27 kwietnia 2016

Recenzja: Mikromusic - "Matka i Żony"


Przed napisaniem niniejszego tekstu, z czystej ciekawości wertowałem recenzje kolejnej propozycji Mikromusic, o dosyć enigmatycznym tytule, "Matka i żony". Pojawiały się określenia o albumie "ciepłym", "pełnym energii", "żywszym brzmieniowo". Wybaczcie, ale mamy przed sobą na pewno najbardziej przytłaczający materiał w dyskografii Mikromusic, a może i jeden z bardziej mrocznych albumów w dziejach polskiej fonografii. Przytłaczający i w całym swoim pięknie dający sporo do myślenia. Kilka utworów wybrzmiewa w filmie "Chemia" w reżyserii Bartosza Prokopowicza, gdzie przewija się m.in. choroba nowotworowa. To pewien trop.

Z zestawu XI piosenek poprosimy o wystąpienie pieśni "Zakopolo". Owszem - jest to "żywy", prawie punkowy kawałek, ale gdzie tam panie ciepło i dobre wibracje. Od początku bardzo cenię i szanuję Natalię Grosiak za artystyczną szczerość i wyraźne unikanie kompromisów. Natalia zgrabnie, ale dosadnie opisuje zwłaszcza to, co doprowadza ją do białej gorączki, albo zwyczajnej zadumy. "Zakopolo" jest genialną próbą zareagowania na to, co artystka widzi i doświadcza: "...Na węgiel zgrillowanych ciał, martwych trucheł z śmierci farm, sztucznych zębów, cycków, ust...". Na myśl przychodzi mi odruchowo pamiętna "Niemiłość", ale o ile wtedy wszystko było trochę z przymrużeniem oka, tutaj wydaje się już całkiem na poważnie.


Wewnątrz książeczki jest niepokojąco

Nie ma pocieszenia w pozostałych utworach, które głownie traktują o...śmierci. Kiedyś Ballady i Romanse, czyli siostry Wrońskie stworzyły album, który opowiadał między innymi o starości, a na okładce przedstawiał postać otoczoną przez muchy. Dziś Mikromusic proponuje trudne skądinąd piosenki, wydane na krążku ukrytym w czerwonej (od razu jakoś skojarzenie z krwią) książeczce z rozmytą postacią kobiecą na przedzie. Trudno oczywiście porównywać kabaretowe Ballady i Romanse z Mikromusic, ale pewna nić wiążąca jednak jest. Cóż - widać przemijanie to temat zawsze uniwersalny. Ale jeśli poprzedni album Mikromusic "Piękny Koniec" miał nieco luźniejszą formę i dawał wytchnienie ("Sopot", "Zostań tak"), tak "Matka i żony" jest jedną spójną całością, gdzie skończyły się żarty.

Bardzo dużo jest tutaj symboliki. Utwór "Krystyno" poprzez obrazy niedoszłej uroczystości ślubnej przypomina mi słynny film "Absolwent" Mika Nicholsa, gdzie Dustin Hoffmann w ostatniej chwili "odbija" ukochaną kobietę sprzed ołtarza. "Kostucha" tytułem z pozoru tłumaczy wszystko, ale odnoszę wrażenie że Natalia napisała ten utwór jako przepiękną metaforę narodzin: "W innym świecie spałaś, ja stamtąd zabrałam, obudziłam cię". Mocno nie pasuje do tej koncepcyjnej płyty "Lato 1996", silnie sentymentalny kawałek, który przenosi w czasy namiotowych wypadów i tanich win, pitych na zdezelowanych przystankach. Jest to jednakowoż utwór kapitalny, wspaniale zagrany na fortepian i bas. Wszystko oplecione jak zwykle bajkowymi chórkami Natalii Grosiak.

Spójnikiem muzycznym albumu jest umiarkowanie - wszyscy, a szczególnie pianista Robert Jarmużek robią swoje, ale raczej nie wychylają się specjalnie. Na pewno dobrze słychać bas Roberta Szydło i gitarową wszechstronność Dawida Korbaczyńskiego. O tym, że wokal Natalii rozkłada, to już wręcz nie trzeba przypominać. Brzmieniowo zespół odszedł na dobre od stylistyki okołojazzowej, okazjonalnie eksperymentując w zamian z czymś w rodzaju alt-folk/country. Na pewno trudno tutaj o "przebój" (chociaż potencjał ma "Po co ja tu jestem"), propozycja jest raczej ciężkostrawna, ale nie było dotąd tak spójnego albumu u Mikromusic. Całość ma swój koniec, początek i sens.

Ocena: 7/10

Marcin Bareła

Posłuchaj:




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz