8 grudnia 2010

30 rocznica śmierci Johna Lennona


Jako wielki fan The Beatles nie mogłem nie pozwolić sobie na umieszczenie komentarza na temat rocznicy dramatycznych wydarzeń przed Dakota House równo 30 lat temu. Późnym wieczorem, John Lennon dostał 4 kulki od szaleńca/dziwaka/moralnego popaprańca/sługusa politycznego? Sam nie wiem...O muzyku Bitelsów, jak i o samej czwórce napisali dziennikarze i biografowie różni tyle, że trudno cokolwiek nowego i niespodziewanego dodać.

John miał kaprysy i wiele dziwnych osobowościowych przypadłości, jednak jednego nie można mu odmówić: zawsze był sobą i starał się żyć w zgodzie z sobą. John już w 1967 szukał sposobu na ucieczkę z The Beatles, lecz jak czytamy w Antologii The Beatles: "Nie miałem na to odwagi". Etykieta Beatlesa coraz bardziej dusiła Lennona, czemu dawał dosadny wyraz w wielu wywiadach po rozpadzie zespołu: "Podrzucali nam niepełnosprawnych, kaleki na wózkach, traktowali nas jakiś pieprzonych Bogów". To Lennon zaproponował kolegom zaprzestanie koncertowania w 1966 roku; miał dość wiecznie wrzeszczącego tłumu; granie na żywo przestało być przyjemnością a stało się monotonną rutyną, zespół nie dodawał utworów z Revolver czy Rubber Soul do koncertowego repertuaru, tylko odgrzewał stare kotlety. Nic zatem dziwnego, że Lennon, ku zmartwieniu menedżera Briana Epsteina powiedział „dość” i Beatlesi ostatni raz zagrali 29 sierpnia 1966 roku. Poznanie awangardzistki w osobie Yoko Ono tylko dopełniło sytuacji, która niedługo stała się faktem: John nie chce już być Beatlesem.

Tutaj biografowie są podzieleni na tych, którzy widzą w Yoko odpowiedzialną za rozpad The Beatles i na tych, którzy widzą w niej pewien dodatek do zbliżającego się nieuchronnie końca. Możliwe, że gdyby nie Yoko, John z braku perspektywy trochę dłużej byłby Beatlesem, jednak dość wątpliwe jest, czy wytrzymałby długo. Już w 1970 roku przecież śpiewał na płycie Plastic Ono Band: „I don’t believe in Beatles”. Wpływ Yoko Ono na te słowa zapewne jest duży, jednak i bez niej prędzej czy później by padły. Rola Beatlesa nie była dla Johna. To McCartney wolał łasić się do tłumu, udzielać wywiadów, skończywszy na pisaniu popowych perełek. Johna to nie obchodziło – pisał nie dla tłumu, pisał dla siebie, troszkę mierząc się z własnych talentem i trochę dając pstryczka w nos fanom – np. niecodzienną pieśnią Revolution 9. Yoko Ono wyraźnie otworzyła Lennona na eksperymenty i ściągnęła na ziemię – John jakby czekał na kogoś takiego. Potem będzie mówił, że przed Yoko „Był tylko sen”.

Może jest to trochę przykre dla pierwszej żony i pierwszego syna zastrzelonego przed 30 laty Beatlesa, ale John szukał ucieczki z poukładanego, ale nudnego życia rodzinnego. Przede wszystkim potrzebował natchnienia od osoby którą kochał, a takowego w pierwszej żonie Cynthii nie znalazł. Ożenił się trochę z przymusu, dowiedziawszy się, że pani Cynthia Powell jest w ciąży, szybko urodził się synek Julian ale dla Johna nie była to miłość życia. Może i kochał żonę, ale nie do końca była to miłość szczera, taka miłość, z „braku wyboru”. Cynthia była raczej jego kochanką i opiekunką, aniżeli partnerką i żoną. Zresztą wtajemniczeni już wtedy wiedzieli, że Lennon nie jest wierny swojej żonie, korzystał z usług gruppies i bywał na imprezach u różnych kobiet. O zdradzie śpiewał nawet w piosence „Norwegian Wood” w 1966 roku, ale tak, by żona się nie zorientowała…

Po poznaniu Yoko widać było, jaka zmiana nastąpiła w Johnie, to przez nią dostrzegł w kobietach coś więcej, niż tylko obiekty zaspokajania męskich potrzeb (Woman is the nigger of the world). To, że był pacyfistą wiadomo było od dawno, ale to przez Yoko pozbawił się resztki konformistycznych złudzeń i dał upust swojej szczerości rozbierając się przed kamerą, pozując nago do okładki płyty (Two Virgins), czy przeprowadzając akcję pokojową „bed-in”. I wtedy zaśpiewał: „I just believe in me”…

Popatrzmy jeszcze na twórczość Johna po rozpadzie The Beatles. Beatlesi nie mieli wątpliwości, że John będzie na swoich solowych płytach rozliczał przeszłość i tak było. Dostało się mocno choćby McCartneyowi, z którym John pozostawał po rozpadzie Beatlesów w dość skomplikowanych relacjach; z jednej strony w pewnym sensie nadal kochał Paula jak brata, z drugiej dawał upust jego megalomanii (dostało mu się zwłaszcza w How Do You Sleep z "Imagine"). John miał pretensje do McCartneya, że ten po śmierci menedżera Epsteina przejął stery nad zespołem i zaczął nim rządzić. Opowiadał w wywiadach, jak to Paul mówił: "To teraz nagramy płytę; to teraz zrobimy to i to". Bardzo irytowało to Lennona, chyba ostatniego człowieka, który lubił słuchać poleceń..

W piosenkach Johna zawsze ważny był tekst, jednak po rozpadzie Fab Four, jego piosenki nabrały jeszcze bardziej poetyckiego wyrazu. Śpiewał głównie o miłości do Yoko (Love, Oh, Yoko), resztą w sposób bardzo przekonywujący; ale także o problemach trudnych, jak podziały społeczne (Working Class Hero), ale przede wszystkim rozliczał przeszłość: relacje z matką, której przeważnie w jego życiu nie było (Mother), czy dystansował się od bogów i bożków (God). Na pewno ściana dźwięku Phila Spectora zrobiła w jego piosenkach swoje, jednak brak pozostałych Beatlesów spowodował, że jego twórczość stała się dość surowa i szorstka w przypadku utworów rozliczeniowych i poetycko piękna w przypadku ballad. Brakowało jednak wyraźnie harmonii wokalnych, instrumentalnych dodatków i smaczków, z których znani byli Beatlesi. Nie było już pełnych poczucia humoru piosenek typu You Know My Name, czy eksperymentalnych dziwactw w rodzaju I'am The Warlus. Twórczość Lennona po Beatlesach stała się zdecydowanie poważna. Tego luzu przyznam szczerze zawsze w solowej twórczości Lennona mi brakowało, ale wtedy jak sam mówił "Był we śnie", więc artysta najwyraźniej bronił się w ten sposób przed beznadziejnością bytu.

Dziś nikt nie wie, co zrobiłby John przez te 30 lat, jak dobre piosenki czy płyty by napisał. Kim dziś byłby? Zaangażowanym społecznikiem, może zamkniętym w sobie samotnikiem czy wreszcie korzystającym z życia balowiczem…Jedno jest pewne: świat stracił znakomitego muzyka i – czy się to podoba czy nie – wybitną, silną osobowość. Bo trzeba mieć wielką odwagę, żeby wystąpić z szeregu i pójść w swoją stronę. John zawsze szedł tam gdzie chciał…
Na zakończenie subiektywny wybór utworów solowych Johna













Wybrał Marcin Bareła

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz