27 marca 2015
Zapowiedź#3: Blur - The Magic Whip
Dosłownie wczoraj obejrzałem na YT film dokumentalny No Distance Left To Run o zespole Blur. Fantastycznie zrealizowany dokument ma mistrzowski montaż pełen niezwykłych kadrów. Zawiera archiwalne rarytasy (między innymi Damon Albarn całujący Grahama Coxona, albo wygłupy Alexa Jamesa dla NME), jak i fragmenty koncertów grupy. Jako wielkiego fana Blur materiał ten nie był dla mnie zaskakujący, jednak film może rzucić kolejne światło na to, kim byli panowie Albarn, Coxon, James i Dave Rowntree.
Czy wiedzieliście na przykład, że Damon Albarn, już działając pod szyldem zespołu na przełomie lat 80. i 90. pracował w...sklepie z crossaintami? To właśnie Albarn, jak wynika z filmu, od zawsze był najbardziej zaangażowanym muzykiem Blur. To on wynajął za własne pieniądze po raz pierwszy studio nagrań, ale z całej ekipy przyszedł tylko Dave. Albarn osobiście pofatygował się do reszty i zrobił niemałą aferę (co zupełnie zrozumiałe). "Chciałem żeby ten zespół się rozwijał" - wspominał po latach Damon Albarn.
Co ciekawe, pierwszy koncert zespołu miał miejsce w...East Anglian Railway Museum w Essex, w roku 1988. Grupa zagrała w prowizorycznej szopie dla 150 osób. 21 lat później, w 2009 roku Blur zagrał sentymentalny koncert w ramach powrotnego mini-tournee, dokładnie w tym samym miejscu. O sentymencie do kolei często wypowiadał się Albarn, a jednym z hołdów, złożonych kolejnictwu jest okładka płyty Modern Life is Rubbish.
W 1992 roku, by spłacić długi, które zespół miał, pewna amerykańska firma zaproponowała muzykom serie koncertów po Stanach, w zamian za umorzenie części długu (ponoć 60 tys. funtów, a pamiętajmy że był rok 1992!!!). Zespół się zgodził, jednak nie była to udana trasa. "Wtedy zaczęliśmy mocno pić" - wspominał po latach Alex James. Dla dwudziestolatków wyjazd na dwa miesiące za granicę był przeżyciem niemal traumatycznym. Najbardziej cierpiał Graham Coxon, który miał pewnego dnia roztrzaskać wszystkie szklane przedmioty w zasięgu ręki, łącznie z oknami w autobusie. Koncerty grupy najlepiej opisuje sam Coxon: Mieliśmy set 10 utworów, ale w trakcie Damon wymiotował za wzmiacniaczem, rzucał się na plecy Alexa, przewracał sprzęty i zazwyczaj kończyło się na 4 utworach..." Ponoć wczesne koncerty Blur zawsze kończyły się dla muzyków jakąś kontuzją...
Tak imprezował Blur
Obserwacja filmu utwierdza w pewnej konstatacji: Z wszystkich członków Blur Graham Coxon był największym outsiderem. Nienawidził pierwszej, całkowicie kontrolowanej przez wytwórnię płyty "Leisure" (1991), nie cierpiał popu, w którego stylistyce utrzymane były kolejne trzy albumy grupy. Dopiero zmiana filozofii muzycznej na "Blur" i "13" pozwoliła temu genialnemu gitarzyście na rozwinięcie skrzydeł, a świat mógł usłyszeć genialne improwizacje, nagłe zrywy i zniekształcenia jego firmowego Fendera. Ale i to nie uchroniło tego, co miało nadejść. Niepokorny Coxon, który brzydził się show-biznesem opuścić zespół w 2002 roku, ale powodem był jego alkoholizm i postępująca dysocjacja. Muzyk stał się zwyczajnie nieznośny dla reszty. No Distance Left to Run pokazuje jednak Coxona jako niezwykle wrażliwego, inteligentnego człowieka, miłośnika sztuki, osobę wręcz łagodną. Coxon wydaje się wręcz maskotką Blur, przyćmiewającą osobowością nawet Damona Albarna.
Graham opowiada o zmęczeniu popem i zmianach w zespole
W filmie mamy pewne wskazówki, jak Blur postawił na wierność własnemu brzmieniu, co zawsze cenię w artystach wszelkiej maści. Na początku lat 90. muzyka brytyjska, jak i obyczaje stawały się coraz bardziej zamerykanizowane. Zespół na tle osiągającej ogromną popularność za oceanem fali grunge, postanowił tworzyć muzykę brytyjską, co było słychać nawet w bardzo brytyjskiej manierze wokalnej. Zespół chciał tworzyć swoje brzmienie, co nie podobało się wytwórni, Food Rec.. Ponoć druga płyta, Modern Life is Rubbish, miała być ostatnią szansą zespołu...Jak dobrze, że Blur pozostał wierny swoim muzycznym ideałom, słyszymy przykładowo na genialnej "13". Jednak oddajmy po raz kolejny zasługi Coxonowi, bo to od niego zaczęły się zmiany. To on, zainspirowany amerykańskimi gitarzystami, działającymi pod egidą małych wytwórni, zachęcił kolegów do poszukiwań. Tak powstał świetny album Blur (1997). Odtąd zespół stał się prawdziwie alternatywny, zakończyła się tym samym era Britpopu. "Na koncerty zespołu przychodziły 14 letnie dziewczyny, zespół tego już nie wytrzymywał i zmiana kierunku uratowała grupę..." - tak sytuację podsumował Alex James.
Nowe brzmienie Blur
A propo Alexa Jamesa - "Glamouros" jak go nazwał Damon Albarn, zawsze wyluzowany, z nieodzownym papierosem (często palił go podczas całego koncertu). No Distance... pokazuje Alexa, który najbardziej korzystał z faktu bycia celebrytą. Nie ukrywał, że lubił życie muzyka rockowego, a zdjęcia pokazują litry wina, szampana i nie wiem czego jeszcze, kłębki dymu i uśmiechnięte dziewczęta nieopodal. Alex James wydawał się najmniej zmęczony popularnością, wręcz cieszył się nią, korzystał zeń. Dziś Alex prowadzi farmę agroturystyczną, ma żonę i gromadkę dzieciaków. No w czepku urodzony człowiek...
Alex i jego wybryki
Najtrudniejszy okres dla grupy to lata 1999-2002. Zaczął się wkradać powolny rozkład. Graham Coxon pił, nie pojawiał się na sesjach, albo pojawiał się agresywny. Wcale nie w lepszym nastroju byli pozostali. Dave Rowntree, przeżywający rockowy kryzys, pomyślał o karierze prawnika albo bankiera. Damon Albarn miał Gorillaz i był zmęczony całą sytuacją w Blur. Dave Rowntree: "Powiedzieliśmy władzom wytwórni, że muszą coś zrobić w sprawie Grahama, oni mu powiedzieli, ale nie było to to, co chcieliśmy żeby usłyszał, co tylko pogorszyło sytuację. Emocje wtedy kipiały. Pamiętam, że było wtedy dużo płaczu i był to nieprzyjemny czas" - wspominał, wzdychając perkusista Blur.
Dave o odejściu Grahama
Na No Distance... widać pewną ważną osobę w historii Blur (o której mało kto wie). To keyboardzistka, Diana Gutkind, która w latach 1995 - 2000 grała na klawiszach, podczas występów na żywo. Bez niej utwory takie jak "1992" czy "Battle" nie miały by szansy zabrzmieć w swojej pełnej okazałości. Była to jedna najdłużej z Blur grających muzyków na koncertach, innymi klawiszowcami grupy byli m. inn: Cara Tivey i Mike Smith.
Jak dobrze było zobaczyć na filmie całą czwórkę, ściskających się serdecznie przyjaciół, grających po latach znowu razem. Efektem triumfalnego powrotu grupy był znakomity koncert na Glastonbury w 2009 roku, gdzie działy się rzeczy magiczne: publiczność śpiewała długo słynny "Tender" a Damon Albarn płakał podczas "To The End". Dziś, w 2015 roku Blur są w przededniu wydania albumu "The Magic Whip". Zespół był w Polsce na Heineken Opener, nie mogłem tam być czego ogromnie żałuję. Mam nadzieję, że jeszcze zobaczę mój ulubiony zespół ostatniego 20 - lecia. A tymczasem, polecam ten mistrzowski dokument, No Distance Left To Run.
Magia na Glastonbury 2009
Marcin Bareła
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz