12 lutego 2012

Lamb, Kraków Klub Studio, 8.02.2012r.


Bardzo dobrze przyjęte ubiegłoroczne koncerty Lamb na festiwalach Tauron Nowa Muzyka oraz Free Form sprawiły, że Polska stała się punktem obowiązkowym podczas ich kolejnej europejskiej trasy. Tym razem występy były, aż trzy (Warszawa, Kraków, Wrocław). Ten krakowski z pewnością na dłużej zapisze się w pamięci Lou Rhodes i Andy Barlowa. To właśnie w Klubie Studio z ust Lou padły doniosłe słowa „Jesteście najgłośniejszą publicznością w trasie”. I z pewnością nie była to tylko kurtuazyjna wypowiedź wokalistki Lamb, bo przeciągające się wrzaski spontanicznie reagującej publiczności zmusiły ją parokrotnie do przeczekania euforii fanów przed rozpoczęciem śpiewania kolejnego utworu.

A trzeba przyznać, że Lou Rhodes ubrana w długą, zwiewną suknię odsłaniającą zupełnie plecy była w świetnej formie wokalnej. Czarowała publiczność swym nieskazitelnie czystym głosem, który niósł się wspaniale po sali. W jej przypadku nie ma mowy o efekcie jakiś studyjnych zabiegów. Śpiewała tak czysto jak na płycie, a często i lepiej. Andy tryskał energią. Nie był w stanie spokojnie wytrzymać za swoją konsoletą z instrumentami elektronicznymi. Biegał jak oszalały po scenie i pokrzykiwał do publiczności. Z sympatyczną agresją uderzał w bębny (choćby w trakcie „What Sound”). Basista Jon Thorne – nieoficjalny trzeci członek zespołu energicznie gibał się to w prawo, to w lewo ze swoim elektronicznym kontrabasem przybierając nieco akrobatyczne pozy.



Repertuarowo dominowały nagrania z ubiegłorocznej płyty „5” (album znalazł się w moim top20), choć oczywiście nie mogło zabraknąć i największych hitów z „Gabriel” i „Góreckim” na czele. Od czasu do czasu Lou sięgała po gitarę, jak choćby w „Build a Fire” oraz w psychodelicznym „Trans Fatty Acid”. Tego ostatniego nagrania nie powstydziliby się post-rockowcy. Mocna, przesterowana gitara oraz stopniowo narastające odczucie hałasu było absolutnym przeciwieństwem dotychczasowego charakteru koncertu. Uwagę przyciągały ponadto klimatyczne wizualizacje. „She Walks” towarzyszyła np. wizualizacja miasta tętniącego ruchem i tonącego w blasku świateł.


Warto wspomnieć także o zachowaniu Andy Barlowa, Lou Rhodes i Jona Thorne’a po samym koncercie. Sporo czasu poświęcili na rozdawanie autografów, podpisywanie płyt oraz pozowanie do zdjęć. Każdego traktowali przy tym indywidualnie i nie szczędzili uśmiechów (zwłaszcza Lou). Taka praktyka nie jest teraz zbyt częstym zjawiskiem, więc tym większe należą się brawa za tak godną pochwały postawę.


Ps. Z dobrej strony pokazały się dwa supporty. Jako pierwszy zaprezentował się typowy songwriter Jay Leighton, który swym przejmującym głosem wyśpiewał pięć piosenek. Wśród nich znalazł się tytułowy numer z jego debiutanckiej płyty „As the Sun Come’s Up” oraz „Icarus & Me”. Wersje koncertowe tych utworów były oczywiście znacznie surowsze i pozbawione wszelkich studyjnych ozdobników. Zdecydowanie więcej prądu i mocy miał półgodzinny występ The Ramona Flowers. Chłopaki grają klasycznego indie-rocka z domieszką elektroniki. Spodobał mi się zwłaszcza numer brzmiący jak odrzut Wild Beasts z sesji do „Two Dancers”. Debiutancka płyta dopiero w drodze, ale już teraz widać, że skomponowali parę przebojowych melodii. Album produkuje Andy Barlow z Lamb, więc pewnie będzie o nich głośniej w najbliższym czasie. Czego szczerze im życzę.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kruk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz