31 października 2015

Recenzja: Blur - The Magic Whip


Długo zanosiłem się z napisaniem recenzji najnowszej płyty jednego z moich ulubionych zespołów, Blur - "The Magic Whip". Na zestaw trzeba było czekać aż 12 lat, bo tyle minęło od wydania poprzedniej płyty Blur, "Think Tank". Zespół w ciągu owych kilkunastu lat wprawdzie nie istniał (muzycznie), co nie znaczy, że muzycy próżnowali. Damon Albarn angażował się w Gorillaz, The Good The Bad and The Queen i we własnych solowych projektach; Alex James stał się rolnikiem i skupił na rodzinie, całkiem pokaźnej farmie i produkcji ponoć doskonałych serów; Graham Coxon komponował pod własnym szyldem, natomiast Dave Rowntree dla odmiany wkroczył do polityki, stając się członkiem Partii Pracy.

The Magic Whip powstał ponoć spontanicznie po tym, jak muzycy Blur ugrzęźli w Hong Kongu na parę dni gdy odwołano ich koncerty w Tokyo. Tam, w małym studio powstawały szkice, albo niemal pełne kompozycje i było ich aż 15. Całość została dopracowana w studiu 13 w Londynie. Na pewno jest to zbiór solidnych, równych i - co ważne - różnorodnych kompozycji, które noszą w sobie echa wszystkich możliwych wcieleń Blur i Damona Albarna. Takie "Go Out" czy "Lonesome Street" to klasyczny gitarowy Blur, ale już "New World Towers" to soulowe klimaty The Good The Bad and The Queen. Materiał eksperymentalny i elektronika koegzystują z rockiem o zabarwieniu punkowym ("I Broadcast", "Though I Was a Spaceman").

"My Terracota heart" czy "There Are To Many Of US" to solowy Damon Albarn, który ma wyjątkowy talent do pisania mocno zaangażowanych emocjonalnie piosenek z niebanalnym tekstem. Zwłaszcza ta druga pieśń, wygrana w rytm wojskowego marsza, to niejako ostrzeżenie dla ludzkości, której może kiedyś zabraknąć na ziemi miejsca. Ale cóż - będąc w Hong Kongu czy w Japonii nietrudno o takie spostrzeżenia. Znakomity moment na płycie to "Ghost Ship" - jazzowa opowieść ze szczyptą wodewilu i oczywiście "Ong Ong", w której lekko pijacki chórek funduje cała czwórka, ale to w tym utworze najlepiej słychać, że Blur znowu jest razem i dawna przyjaźń między muzykami odżyła z nową, być może większą niż kiedykolwiek, siłą. Symboliczna jest solówka, wygrana przez Albarna na klawiszach: kilka prostych dźwięków, brzmiących jak stare organki z dzieciństwa. Blur niczego nie musi udowadniać i na takie minimalizmy może sobie pozwalać. Całość zamyka country-westernowy "Mirrorball".

Odnoszę wrażenie, że jest to bardzo spójna, ale jednocześnie różnorodna płyta Blur, gdyż jest tutaj przekrój poszczególnych wcieleń zespołu. Eksperyment i teoria, punk-rock i ballada, elektronika i instrumenty, powaga i zabawa - wszystkie wymienione antonimy żyją na The Magic Whip w pełnej zgodzie. To zaszczyt usłyszeć Blur starzejący się z taką klasą i wierny swoim wartościom i ideałom, tym bardziej, że panowie to na powrót dobrzy przyjaciele.

Ocena: 7/10

Marcin Bareła

Posłuchaj:





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz