3 czerwca 2011

Juwenalia Śląskie - Katowice, 21.05

Na lotnisku Muchowiec w Katowicach w ramach finału Juwenaliów Śląskich 2011 (21 maja) wystąpili: ST. James’ Hotel, Dash, Czesław Śpiewa, Biff i Myslovitz. Skład raczej typowy dla tego rodzaju imprezy, ale najważniejszy jest przecież studencki klimat.
Nie udało mi się dotrzeć i zobaczyć wszystkich artystów drugiego dnia Juwenaliów na Muchowcu. Powodem był pokrywający się w czasie koncert Crystal Fighters (sprawdź relację). Pocieszam się faktem, że ST. James Hotel są z Katowic, więc złapać ich będzie raczej nietrudno, Czesława Śpiewa zaś widziałem już dwukrotnie i pewnie nie jeden raz zobaczę w niedalekiej przyszłości. Wpadłem w połowie występu Biff, zwariowanego zespołu pod wodzą Ani Brachaczek. Grupa ma na koncie tylko debiutancką płytę „Ano”, ale członkowie powinni być znani szerzej miłośnikom alternatywy z występów w Pogodno. O tym, jak pozytywnie zakręceni i jednocześnie zabawni są członkowie tej kapelki miałem okazję się przekonać na własnej skórze podczas wywiadu. Zwłaszcza Ania Brachaczek, która zagadywała między piosenkami publiczność, sypała anegdotami i historyjkami. Stwierdziła między innymi, że to w Chorzowie będzie mecz otwarcia na Mistrzostwach Europy w piłce nożnej, ponieważ inne miasta się nie wyrobią. Spodobało się to publiczności, chociaż ta przyjęła ich występ ogólnie wręcz chłodno.

Kiedy Czesław Śpiewa wyszedł wesprzeć Biff na ostatni kawałek, „Moja dziewczyna”, rozległ się ogromy wrzask, zapewne głównie damskiej widowi, ale kiedy Adam Giza, który rozkręcał imprezę zapytał: Chcecie jeszcze Biff?, przeważające było głośnie: Nieeee!. Jeżeli to miał być żart, to chyba niezbyt śmieszny, natomiast jeśli publiczność zrobiła to celowo, to trochę wstyd. Szczerze nie do końca także rozumiem fenomen Czesława Mozila, aczkolwiek tłumaczę to sobie występem w „X-Faktorze”.

Na koniec zagrali Myslovitz, prezentując w sumie przegląd swojej twórczości, ze szczególnym naciskiem na płyty „Happiness Is Easy” i „Miłość w Czasach Popkultury”. Początek koncertu był dość drętwy, potem było lepiej, chociaż porywający występ na pewno nie był. Byłem w sumie pięć razy na Myslovitz, więc porównanie mam. Bardzo ładnie zabrzmiało „W deszczu maleńkich żółtych kwiatów” i rzadko przez zespół grane „Z twarzą Marylin Monroe”. Improwizacji było jak śniegu w maju, ale zdarzały się – jak nietypowe, gitarowe wariacje tuż przed „Chłopcy”, chóralnie odśpiewana „Długość dźwięku samotności” (Artur Rojek włączył się w trzeciej zwrotce). Niestety, jak dotąd nie miałem szczęścia usłyszeć na żywo „Książki z drogą w tytule”, mojego ulubionego utworu Myslovitz i nie stało się to na Muchowcu. Przeważał repertuar typu the best of, chociaż zespół zagrał dwie premierowe piosenki z nadchodzącej płyty: „Skaza” i „Blog filatelistów polskich”. Nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia, podobnie jak wydany oficjalnie singiel „Ukryte”.

Nie zrobił także wrażenia ich juwenaliowy koncert, co potwierdza moje sugestie, że Myslovitz jest zespołem stricte klubowym. Raz, że w większości ich piosenki są trudne, dwa, że zespół nie ma absolutnie żadnego kontaktu z publiką. Zdawkowe „dzięki” to wszystko, co możemy usłyszeć od Rojka. W związku z powyższym, nie wszyscy czuli klimat, nie wszyscy się bawili. Oczywiście, były podniosłe momenty, jak chóralne śpiewy w „Długość dźwięku samotności”, ale generalnie koncert, obok muzycznej poprawności, był dość przeciętny. Czasem miałem wrażenie, że zespół odgrywa swoje, byle tylko zagrać. Myslovitz po prostu nie pasują na plenerowe imprezy. Organizatorzy zrobili jednak dobrą robotę, chroniąc publiczność przed dużymi opóźnieniami, wybierając dobrego konferansjera i dbając o sam dźwięk.

Dla miłośników większych wrażeń do dyspozycji był żuraw i platforma, z której można było skoczyć na bungee. Następne Juwenalia już za rok.










Marcin Bareła

1 komentarz:

  1. szczerze mówiąc wolałam Rojka który śpiewał zamiast Biff, gdzie wokalistka naprawdę plotła trzy po trzy... Można zrobić show bez zbędnego gadania i Myslovitz się to udało wg mnie.

    OdpowiedzUsuń