13. edycja festiwalu Tauron Nowa Muzyka przeszła do historii. Powoli spływają zachwyty i rozczarowania na temat występów poszczególnych artystów z różnych stron. Mnie tegoroczny line-up festiwalu zachęcił jedynie do zakupu biletu jednodniowego, chociaż przyznaję, że przy większym zasobie portfela z przyjemnością wybrałbym się także na niedzielny koncert zamknięcia Samphy do NOSPR-u.
Z tegorocznej edycji festiwalu szczególnie zapamiętam parę rzeczy. Po pierwsze większość zaproszonych artystów maksymalnie wykorzystywała swój czas na scenie. Było też parę koncertów, gdzie wyraźnie nagięto grafik. Najlepszym przykładem niech będzie mocno wydłużony występ Jazz Bandu Młynarski - Masecki, gdy w tym samym czasie po sąsiedzku w najlepsze grała już Fever Ray. Katarzyna Nosowska także nie ograniczyła się jedynie do czasu podstawowego i po krótkiej przerwie wyszła na blisko 10-minutowy bis, który zobaczyła jedynie garstka osób. Reszta chyba nie spodziewała się, że będzie bis. Pozytywnie zaskoczył mnie także wysoki poziom polskich artystów, którzy często prezentowali się świetnie. Wspomniany wcześniej Jazz Band Młynarski - Masecki pokazał znakomitą formę. Duet Zimpel/Ziołek z gościnnym udziałem Huberta Zemlera to także klasa sama w sobie. Katarzyna Nosowska wraz z zespołem (trzech Michałów - Fox, Bunio i Malina) złapała zdecydowanie najlepszy kontakt z publicznością z polskich artystów. Wyraźnie odczuwalna była także niższa frekwencja na festiwalu niż w latach poprzednich - czyżby część potencjalnych uczestników wybrała koncert Państwa Carter na Stadionie Narodowym w Warszawie? Mniej osób między scenami i na terenie samej Strefy Kultury oznaczało jednak możliwość wyboru lepszego miejsca pod sceną bez zbędnego przepychania się. Największy tłum w piątkową noc zgromadziła zdecydowanie Fever Ray, ale mimo wszystko spokojnie dało się wbić pod największą scenę nawet w trakcie jej koncertu. Co było trudne na starcie występu Róisín Murphy rok temu.
Przechodząc jednak do meritum moja ścieżka muzyczna podczas krótkiego, zaledwie jednodniowego pobytu w Strefie Kultury na tegorocznej Nowej Muzyce wyglądała następująco.
Jordan Rakei
Całkiem przyjemny występ z okolic R&B i soulu podbitego nowoczesną elektroniką, ale nowozelandzki artysta nie wzniósł się niestety na poziom zbliżony do koncertu Rhye sprzed paru lat. Głos nieskazitelnie czysty, ale magii jakby nieco mniej.
Jazz Band Młynarski - Masecki
Świetny, żywiołowy występ. Jeśli spodobała się wam ubiegłoroczna płyta "Noc w wielkim mieście" nie moglibyście poczuć się zawiedzeni, bo na żywo Jazz Band zagrał ten materiał z tą samą - jeśli nie większą energią. Polskie piosenki sprzed prawie stu lat odkurzone przez Jana Młynarskiego i Marcina Maseckiego przeżywają swoją drugą młodość i zarazem pokazują, że warto czerpać z bogatej tradycji polskiej muzyki.
Fever Ray
Dla niej zdecydowałem się na zakup biletu jednodniowego i chociaż występ Fever Ray nie zapisze się w mojej pamięci jakoś szczególnie to nie żałuję podjętej decyzji. W ubiegłym roku na Nowej Muzyce bardzo rozczarował mnie występ Róisín Murphy, która głównie skupiała się na zmianie garderoby na scenie. W przypadku Fever Ray istniało prawdopodobieństwo, że może być podobnie, ale nic z tych rzeczy. Muzyka była jednak od początku do końca na pierwszym planie. Utwory z ubiegłorocznej płyty "Plunge" wypadły bardzo żywiołowo, ale atmosfera trochę siadała, gdy Karin Dreijer Andersson sięgała po znacznie spokojniejsze nagrania z jej solowego debiutu sprzed 9-lat (np. "Keep the Streets Empty For Me"). W moim mocno subiektywnym odczuciu te dwa albumy zestawione obok siebie nie współgrają ze sobą należycie. "Plunge" bowiem jest płytą zdecydowanie szybszą i z większym zastrzykiem energii niż jej mroczny debiut. Koncert Fever Ray okraszony był wyrazistą scenografią oraz elementami performance.
Abul Mogard & Marja de Sanctis
Długie, ambientowe granie dobre do usypiania, ale Serbski artysta wyszedł stosunkowo wcześnie na scenę, bo tuż po 22. Jednak przeskok muzyczny między nim, a grającymi wcześniej Jazz Bandem i Fever Ray był dla mnie tak ogromny i trudny do przestawienia się, że ostatecznie wytrzymałem ledwie pół godziny.
The Dumplings
Zgromadzili największe tłumy w amfiteatrze NOSPR-u tego dnia, ale to zrozumiałe. Zespół wciąż poszerza grono swoich fanów. Szczerze mówiąc nie miałem w planie po raz kolejny zaglądać na ich koncert, ale akurat przechodziłem obok. Czekając na wejście do sali kameralnej NOSPR-u na Zimpla/Ziołka wysłuchałem 15-minutowego fragmentu występu i muszę przyznać, że wypadli jak zwykle bardzo profesjonalnie pomimo znacznego spadku temperatury na zewnątrz.
Zimpel/Ziołek
Ominąłem ich występ podczas Off Festivalu i dopiero teraz udało mi się nadrobić tę zaległość. Był to koncert wyjątkowy z paru względów. Po pierwsze długie, rozbudowane kompozycje duetu znakomicie wypadły w świetnie brzmiącej sali kameralnej NOSPR-u. Zagrali w ciągu godziny zaledwie trzy kompozycje, ale każda z nich to muzyczna podróż najwyższej próby. Świetnie uzupełniały się gitara akustyczna, z saksofonem, fletami i niewielkich rozmiarów keyboardem. Nad całością od czasu do czasu panował głos Jakuba Ziołka za sprawą, którego najbliżej tej propozycji do jego Starej Rzeki. Warto nadmienić, że zagrali część materiału w poszerzonym składzie. Bowiem podczas trzeciego utworu dołączył do nich niespodziewanie Hubert Zemler, który stopniowo przejmował kontrolę nad perkusją. Był to jeden z najlepszych polskich występów tego dnia na festiwalu.
Kandy Guira
Muzyka afrykańskich korzeni. Silny głos pochodzącej z Burkina Faso wokalistki to z pewnością największy atut jej składu. Ubrana w kolorowy strój (dominowała czerwień) złapała bardzo szybko dobry kontakt z publiką mimo posługiwania się głównie językiem francuskim. Zabawnie wypadały zwłaszcza próby tłumaczenia jej słów na angielski przez jednego z gitarzystów. Żywy, energetyczny występ zarówno do tańca jak i tupania nóżką.
Nosowska
Fajny występ z uroczą jak zwykle konferansjerką. Katarzyna Nosowska grała głównie materiał z nowej płyty zapowiadanej na jesień 2018. Było oczywiście singlowe "Ja pas!" zagrane nawet dwukrotnie (po raz drugi na zakończenie bisu), ale również pozostałe nowe piosenki wypadły przekonująco. Zapowiada się płyta ze sporą dawką mocnych beatów i potężnego basu. Bliżej nieokreślony utwór o skutkach surowego wychowania z refrenem o laniu i wyborze pasa wypadł nad wyraz obiecująco, ale największym zaskoczeniem tego koncertu było z pewnością zagranie coveru "Hey Boy Hey Girl" z repertuaru The Chemical Brothers. Z ostatniego dotąd albumu Nosowskiej "8" poleciały m.in. "Nomada" i "Polska". Pani Katarzyna jak zwykle w dobrej dyspozycji wokalnej i z pełną garścią przemyśleń i anegdot między kolejnymi utworami. Jak przyznała zwykle śpi w porze tego koncertu (wyszła na scenę tuż po 1 w nocy), ale nie było czuć zmęczenia z jej strony.
James Holden & The Animal Spirits feat. Lucy Suggate
Miła niespodzianka. Muzyka przestrzenna ładnie oprawiona wizualizacjami oraz występem tancerki na scenie. Tak może brzmieć muzyka elektroniczna niedalekiej przyszłości, to był dla mnie taki dosyć niespodziewany odlot.
Występy DJ-a Stingraya i Global Diggers widziałem tylko w niewielkich fragmentach, więc się nie będę wypowiadać, choć zaznaczę, że to raczej nie moje klimaty. Z tego też powodu szybko zdezerterowałem i zebrałem się po 3.40 do domu.
Ominąłem powszechnie chwalone występy 47soul i Mura Masa. O przeniesieniu koncertu Kid Simus z soboty na piątek dowiedziałem się już po fakcie - nie sprawdzałem niestety strony internetowej i facebooka festiwalu w trakcie imprezy. Tyle wrażeń na teraz, było jak zwykle różnorodnie i eklektycznie, sporo w tym roku przewijało się jazzowego instrumentarium u różnych artystów. Kolejne wrażenia muzyczne być może za rok, a tymczasem sezon letnich festiwali muzycznych w Polsce można oficjalnie uznać za otwarty.
Sławomir Kruk