4 listopada 2015

Recenzja: Julia Holter - Have You In My Wilderness


Pojawił się kolejny, już czwarty album Julii Holter - "Have You In My Wilderness". Julia jest dziewczyną niby zwyczajną, ale jej twórczość trudno sklasyfikować, rozłożyć na czynniki pierwsze, albo nazwać jednym wspólnym mianownikiem. Julia Holter istnieje naprawdę, ale jej muzyka przypomina niewyraźny sen, który wraz z pobudką rozmywa się coraz bardziej i nie sposób go sobie dokładnie przypomnieć. Współczesna efemeryda - to właśnie ona.

Muszę się pochwalić, ponieważ wybieram się na koncert Julii Holter już 10 listopada. Z tej okazji przybliżam z wielką radością jej, ciągle cieplutkie, dzieło. Jest to zdecydowanie najbardziej "przewidywalna" płyta artystki; piosenki mają wersy i refreny układające się w odpowiedniej kolejności, są znacznie łatwiejsze w odbiorze - mocno "piosenkowe". To może działać in minus, ale nie gdy mamy do czynienia ze znakomitym materiałem. Wcześniejsze - na swój sposób znakomite - płyty Amerykanki zawierały często jakby niedopracowane, przypadkowe szkice, albo były ambientowymi pejzażami wędrującymi zdawałoby się donikąd. Nie mówię - uwielbiam tę Julię, ale czasem odnosiłem wrażenie, że brak w kompozycjach czegoś, co "pociągnęłoby" całość do przodu - ciekawa fraza, wybuch pięknej melodii albo jakaś choćby mała instrumentalna solówka. A tutaj proszę - jak na zawołanie jest melodyjna, ale nadal nieco na przekór płyta "Have You In My Wilderness".

Zapowiedzią całości była przepiękna pieśń "Feel You", z fajnym teledyskiem o przyjaźni człowieka do psa. Ale im dalej w las, tym więcej okazałych grzybów. Kolejne kompozycje zachwycają jedwabistym brzmieniem, co chwila wzbogacanym przez spore grono smyczków, ale i pojawiają się jazzowe inspiracje - jak saksofon w "Sea Calls Me Home". Cechą wspólną utworów jest delikatny niczym rosa na pajęczynie głos Holter. To nie jest jakiś wybitny wokal, ale sytuacja dramatycznie się zmienia w chórkach i wszelakich pogłosach, gdzie Julia jest chyba mistrzynią. To właśnie te prawie szepcące głosy i głosiki w tle budują znak firmowy pani Holter - atmosferę zamglonej, sennej przestrzeni, o czym pisałem na samym początku. Julia - co słychać w utworze "How Long?" - potrafi zaśpiewać również twardym, wręcz męskim głosem. Trudno artystkę do kogokolwiek porównywać, aczkolwiek słyszy się o Kate Bush, Joannie Newsom. Mnie nasunął się zapomniany zespół Gem Club, który utwory - podobnie jak w tym przypadku - opierał głównie na skrzypcach i pianinie, a wokale były z reguły smutne i wyblakłe. Ale jakby się uprzeć, to słychać i Beatlesów (wykorzystanie klasycznego instrumentarium w muzyce pop), przez wspomnianą Kate Bush (teatralność piosenek), po współczesny Beach House ("senny" charakter kompozycji).

Nie mogę się doczekać tego koncertu i polecam każdemu sprawdzić najnowsze piosenki Julii. A jeśli jesteście leniwi, to sprawdźcie przynajmniej utwory: "Feel You", "Silhouette", "Betsy on The Roof", "Sea Calls Me Home".

Ocena: 9/10

Marcin Bareła

Posłuchaj: