31 grudnia 2014

Recenzja: Mikromusic - Mikromusic w Capitolu


Wrocławski Mikromusic wciąż pozostaje jednym z najbardziej zapracowanych zespołów w Polsce. Ostatnie dwa lata to przecież aż trzy płyty, jedna studyjna i dwie koncertówki. A to nie koniec, na profilu facebookowym zespołu czytamy: "...Napisaliśmy już większość piosenek na nową płytę, którą nagramy w nowym roku, piszemy piosenki i muzykę do filmu "Chemia", więc rok 2015 zapowiada się równie pracowicie". Ponieważ muzyka zespołu pozostaje niezmiennie na bardzo wysokim poziomie, rok 2015 już teraz zapowiada się zatem dla polskiej muzyki intrygująco...

Dziś chciałbym, ponieważ jestem od bardzo niedawna szczęśliwym posiadaczem najnowszego wydawnictwa Mikrusów, "Mikromusic w Capitolu", w skrócie opisać tę płytę. Miałem w 2013 roku przyjemność uczestniczyć w koncercie Mikromusic, konkretnie w Zabrzu w maju (relacja tutaj) i było to o tyle inspirujące, że po raz pierwszy widziałem ich live. Kto zna twórczość zespołu tylko na podstawie studyjnych płyt, powinien koniecznie wybrać się na Mikromusicowy koncert. Bo jest to na żywo zupełnie inny świat muzyczny...

Tak właśnie jest na płycie "Mikromusic w Capitolu". Zaaranżowane na mini-orkiestrę smyczkową utwory brzmią często zupełnie inaczej, aniżeli w oryginalnej studyjnej wersji. Wielką siłą Mikromusic są instrumentaliści, i trudno tutaj wymienić jedną wyróżniającą się postać. Dodatkowym "instrumentem" jest głos Natalii Grosiak, jeden z najpiękniejszych kobiecych wokali na polskiej scenie. Natalia ma ogromne możliwości i jej falisty, zadziorny głoś świetne pasuje do często prostych i ironicznych "zaczepek", ale równie często rozbudowanych folkowych utworów, otoczonych aurą mistycyzmu. Takim utworem jest na przykład "Świat oddala się ode mnie". Absolutna magia.

Nie ma wyróżniającej się piosenki na "Mikromusic w Capitolu". Płyta jest równa i słucha się jej tak dobrze, że nie czujemy upływu czasu. Co ciekawe, zespół nie odcina się od poprzednich muzycznych wcieleń, prezentując utworu z debiutu Mikromusic ("Dobrze jest", "Wigilia", "Brak mi już słów"), a także obficie prezentując piosenki z płyt "Sennik" i "SOVA". Na albumie możemy usłyszeć aż 6 utworów z "Pięknego końca". Są zaskoczenia: Oryginalnie rockowy "Sopot" brzmi jak dziecięca kołysanka, oryginalnie popowy "W źrenicach" brzmi przepięknie smooth jazzowo. Bardzo minimalistycznie Mikrusy potraktowali "Jesień" i jest to bajecznie piękna interpretacja na akustyk Dawida Korbaczyńskiego i bas Roberta Szydło. Gdy słyszę takie interpretacje własnych utworów, myślę, że Mikromusic powinno nagrać wszystkie płyty jeszcze raz...

Pozostaje mi nic innego, jak z całym sercem polecić ten kunsztownie wydany, przepiękny album. A najlepiej wybrać się na ich koncert, gdziekolwiek jesteście. Nie ma chyba obecnie zespołu w Polsce, który tak umiejętnie łączyłby folk, pop-rock i jazz. Ciągle uważam, że Mikrusom nie poświęca się w Polsce należytej uwagi i od razu mam przed oczami Kapelę Ze Wsi Warszawa, czyli słynne zdanie "cudze chwalicie, swego nie znacie"...

Ocena:10/10

Posłuchaj:





Wysłuchał: Marcin Bareła

29 grudnia 2014

Mój Top Wszechczasów - Post Scriptum

W tym poście wybiorę parę polskich propozycji, których w zestawieniu jeszcze nie usłyszałem. Co ciekawe w Topie, gdy w muzyce zagranicznej dominują lata 60. i 70., tak wśród utworów krajowych mamy głównie lata 80. A to nie oznacza, że brakowało genialnych piosenek w pozostałych dekadach.

SKALDOWIE - NIE CAŁUJ MNIE PIERWSZA (1968)



Skaldowie nigdy chyba nie gościli na Topie i jest to dla tego zasłużonego zespołu bardzo krzywdzące. Zespół miał tuzin znakomitych piosenek i stworzył, wespół z Czesławem Niemenem nurt polskiego folku progresywnego. Katalog Skaldów nadaje się tak naprawdę na osobne zestawienie wszech...

KORA - HARLEM (1998)



Złota dekada w polskiej muzyce - lata 90. przyniosły paletę znakomitych płyt i artystów. Na pewno jedną z piękniejszych piosenek tego okresu jest utwór trochę zapomnianej grupy bluesowej Harlem - Kora. Przepiękny refren, cudowny chórek i poetycki tekst dają jedną z najlepszych piosenek w polskiej muzycznej historii.

EDYTA BARTOSIEWICZ - SZAŁ (1995)



Edyty solo nie ma na Topie i cóż - jednym słowem żal. Utwór pochodzi z płyty 'Shok'n'Show' jednej z najlepszych płyt dekady. Dobry tytuł dla krótkiej, punkowo-rocokwej eksplozji, w której faktycznie panuje prawdziwe szaleństwo.

LADY PANK - VADEMECUM SKAUTA (1983)



Nie jest to najbardziej znana pieśń Panków, ale jest w niej coś. Może ta progresywna partia perkusji i solówka gitarowa Janka Borysewicza. A może ironiczny tekst Andrzeja Mogielnickiego?

CZERWONE GITARY - CIĄGLE PADA (1974)



To nic, że przypomina to Beatlesów (Oh Darling? Octopus Garden?) i Orbisona. Dziś ten utwór ma już status kultowego, jest wielokrotnie coverowany, wykorzystywany w reklamach. Klasyk lat 70. nieodżałowanych Czerwonych Gitar.

T.LOVE - TO WYCHOWANIE (1989)



Geniusz autorstwa Andrzeja Zeńczewskiego ze słowami Muńka Staszczyka. To była zupełnie inna era dla T. Love. Utwór wyróżnia się genialnym tekstem i opartą na kontrabasie i skrzypcach melodią.

ELEKTRYCZNE GITARY - CZŁOWIEK Z LIŚCIEM (1992)



Z kultowej płyty "Wielka Radość", którą dziś odtwarzam rzadko, ponieważ nie chcę, żeby mi to dzieło przypadkiem spowszedniało. Mistrzowie polskiego sarkazmu wydali jeszcze dwa świetne albumy, ale żaden nie jest w stanie dorównać wielkości właśnie temu.

STANISŁAW SOYKA - CUD NIEPAMIĘCI (1991)



Jedno z najbardziej wartościowych przesłań w historii polskiej piosenki. Kolejny kawałek, który nie wiedzieć dlaczego, nie zdobywa uznania słuchaczy Topu.

RAZ DWA TRZY - W WIELKIM MIEŚCIE (1994)



Wiem, że jest to teoretycznie utwór grany tylko na święta. Jednak uniwersalne przesłanie tekstu i brak charakterystycznych dzwoneczków w melodii pozwala mi spokojnie umieścić ją w moim małym zestawieniu. Całe Raz Dwa Trzy - akustyczne gitary w otoczeniu akordeonów i charyzmatyczny Adam Nowak. "Przeżyłem" ten utwór na żywo i zwyczajnie łzy mi leciały po twarzy...

PIOTR BUKARTYK i KATARZYNA GRONIEC - PIOSENKA Z PRANIEM W TLE (2012)



A co, tylko stare piosenki mają być najlepsze w historii? Jest wiele genialnych piosenek współczesnych jak ta. Piotr Bukartyk jest znakomitym obserwatorem życia codziennego i w tym utworze tworzy wraz z Kasią Groniec duet w teatralnym wręcz stylu. Doskonały przykład współpracy damsko - męskiej w piosence popularnej.

Takich utworów byłoby więcej. Pamiętając cały czas, że jest to tylko zabawa, życzę jednocześnie wszystkim Czytelnikom udanego roku 2015, pełnego muzycznych wrażeń!

Wybrał: Marcin Bareła


20 grudnia 2014

Mój 21 Top Wszechczasów, czyli jak Nadal na Garrosie

Tym razem trochę z innej beczki. Jak to bywa z końcem roku, radiowa Trójka przygotowuje kolejny Top Wszechczasów. I jak to zwykle bywa, wielkich zmian w zestawieniu spodziewać się nie można. "Brothers in Arms" czy "Stairway to Heaven", "One" czy "Wish You Were Here"? A dalej podobnie - Kultowi Floydzi, Perferkcyjna Metallica, Beatlesi z Dżemem, Doorsi, Eric itd. Zestaw praktycznie od lat niezmienny, co najwyżej zmienia się pozycja. Są to absolutnie artyści i kompozycje znakomite (z paroma dziwolągami), jednak Top Wszechczasów ma jeden duży problem - przewidywalność. Głosują zapewne od lat ci sami ludzie na te same kompozycje. Czy nie uważacie, że to nie ma dalszego sensu? Czyż nie lepiej odświeżyć Top, proponując kompletnie inny zestaw kompozycji do głosowania? A może wykluczyć utwory, które od lat zajmują czołowe pozycje w zestawieniu? No bo co to za zabawa, kiedy już wiadomo (a na pewno jest to bardzo prawdopodobne), które utwory będą w czołówce? Pewnie wielu z Was teraz sobie myśli - to po co słuchasz Topu...No właśnie, słucham Topu, bo kocham muzykę i Trójkę. I tym samym, jako wymagający słuchacz chcę odświeżenia listy piosenek, bo naprawdę słuchanie Topu to jak oglądanie Nadala na Rolandzie Garrosie. Z góry wiadomo, kto wygra. Po czasie to nudne. A chyba nie o to chodzi? W tym poście, wbrew tytułowi nie będę tworzył całego zestawienia, ale zaprezentuję kilka utworów, których w Topie nie usłyszałem rok temu, a które uatrakcyjniły by zabawę i dodały świeżości liście. A takich pewnie byłoby znacznie więcej...Kolejność chronologiczna przypadkowa.

THE BEACH BOYS - GOOD VIBRATIONS (1966)



Klasyk z ery "Pet Sounds". Freak-folkowy happening muzyczny. Nie da się już więcej zmieścić w trzyipółminutowym utworze, który powstawał kilka miesięcy, warstwa po warstwie, często w kilku studiach rozsianych w Los Angeles. Ta zabawna pieśń brzmi jak zlepek kilku utworów, a przy jej powstawaniu zaangażowano kolekcję przedziwnych instrumentów, jak drumla - ludowy instrument, którym gra się za pomocą ust i ręki, czyli "harfa ustna".

DAMIEN RICE - THE BLOWERS DAUGHTER (2002)



Chyba najpiękniejsza miłosna piosenka. To taki utwór z rodzaju kruchych i delikatnych jak ciasteczko korzenne. Oprócz bajkowego tekstu i znakomitych partii wokalnych, w pamięci pozostaje genialna partia skrzypiec artystki Vyvienne Long. Co ciekawe, tekst opowiada prawdziwą historię pewnej dziewczyny, z którą Rice próbował nawiązać znajomość...

BOOMTOWN RATS - I DON'T LIKE MONDAYS (1979)



Zainspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia nastolatki, która zastrzeliła w stanach dwie osoby a kilkanaście raniła, a motywem jej działań było to, że nie lubi poniedziałków. Bezsens tej tragedii opisał w swojej piosence Bob Geldoff, późniejszy współinicjator akcji Live Aid. Pieśń stała się z czasem kultowa, a pianinowe intro wykorzystała nawet Trójka w swojej zapowiedzi Listy Przebojów. Ale w Topie utworu brak...

MASSIVE ATTACK - UNFINISHED SYMPATHY (1991)



Nowatorski klasyk, kosmiczna piosenka. Jest to perfekcyjne połączenie samplingu z brzmieniem orkiestry smyczkowej i nieziemskim głosem Shary Nelson. Nawarstwianie się poszczególnych warstw jest w odsłuchu niewiarygodną przygodą dźwiękową. Nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie ma tej piosenki na Topie...

THE ROLLING STONES - SYMPATHY FOR THE DEVIL (1968)



Czy może więcej dziać się w jednym utworze? Chyba już nie. Sam Mick Jagger przyznał, że "w tej piosence spróbowaliśmy praktycznie wszystkiego". Pierwotnie miała to być folkowo-bluesowa pieśń, ale z czasem wyewoluowała na kształt samby. Warto przysłuchać się niesamowitej partii pianina Nicky Hopkinsa. "Satisfaction" to przy tym pikuś.

DAVID BOWIE - THE MAN WHO SOLD THE WORLD (1970)



Bardziej chyba znany z wersji Nirvany, ponadczasowy kawałek. Jeden z najbardziej rozpoznawalnych riffów gitarowych. Stopniowany bas i ekspresywna perkusja tworzą kultową piosenkę, nie wiedzieć czemu pomijaną w zestawieniach wszechczasów.

RADIOHEAD - PARANOID ANDROID (1997)



Nie zagłosować na Paranoid na Top, to jak nie spróbować kawy w Brazylii. Ten kolaż kilku muzycznych pomysłów razem tworzy utwór doskonały. Thom Yorke, kiedy słyszy P.A. widzi ludzi w fabrykach, a ja słuchając całego katalogu Radiohead widzę ten dziwny świat z dziwnymi ludźmi.

MOBY - WHY DOES MY HEART FEELS SO BAD (1999)



Czy najlepsze piosenki muszą zawsze trwać 10 minut, być rozbudowane jak Pudzian i zawierać co najmniej trzy gitary? Niekoniecznie. Proste piosenki także potrafią być genialne, czego dowodzi ten prosty i bardzo smutny utwór niedocenianego Mobiego.

DOUBLE - THE CAPTAIN OF HER HEART (1985)



Pamiętam ten kawałek z dzieciństwa. Lata 80. dały nam bardzo dużo takich nostalgicznych piosenek, które przenoszą gdzieś daleko hen. Szkoda zapomnianego zespołu Double, ale w ich malutkim katalogu na próżno szukać podobnej perełki.

SPANDAU BALLET - TRUE (1983)



Drugi z rozmarzonych kawałków romantycznej ery nurtu new wave lat 80. Dużo przestrzeni. Bardzo dobra partia saksofonu Steve'a Normana. Dziś brzmienia lat 80. wróciły do łask, także na rodzimym poletku, czego przykładem jest płyta "Moizm" Tomasza Makowieckiego.

KATE BUSH - CLOUDBUSTING (1985)



Nieobecność Kate Bush (duet z Peterem Gabrielem się nie liczy) w pierwszej setce Topu jest skandalem. Przesłuchałem sobie przed chwilą "Cloudbusting" i znowu ciary przeszły po plecach. Przepiękna, hipnotyczna piosenka i teledysk w którym użyto maszyny to tworzenia deszczu. Arcydzieło najważniejszej artystki ostatniego 30 lecia.

NINA SIMONE - MY BABY JUST CARES FOR ME (1958)



Nie jest to autorska piosenka Niny, ale cover, jednak to właśnie ta wersja wbiła się do światowej świadomości. Swingująca kompozycja zawiera jedną z najlepszych fortepianowych solówek w historii.

BLUR - CARAMEL (1999)



Dużo by gadać o tym albumie, tej piosence, jak i samym artyście. Na albumie "13" Blur zaprezentował najbardziej eksperymentalny materiał, a kwintesencją tych eksperymentów jest właśnie "Caramel". Jedna z najbardziej przerażających piosenek w historii.

THE WHITE STRIPES - SEVEN NATION ARMY (2003)



Kultowy riff, który wydaje się gitarą basową, jest tak naprawdę pół akustykiem zniekształconym przez pedał Digitecha. Utwór stał się sztandarową piosenką Białych Pasków i jest do dziś wykorzystywany w reklamach, ogłoszeniach czy kampaniach społecznych.

THE BEATLES - A DAY IN THE LIFE (1967)



Ciężko opisać geniusz tej piosenki. Muzyka apokalipsy. Wszyscy wspinają się tutaj na wyżyny swoich możliwości, a sekcja orkiestry smyczkowej, która zagrała w każdej możliwej tonacji jest kosmiczna. Jak słychać, Beatlesi mieli znacznie lepsze utwory niż "Yesterday" (pozycja na Topie 2014: 18).

Takich piosenek byłoby więcej. Pamiętając, że jest to tylko zabawa, jednocześnie szkoda, że Top nie wykorzystuje potencjału i nie przyciąga słuchaczy spragnionych nieco innej, niż progresywny rock, muzyki. Bo dobra muzyka to nie tylko gitary i co najmniej 7 minut długości. W następnym poście powybieram parę polskich propozycji do Mojego Topu.

Wybrał: Marcin Bareła

14 grudnia 2014

Recenzja: Julia Marcell - Sentiments


Trochę wstyd nie opisać płyty jednej z najciekawszych artystek polskich, dlatego nadrabiania zaległości ciąg dalszy. Niedawno ukazała się trzecia studyjna płyta Julii Marcell, "Sentiments". Mimo, że może nie być to oczywiste - wszak artystka nadal prze do przodu i poszukuje muzycznie, jednak "Sentiments", jak sama Julia twierdzi, jest odbiciem chęci spojrzenia wstecz...

Wydawało się, że po "June" Julia pozostanie w krainie eksperymentów folkowych, jednak tym razem nie ma eksperymentów - całość ogranicza się do praktycznie trzech instrumentów: gitary, basu i perkusji. Fortepian tudzież syntezator wybrzmiewa nie jako dominujący instrument, jak to bywało kiedyś, ale jedynie towarzysząco. Można powiedzieć, że jest to concept album, muzycznie i lirycznie.

Co mnie zaskoczyło, to fakt, że Julia niemal całkowicie odeszła od klawiszy na rzecz gitary. Już w "June" słychać było muzyczny misz-masz, jednak takiego obrotu sprawy się nie spodziewałem. Brzmieniem artystka zbliżyła się do postpunkowej fali początku ubiegłej dekady, z klimatem "Sentiments" spokojnie mogłaby znaleźć sobie miejsce obok The White Stripes czy Arctic Monkeys. Pewnymi odskoczniami są Gainsbourgowska "Piggy Blonde" i radiowy "North Pole".

Uwagę przykuwają nonkonformistyczne teksty. Nie wiem, czy dobrze interpretuję "Sentiments", ale z tekstów bije metaforyczny żal, może nawet złość do systemu i do ludzi, którzy nie pozwalają być sobą. Słuchając choćby "Manners" słyszę człowieka, którego uwierają sztywne ramy schematów społecznych. Nie wolno tego, nie powinno się tamtego. Julia buntowniczo wręcz śpiewa: "Jelly beans with Billie Jean to celebrate my sweet sixteen talking ‘bout the dress in pink but really thinking about drinking..."

Faktycznie, jest to bardzo odważna i szczera płyta Julii. Artystka daje upust emocjom, ale w sposób inteligentny i subtelny. Trzeba całość wielokrotnie przesłuchać, zastanowić się i oswoić. Następnie przychodzi szczera afirmacja. Ciekawe, co ta stale podróżująca dziewczyna zaproponuje następnym razem.

Ocena: 8/10

Posłuchaj:







Wysłuchał: Marcin Bareła

13 grudnia 2014

Recenzja: Iron and Wine - Ghost on Ghost


Amerykański artysta Sam Beam, tworzący pod nazwą Iron and Wine jest nie tylko świetnym multiinstrumentalistą, ale przede wszystkim wybitnym wokalistą, śpiewającym jedwabistym, niezwykle ciepłym głosem. Najczęściej gra folk-pop z nutką jazzu, ale nie boi się eksperymentów. Rok temu ukazał się jego piąty już album, "Ghost on Ghost", który miałem okazję odsłuchać dopiero teraz.

Beam odszedł nieco od tego, co robił na poprzednich płytach. Najpierw prezentował wysublimowane, delikatne folkowe ballady, które ja nazywam piosenkami "kominkowymi". Na kolejnych płytach słychać było więcej wpływów, choćby jazzu. "Ghost on Ghost" miała być płytą "luzacką", odskocznią od, jak sam artysta stwierdził "niepokojącego napięcia" poprzednich dwóch albumów.

Płyta jest najsłabszą z dotychczas nagranych przez Beama. Miało być lekko jazzowo, lekko popowo, z posypką w postaci bluesa. I tak faktycznie jest, ale całość nie robi wrażenia i wydaje się w obliczu poprzednich wydawnictw Iron and Wine - wyblakła. Piosenki są niezłe, ale nie zostają w głowie i szybko się nudzą. Mało utworów powala pięknem, płyta jest nierówna. Jest trochę świątecznego klimatu jak w "The Desert Babbler", są przepiękne ballady: "Joy", "Sundown"; jednak całość wypada ogólnie blado.

Dobrze jednak, że głos Beama cały czas urzeka ciepłem, co jest już znakiem firmowym artysty. Co by nie gadać - muzyk ma niezwykły talent do tworzenia kominkowych ballad, które kołyszą folkowym powiewem. Kiedyś, gdy sam usiądę przy domowym ognisku, na pewno sięgnę po płytę Iron and Wine, ale będzie to nie "Ghost on Ghost", ale nieziemsko piękna płyta "Our Endless Numbered Days".

Ocena: 5/10

Posłuchaj:







Wysłuchał: Marcin Bareła