ono zastanawiała się później: „A gdybyśmy wtedy nie pojechali do domu, tylko do restauracji, taki był plan. Ale nie sądzę, żeby to cokolwiek zmieniło. To była kwestia czasu”...



10 lat później, Mark Chapman, zabójca Lennona zgodził się opowiedzieć o sobie dziennikarzowi, Jackowi Jonesowi. Przytoczę tutaj tylko najważniejsze głębiny szalonej osobowości, jaką miał zabójca Lennona. Był osobowością narcystyczną, o obniżonej samoocenie, który całe życie czuł że jest nikim. Miał długie okresy depresji, przeplatane przelotnymi fazami euforii. Pragnął jednocześnie sławy i splendoru, chciał być wręcz czczony. Dodatkowo uważał się za największego chrześcijanina świata. Był wielkim fanem The Beatles i przede wszystkim Lennona. Jednak początkowa fascynacja przerodziła się w obsesję. Chapman w niegroźnego jeszcze maniaka Lennona przeobrażał się stopniowo w demona. Już w 1971 roku śpiewał, słuchając Imagine, że „John Lennon jest martwy”. Jego pragnienie sławy obróciło się przeciwko własnemu idolowi. Słyszał w głowie głosy, które coraz mocniej skłaniały go do zbrodni. Być może wyobrażał sobie, że sam jest Lennonem i musi zabić tego drugiego, który jest sławny a on nie. On chciał sławy. Kiedy opuścił Hawaje po raz ostatni, by zastrzelić Lennona...nawet podpisał się jako John Lennon. Tymczasem, gdy był w miarę przy zdrowych zmysłach (rzadko) i nie atakowały go demony, jego oficjalna „miłość” do artysty była coraz bardziej niejednoznaczna: uwielbiał jego piosenki i dowcip, jednocześnie był rozczarowany, że muzyk nie żyje własnymi poglądami – że jest bogaty, prowadzi wygodne życie etc. Rozczarowany był nim najbardziej pod koniec lat 70. Był także zazdrosny o to, kim Lennon jest, i co osiągnął, ale wszystko to składa się na jego niezrównoważoną, depresyjną osobowość. Miał same kompleksy, uważał się dosłownie za niespełnionego nadczłowieka. W nocy, 8 grudnia, walczył ze sobą. Jeden głos, głos dziecka mówił mu: zabij go, głos dorosłego zaś mówił – nie rób tego... Który głos zwyciężył, wszyscy wiemy. Pytania można mnożyć: wobec powyższych zachowań, czyż nikt nie podejrzewał, nikt nie wyczuł, co Champan kombinuje? Dlaczego żona, którą poślubił na Hawajach nie pomogła mu wyleczyć się z depresji? Dlaczego nikt nie wysłał go do psychiatryka? Dlaczego ochroniarze budynku Dakota nie zwrócili uwagi na stojącego trzy dni pod rząd człowieka, który potrafi czekać cały dzień? Czy do cholery nie było jednej osoby, która stwierdziła by: TEN CZŁOWIEK KOMUŚ ZROBI KRZYWDĘ? Ale te pytania przecież nic nie zmienią...

PS: Jestem egoistą, bo kiedy myślę o tej bezsensownej śmierci, nie widzę małego Seana, czy zapłakanej Yoko, tylko widzę ten stos być może wybitnych płyt, które nigdy nie powstaną...

Marcin Bareła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz