8 kwietnia 2012

Kate Bush - 50 Words for Snow



PeDtaH 'ej chlS qo', Zhivagodamarbletash, creaky-creaky, faloop'njoompoola, shnamistoflopp'n, boomerangablanca to tylko niektóre z 50 określeń śniegu, których na najnowszej płycie Kate Bush 50 Words for Snow wymawia Stephen Fry. 50 Words for Snow, już 10 studyjny album Kate Bush, i z pełną odpowiedzialnością mogę powiedzieć - arcydzieło. Uderzam się mocno w lewą pierś, gdyż na pełne odkrycie wydanej już niemal pół roku temu płyty potrzebowałem dość dużo czasu.



Kate Bush jest niezwykłą artystką, wspaniałą i wrażliwą kobietą i co najbardziej mi imponuje - żyje według własnego scenariusza. Pamiętam pierwsze wywiady artystki, gdy miała ledwie 20 lat. Śliczna, młoda dziewczyna urzekała wdziękiem, szczerością i skromnością. Kate Bush, po sukcesie debiutanckiej płyty The Kick Inside i wyczerpującej trasie koncertowej nigdy więcej nie pojawiła się już na żadnych trasach koncertowych (wyjątkowe, pojedyncze występy, najczęściej o charakterze charytatywnym). Charyzma Kate i jej ogromny talent spowodowały, że po albumie The Dreaming Bush postawiła ultimatum wytwórni EMI: nagrywam na własnych zasadach, albo dziękuję wam. I stało się to pierwsze - Kate zaszyła się w domowym studiu, zaczęła powoli odseparowywać od mediów i życia publicznego. Mgła tajemnicy, która zawsze otaczała Kate Bush stała się jeszcze gęstsza.



Ale wróćmy do teraźniejszości. 50 Words for Snow to drugi, po Aerial z 2005 roku album, po kilkunastoletnim okresie milczenia Kate Bush. Sama artystka mówiła, że płytę nagrywało się najlepiej w jej karierze, atmosfera była zatem w studiu doskonała. Kate od zawsze dryfowała na granicy mistycyzmu (charakterystyczne teledyski), jednak to co dzieje się na 50 WfS, to niemal muzyczna medytacja. Już Aerial z 2005 roku, gdzie motywem przewodnim są ptaki powala ambientowym klimatem, ale 50 WfS to kulminacja wszystkiego, co dotąd robiła Kate. Płyta jest w miarę spójnym zbiorem opowiadań, w których głównym motywem jest śnieg i zima. Śnieg jest nawet narratorem w utworze Snowflake, zima zaś nie opuszcza nas ani na chwilę do końca. Piosenki są spowite aurą tajemnicy i pewnej pustki. Słychać to doskonale w utworach Snowed in at Wheeler Street, (zaskakująca, teatralna partia wokali Eltona Johna). Piękna i smutna pieśń o wzajemnym odnajdywaniu się i gubieniu dwojga ludzi, którzy są sobie przeznaczeni, ale najwyraźniej o tym nie wiedzą. Filmowa wręcz historia przenosi nas co chwila w inne miejsca "I saw you on the steps of Paris", "I lost you on a London smog". Para ostatecznie spotyka się na tytułowej Wheeler Street (być może "on the top of the hill"), i słyszymy mocne gitarowe wejście, gdzie Kate i Elton wydzierają się płaczliwie "I don't want to lose you again". Piękna historia.



Świetna historia towarzyszy piosence Misty, w której jakoby "ożywa" bałwan i wkrada się do...łóżka bohaterki opowieści. Niestety, gdy świt za oknem, z bałwana zostaje jedynie brud i trochę liści. Ta lekko erotyczna opowieść może opowiadać zarówno sen samej Kate, przedstawiać krótki intensywny romans zakochanych, jak i być smutną metaforą niewierności lub niestałości uczuć...Wydaje mi się, że płyta opowiada także o śmierci i o śladzie, jaki każdy z nas po sobie pozostawia. Najsmutniejszą historię człowieka, który jest u kresu życia, przedstawia pieśń Among Angels. Piękna historia kobiety - ducha, która przychodzi odwiedzić swojego starego psa, przedstawia także Lake Tahoe. Ogółem - cała płyta jest zbiorem pokrewnych, pięknych opowieści, dlatego warto wsłuchać się albo wydrukować teksty, bo w tym przypadku są tak samo ważne, jak i muzyka.



Kate Bush stworzyła album doskonały. Muzycznie i lirycznie. Jedynie, czego brakuje, to może tego starego, charakterystycznego głosu, a właściwie głosiku Kate, ale to już przecież nie dwudziestolatka, ale 50 letnia kobieta. Jej głos wyewoluował, ale nic nie stracił na jakości - stał się głębszy i niższy, ale do wzruszających, smutnych piosenek o przemijaniu, zimie i odnajdywaniu miłości pasuje jak ulał

Marcin Bareła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz