4 października 2015

Recenzja: Wilco - Star Wars


To już dziewiąty album na koncie mającego siedzibę w Chicago Wilco. Zespołowi, który ktoś kiedyś określił "największym, nieodkrytym skarbem Ameryki", można spokojnie ufać, a płyty kupować w ciemno, czego przypieczętowaniem jest właśnie "Star Wars.

Początkowe przesłuchania niekoniecznie mnie jednak przekonały. Płycie, w przeciwieństwie do łatwiejszych w odbiorze, wcześniejszych propozycji, z "The Whole Love", trzeba dać trochę czasu. Początkowo wydaje się to być album, na którym słychać niezmiennie jeden utwór, ale to wrażenie mylące. Już pierwszy kawałek "EKG", z wszechobecnym przesterem nie przypomina typowego Wilco, a raczej klimaty grup pokroju Sonic Youth. Co ciekawe, Jeff Tweedy, który pisze ogromną większość materiału, chyba znudził się country i amerykańskim bluegrassem, skoro na Star Wars stawia na mocno eksperymentalny, głośny rock. Są jednak, zwłaszcza dla miłośników klasycznego Wilco, popowo - rockowe ballady z nurtującymi beatlesowskimi melodiami i zgrabnym tekstem, z czego Wilco słynie, choćby "More", "Taste the Ceiling".

Po raz kolejny czapki z głów dla znakomitego Nelsa Cline. Cline polubił ostatnio granie na tzw. gitarze stalowej (pedal steel quitar). Na gitarze położonej na pudle, pociąga się jedną ręką za struny, a drugą trzymając półkolisty wałek, przejeżdża się po gryfie. Eketem jest wysoki, łkający dźwięk, znany z piosenek Pink Floyd. Dobrze na "Star Wars" słychać to w "Taste the Ceiling" czy "Magnetized". Ten ostatni to kolejna przepiękna post-beatlesowska ballada, która spokojnie znalazłaby swoje miejsce na kultowym albumie "Abbey Road". Zachwyca także "You Satellite", która stanowi kontynuację eksperymentalnych gitarowych wycieczek, które zespół lubi niezależnie od tożsamości danego albumu.

Nie będzie to na pewno mój ulubiony album Wilco (konkretnie "A Ghost is Born"), jednak jest to całość na tyle udana, że warto ją mieć w swojej kolekcji.

Ocena: 7/10

Marcin Bareła





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz