17 sierpnia 2010

Oceniamy: Julian Lynch - Mare



Koniec wakacyjnego milczenia i błogiego lenistwa. Z tego upojnego stanu wyrwała mnie płyta Mare Juliana Lyncha, która na tyle mną wstrząsnęła, że oto jestem przed komputerem i piszę tych kilka zdań. Nieprzypadkowo...

Julian Lynch nie ma nic wspólnego z David'em, lecz jego utwory świetnie pasowałyby do poskręcanych filmów słynnego reżysera. Na Mare mamy do czynienia przede wszystkim z folkiem, czasem w wyraźnie jazzującym stylu, czasem stricte ambientowym. Niemniej jednak, to gitara akustyczna dyktuje tu warunki i jest przez cały czas dominującym instrumentem. Gitara nieco barokowa, niemal rozstrojona, brzmiąca niczym nieużywany już, ogniskowy akustyk. Od czasu do czasu Lynch sięga po elementy jazzowe, co słychać choćby na Ruth, My Sister, ambient z kolei, a konkretnie epokę lat 70 słychać natomiast na Stomper czy Interlude. Słuchając całość odnoszę nieodparte wrażenie obcowania z rzemiosłem Cocorosie, polegającym na rozciągniętych, chóralnych wokalach, ale po uważnym przysłuchaniu się zawartości, chórki owe to dzieło jednego tylko człowieka, Juliana Lyncha. Cocorosie mogłoby być dobrym przykładem posługiwania się nieskomplikowanymi, powolnymi akordami i sennym klimatem, jednak bliżej tutaj całości do Mum czy Bon Iver. Tego ostatniego zdecydowanie najbliżej.

Polecam z całego serca, jedna z płyt wakacji, świetnie uzupełniająca leniwe wieczory, lecz także źródło kontemplacji, skupienia i muzycznej odnowy.

Ocena: 5,5
Wystawił: Marcin Bareła

Posłuchaj:



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz