26 marca 2017

Relacja: Voo Voo w Pałacu Kultury Zagłębia w Dąbrowie Górniczej, 24.03



Po raz pierwszy miałem przyjemność wysłuchać Voo Voo na żywo, a biorąc pod uwagę, że zespół istnieje ponad 30 lat, sporo koncertów musiało wybrzmieć zanim wreszcie udało mi się uczestniczyć w jednym z nich. Voo Voo koncertem w Dąbrowie Górniczej oficjalnie rozpoczęli trasę promującą ich najnowszy, znakomity zresztą album "7". Wojciecha Waglewskiego darzę szczególną sympatią za sprawą nie tylko ocierającej się o poezję muzyki, ale równie mocno za nietuzinkową osobowość. Jedną z moich ulubionych audycji Radiowej Trójki jest "Magiel Wagli" - autorska audycja Wojciecha i jego syna Bartosza, tworzącego jako Fisz, gdzie można usłyszeć eklektyczną mieszankę rdzennego folku, ambientu, muzyki świata, czasem rocka.


Na koncert w Dąbrowie pojechałem z zamiarem przysłuchania się, jak na żywo brzmią utwory z "7" i nie myliłem się - Voo Voo zagrali cały materiał z płyty i to "po Bożemu" jak to określił pan Wojciech - czyli od "Środy" do "Wtorku", wzorem oficjalnego wydawnictwa. Po Bożemu nie było natomiast w aranżacjach live, bowiem pierwotne 50 minut muzyki "7" zespół rozciągnął do aż 74 minut. Długie improwizacje towarzyszyły przede wszystkim utworom "Sobota" i "Wtorek". Zwłaszcza ten drugi utwór zapisał się w mojej pamięci jako kulminacja wieczoru i chwila muzycznego uniesienia, która mogłaby dla mnie trwać w nieskończoność. Zespół stworzył przez moment klimat absolutnie wyjątkowy, chociaż napędem całej maszynerii był dla mnie Mateusz Pospieszalski, który ze swoimi instrumentami dmuchanymi szalał jak jakiś maniak w zakładzie dla szaleńców. Mateusz przyćmił tym koncertem nawet Wojciecha Waglewskiego, chociaż początkowo musiał szukać gubiony co chwila mikrofon do saksofonu...


Początki nie były łatwe dla całego zespołu, wydawało się, że Wojciech nie może się wstrzelić z gitarą w podkłady (swoją drogą zadziwiła mnie ich ilość); ciągle majstrował coś przy pedałach, a wspomnianemu Mateuszowi również coś nie pasowało przy dęciakach. W moim odczuciu przełomem był utwór "Niedziela", kiedy części naoliwionej uprzednio maszynerii wreszcie się dotarły. Na utworach z "7" się nie zakończyło; zespół zagrał także m.in. kultowy "Nim stanie się tak" w wersji pierwotnej (ożywiło to znacznie publiczność), fantastyczną "Flotę zjednoczonych sił", a na sam koniec swoisty hymn "Gdybym". Tak zakończył się ten koncert który ruszył niemrawo, ale rozkręcił się i zakończył z przytupem. Szacunek dla artystów, którzy mimo zmęczenia wyszli do publiczności, rozdając autografy. Jedynym zdziwieniem był całkowity zakaz robienia zdjęć, co mocno mnie rozbawiło. Rzeczywiście, kilka kiepskich fotek na telefon byłoby profanacją Pałacu Kultury Zagłębia (skądinąd świetnej sali koncertowej), albo policzkiem dla zespołu Voo Voo? Wątpię...


Marcin Bareła

2 marca 2017

Natalia Grosiak - Wywiad



Przed Wami obiecana rozmowa z Natalią Grosiak, nagrana tuż przed występem w klubie Muzyczna Meta w Częstochowie 24 lutego. Przeczytacie między innymi o pozascenicznym życiu muzyka, o tym jak "rozpuszczona" jest Natalia i o długo oczekiwanej solowej płycie artystki...

NATALIA GROSIAK: NAM NAJBARDZIEJ ZALEŻY NA PUBLICZNOŚCI

Marcin Bareła: Jak się ma zespół Mikromusic?

Natalia Grosiak: Dobrze, dziękujemy.

MB: Nadal cieszycie się własnym towarzystwem?

N.G.: Mnie jest dobrze z chłopakami z Mikromusic i każda podróż na koncert jest dla mnie miłą odskocznią od dnia codziennego.


M.B.: Gracie w różnych konfiguracjach – jako trio, z orkiestrą i po prostu Mikromusic. Macie ulubioną formę kontaktu z publicznością?

N.G: Ostatnio poprosiłam mojego menedżera, żeby zorganizował nam więcej koncertów jako trio, ponieważ tęsknie do grania akustycznego i bardzo tę formę występów lubię. Z drugiej strony, jak gramy z orkiestrą, to wiem, że także będę tęsknić za tamtym brzmieniem. Każda z tych kombinacji jest jedyna w swoim rodzaju i każdą lubimy.

M.B: Jest to też różnie odbieranie przez publiczność. Taki koncert jak dziś to możliwość złapania lepszego kontaktu z publicznością?

N.G: Wydaje mi się, że publiczności jest obojętne w jakim składzie gramy. Teraz gramy z triem koncerty stojące i ludzie bawią się jak na pełnym składzie – tańczą, śpiewają. Ważne żebym była ja i żeby były grane te, a nie inne piosenki.

M.B: Jak wy sobie radzicie z ciągłymi podróżami, zmianą miejsc noclegowych. Czy można tę rutynę okiełznać czy trzeba się tego cały czas uczyć?

N.G: Schemat jest zawsze ten sam. Podróż trwa kilka godzin, na miejscu trzeba się rozpakować, następnie jest próba, pół godziny na pomalowanie się i dobór ubioru. Potem jest występ, następnie spotkanie z publicznością, podpisywanie płyt. Potem się pakujemy, jedziemy do hotelu. Wchodzimy do pokoju, który z reguły wygląda podobnie, śniadanie jest przeważnie to samo. Później znowu wsiadasz do busa i jedziesz. Wbrew pozorom jest to bardzo ciężka, żmudna i schematyczna praca. Tylko to wejście na scenę i spotkanie z publicznością jest naprawdę wspaniałe, ale cała ta otoczka jest nieciekawa. Ale wybrałam taki zawód, więc nie narzekam.

M.B: To teraz o muzyce...Od czasu albumu „Piękny Koniec” rozpoczęliście etap twórczości egzystencjalno - filozoficznej. To wynikło z sumy waszych doświadczeń, a może stało się kwestią impulsu, spontanicznie?

N.G: Artysta dojrzewa razem ze swoją twórczością. Ja się cieszę, że to się wszystko zmienia, że nie zostałam na etapie sprzed dziesięciu lat, śpiewając „ja kocham a ty mnie nie i płaczę z tego powodu”. Dojrzewanie postępuje razem z artystą, dlatego śpiewam teraz o swojej kobiecości, że jestem matką, o tym że boje się, bo będąc matką patrzę na świat i zastanawiam się, na jaki świat sprowadziłam dzieci i generalnie zastanawiam się nad kondycją świata.


M.B: Czy jest możliwa jednoznaczna odpowiedź na pytanie po co ja tu jestem?

N.G: Nie jest – można powiedzieć, że to tylko diabeł wie. Wie to tylko ktoś, kto nas stworzył. Pytanie, kto nas stworzył – czy jesteśmy rzuceni na ten świat, czy stworzył nas określony stwórca? Ale szczerze mówiąc, od kiedy zostałam rodzicem, dowiedziałam się po co tutaj jestem – dla moich dzieci.

M.B: Natalio brałaś udział w projekcie - płycie „Historie”. Jakie to było dla ciebie wydarzenie.

N.G: Bardzo wzruszające, bo materia była bardzo wdzięczna mówiąc w cudzysłowie. Ta płyta powstała w ciągu miesiąca. Nawet nie wiedziałam, w co się pakuję. Wiedziałam, że będą 4 piosenki, ale nie zdawałam sobie sprawy, że nagramy płytę. Początkowo miał być jeden koncert, a było kilka. Powstała piękna płyta o ludziach, którzy przeżyli wojnę, byli cywilami albo brali udział w Powstaniu Warszawskim, ale opowiedzieliśmy ich historie już po okresie wojny. I nie są to radosne historie – nie czekała ich piękna polska, ciągle poszukiwali swojego miejsca, przeżyli rozczarowanie, biedę, problemy. Niestety, to wszystko wielu ludzi czekało po wojnie. Nie opowiedzieliśmy o bohaterach wojennych, którzy walczyli i zostali pokryci glorią i chwałą. To jest historia zwykłych ludzi.


M.B: „Historie” to płyta o przeszłości w teraźniejszości. Utwór „Danusia” jest kapitalnym przykładem tego, że mamy teoretycznie wolność...

N.G: A wszyscy są źli na siebie i kipią złością...

M.B: A wtedy potrafiliśmy się pięknie jednoczyć...Bardzo mnie ta historia wzruszyła.

N.G: Ja słuchałam głosu pani Danusi, która opowiadała ze szczerym wzruszeniem, jak to wtedy było naprawdę wspaniale, jak w biedzie i niedostatku ludzie się jednoczyli i w obliczu zagrożenia ciągle sobie pomagali. Minęły te czasy, Danusia jest w nowej Warszawie i czuje się totalnie samotna, ponieważ ta dawna solidarność gdzieś się rozmyła. Każdy jest dla siebie a później nastaje wrogość. Mieszkamy w jednym państwie, podzieliliśmy się na dwa obozy i zamiast szanować swoją odmienność i żyć z tym obok siebie i szanować się, nie robimy tego. Ja sama jestem ateistką i przyjaźnie się z ludźmi głęboko wierzącymi, aczkolwiek mimo że mam problemy z różnymi atrybutami kultu religijnego, zostawiam to dla siebie i nie wyśmiewam tego, a osoby z którymi się przyjaźnię nie wchodzą w mój świat ateizmu. Po prostu omijamy pewne kwestie i żyjemy w zgodzie i tego życzyłabym naszej Polsce - żeby ten kraj jednoczył się w naszej odmienności i żebyśmy szanowali się wzajemnie.

M.B: Faktycznie, nawet w medialnych wiadomościach na dalszy plan schodzą sprawy ważne na rzecz jałowych, często jednostkowych sporów.

N.G: Media przestały być rzetelne w momencie kiedy zaczęły sprzedawać się skandale. Wiadomo, że dobre wiadomości nie sprzedadzą się, więc media podsycają strach, panikę i oburzenie – wtedy jest więcej oglądalności, więcej kliknięć i to daje więcej pieniędzy i uważam, że to jest bardzo złe.

M.B: Wróćmy do Mikromusic. Mimo, że przybywa wam słuchaczy, ciągle jesteście jednym z bardziej niedocenionych zespołów. Jest w was jeszcze głód zaistnienia czy polegacie na muzyce, która sama się obroni, tu przykład „Takiego Chłopaka”, utworu, który zaistniał bez większej promocji.

N.G: Wiesz co, obecna nasza sytuacja jest naprawdę dobra, doszliśmy do takiego punktu do jakiego chcieliśmy dojść...


M.B: A może ja przesadzam, może jesteście jednak doceniani?

N.G: Nam przede wszystkim zależy na publiczności, żebyśmy mieli wierną publiczność i tak jest. Może nie mamy spektakularnych sold-outów, ale jednak utrzymuje się pewien poziom publiczności i ci ludzie są super.

M.B: Zdarzają się wyprzedane sale.

N.G; Tak. Regularnie gramy, utrzymujemy się z muzyki i myślę że to jest sukces, i wydaje mi się, że jedyne co nam pozostało to być wiernym sobie, nagrywać piosenki, dbać o poziom przekazu naszych myśli, muzyki i w tym trwać. Ja nie mam super ambicji, żeby mieć więcej i więcej. Mam filozofię żeby cieszyć się tym, co jest teraz, nie żyć przeszłością i przyszłością i tak właśnie jest.

M.B: Jakie macie plany na ten rok?

N.G: Powoli z Dawidem tworzymy piosenki na nową płytę, ale to dopiero za rok. Tymczasem ja przygotowuję swoją płytę solową, którą produkuje dla mnie Piotr Pluta, nasz nagłośnieniowiec, świetny, wrażliwy muzyk. Ale nie chcę jeszcze więcej zdradzać, bo nie będą to moje autorskie piosenki. Przygotowujemy coś eksperymentalnego i chcę, aby na koncertach te piosenki grało Mikromusic. Za miesiąc prawdopodobnie ukaże się singiel zapowiadający solową płytę, a na jesień ruszę w Polskę już jako Grosiak.

M.B: Nie zwalniacie tempa ani trochę.

N.G: No wiesz, to umiem robić i to robię, ale myślę że kiedyś zrobię sobie rok przerwy...

M.B: Czyli macierzyństwo Ci nie przeszkadza?

N.G: No nie, ale jestem szczerze bardzo zmęczona (śmiech).

M.B: Czego Mikromusic można życzyć na najbliższy czas?

N.G: Chcielibyśmy grać w super nowych, świeżych salach koncertowych (długi śmiech).

M.B: Nie ma tutaj dla nikogo żadnej złośliwości (śmiech).

N.G: Wiesz co, my jesteśmy już trochę rozpuszczeni. Bo jak wchodzimy do Starego Maneżu w Gdańsku – pięknej nowej sali, ze wspaniałymi nowymi garderobami, gdzie wszyscy są zadowoleni to chcemy tylko w takich miejscach grać. Na szczęście w Polsce powstaje coraz więcej takich sal gdzie wszystko dobrze brzmi, są wygodne garderoby, jest ciepło i wchodzisz tam i czujesz się cudownie, grasz koncert i ludzie są zadowoleni. Chciałabym, żeby w Polsce funkcjonowały tylko takie sale koncertowe. Jestem już rozpuszczona, bo jeszcze parę lat temu graliśmy w małych klubach i spaliśmy w hostelach. I dlatego wszystkim artystom jeżdżącym po naszym kraju życzę autostrad i pięknych sal koncertowych.