Ubogi w doznania koncertowe w tym roku, wreszcie udało mi się na chwilę zapomnieć o sprawach codziennych, by raczyć się dokonaniami genialnego niemieckiego pianisty, kompozytora i poszukiwacza dźwięków - Nilsa Frahma. To, że Frahm porusza się po klawiaturze tak sprawnie, jak slalomowiec między tyczkami wiedziałem od dłuższego czasu, natomiast w poniedziałek, w Hali Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia w Katowicach, przekonałem się, że Frahm to również spec od dźwięków wszelakich...
Koncert zaliczam do tych nietuzinkowych, chociaż miałem moment, że zastanawiałem się o co tutaj chodzi. Otóż Nils bardzo długo zwlekał z uruchomieniem swojego pozbawionego klapy fortepianu, przez połowę koncertu bawiąc się w podkręcanie podkładów i zabawy syntezatorami i tym samym wprowadzając iście transowy klimat. Przez chwilę nawet myślałem, że to tylko ozdoba i to będzie klubówka w stylu trans, bo można było poczuć się jak w berlińskich klubach za czasów młodego Bowiego. W pewnym momencie byłem wręcz zdenerwowany, ponieważ kojarzę Frahma jednak przede wszystkim jako pianistę. Wszystko zmieniło się z "Says", gdzie pulsująca elektronika kończy się wybuchem potężnego akordu fortepianu i na ten moment czekałem nie tylko ja, co potwierdziło poruszenie wśród publiczności. Nawet Frahm żartował przy zmienianiu podkładów do "Says", że publicznośc na ten utwór czeka i rozumie, że niektórzy mogą się już trochę denerwować, nadmieniając że "zdenerwowana publiczność jest najlepsza". Mnie też zatem na tym złapał i to skutecznie. Wcześniej chwilą ekstazy był "Hammers", który zabrzmiał doskonale. Ostatecznie muzyczny szczyt rozkoszy nastąpił wraz z "Familiar"...
Co by nie powiedzieć - Frahm genialnie łączy podkłady elektroniczne i dźwięki pianina i najwyraźniej nie przepada za odgrywaniem swoich kawałków, bo żaden nawet w połowie nie zabrzmiał w swojej pierwotnej wersji. Z reguły kończyło się improwizacją i powstawał zupełnie nowy utwór. A co jak co - improwizować Niemiec potrafi i przez chwilę zastanawiasz się, poprzez braki wyciszeń, co teraz jest grane - czy regularny kawałek - czy może całkiem nowy twór...Swoją drogą bardzo podzielam zdanie artysty, że obecnie muzyka jest przesadnie wygładzona, źle masterowana i przez to nudna. Dlatego Frahm łamie schematy, uderzając o szkielet fortepianu szczotką toaletową, filcując struny i umieszczając mikrofony tam, gdzie tylko jest to możliwe. Jak sam mówi, tworzy muzykę po to, aby ludzie zaczęli siebie słuchać...
Frahm pochwalił się skonstruowanymi przez siebie organami, które - jak to określił - brzmią bardzo dziecinnie i wesoło, ale i mszalnie. Warto dodać, że ostatni studyjny album "All Melody" nagrał we własnoręcznie zbudowanym studiu nagraniowym. Wspominał pierwszy koncert w Katowicach w 2014 roku (grał w Fabryce Porcelany) i śmiał się, że wtedy w podłodze były dziury i że dużo się zmieniło, jeśli chodzi o miejsce koncertu i że nie musimy się aż "tak starać". W jednej z przerw między utworami, kiedy musiał przygotować nowe podkłady stwierdził, że musi ponaciskać 12 guzików, ale że to "part of the job", więc momentami było wręcz kabaretowo.
Podsumowując koncert świetny, zapadający w pamięć, chociaż momentami uważam że za długie improwizacje transowe zwyczajnie nużyły. Albo to ja źle się nastawiłem i okazałem za mało cierpliwości, ale pocieszam się, że nerwowa publiczność to najlepsza publiczność. I niech tak zostanie.
PS: zdjęć nie można było robić w trakcie koncertu, więc widzicie to co widzicie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz