26 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011 - muzyka polska

Zgodnie z obietnicą przedstawiamy wam drugą część naszego podsumowania. Tym razem wyłącznie polskie płyty. W naszym odczuciu mijający rok był bardzo udany dla polskiej muzyki, co mamy nadzieje widać i słychać w poszczególnych wyborach.

Podsumowanie roku, Marcin Bareła:



1: Katarzyna Nosowska - 8. Pod czułą opieką dwóch Marcinów: Macuka i Borsa, powstała bez cienia wątpliwości z mojej strony najlepsza polska płyta tego roku. Kasia Nosowska po raz kolejny potwierdza klasę, jako autorka tekstów. Tym razem jednak, obok bólu i cierpienia, który zadają sobie ludzie, tekstowo płyta koi skojarzeniami korzenno - przyrodniczymi, co także słychać - w końcówce utworu "Tętent" słyszymy noc i "śpiewające" świerszcze. Muzycznie jest bardzo folkowo, ale mamy także proste ballady, trochę elektroniki i rocka. Wszystko jest bardzo eteryczne, płyta balansuje wręcz na granicy mistycyzmu a Kasia Nosowska momentami swoim śpiewem jakby wypowiada czary. Wspaniale wyprodukowany i niezwykle klimatyczny album.



2: Sinusoidal - Out Of The Wall.
Doskonały przykład, jak należy robić ambitną elektronikę. Adrianna Styrcz, znakomita głosowo wokalistka, której lekkość śpiewu aż zachęca do ponownego włączenia płyty, oraz Michał Siwak, który zajął się stroną elektroniczną, stworzyli świetną płytę. Ada Styrcz określiła brzmienie zespołu jako "dwa całe serca, ocean ciszy, szczypta smutku i odrzucenie lęku przed nieprzeniknioną przestrzenią". Doskonale oddaje ten cytat klimat całej płyty - wyciszonej, ambientowej i dającej słuchaczowi, zmęczonemu najazdem dźwięków wytchnienie.



3: Old Time Radio - Stare Radyjko Gra Dla Dzieci. Nareszcie w całości po Polsku. Okazuje się, że można - piosenki nic a nic nie straciły na swym, charakterystycznym dla OTR uroku, a polskie teksty są niezwykle pomysłowe i pasują do muzyki jak ulał. Szkoda, że płyta praktycznie nie zaistniała w mediach, gdyż muzycznie niczemu nie ustępuje doskonałej "Just Because We Were Wrong". Trójmiejskie trio pozostaje w swoim świecie avant-popu, tworząc piosenki, które wzruszają i pobudzają wyobraźnię. Płyta zarówno dla dzieci, jak i dorosłych, a może bardziej dla tych drugich...




4: Nos Retros - Listen To Your Leader
. Zespół tworzą: Skyboy, Q, Junior i Mr S. Próbowałem doszukać w internecie prawdziwych nazwisk, ale mi się jakoś nie udało póki co. Ale czy to ważne. Przecież ci dziwni kolesie (odsyłam na oficjalną stronę zespołu) stworzyli fajną, energetyczną płytę, pełną radiowych, ale dobrych piosenek. Postpunk Franca Ferdinanda, trochę Blur i Pogodno - oto ich mieszanina, złożona z melodii i gitarowej energii. Jedna z bardziej letnich płyt tego roku i idealny kandydat na duże, plenerowe imprezy muzyczne.



5: Muzykoterapia - Piosenki Izy. Trzeba było czekać aż pięć lat na kolejną płytę znakomitego tria, a obecnie septetu w składzie: Iza Kowalewska, Dominik Trębski, Wojtek Traczyk, Kuba Galiński, Marcin Gańko, Wojtek Sobura, Jurek Zagórski. Słuchanie Izy to po prostu rozkosz, balsam na zmęczone ucho. Jakby lekko zachrypnięty, niski, ale jakże czysty, piękny wokal, do tego z nienaganną dykcją. Po prostu coś pięknego. Ale nie odejmujmy nic z muzyki, która co chwila przenosi w przeszłość, by za chwile powrócić do teraźniejszości. Piosenki z pogranicza twista i big beatu, a za chwilę współczesny lounge. Coś wspaniałego.



6: Leszek Możdżer - Komeda. Znakomity pianista jazzowy sięgnął po pioniera polskiego jazzu i autora muzyki filmowej (między innymi wczesne filmy Polańskiego). Dla Możdżera, okazuje się nie ma nic trudnego. Płyta, po której przesłuchaniu mam ochotę sięgnąć po wszystkie nagrania Krzysztofa Komedy, co pozostaje jednym z moich przyszłorocznych postanowień muzycznych.



7: Muariolanza - Muafrika. Marcin Babko, wraz z kolegami nie próżnuje. Tym razem ambient - jazzowy zespół ze Śląska serwuje porcje jazzu, inspirowanego afrykańskimi brzmieniami. Ale, po uważnym przesłuchaniu zawartości znajdziemy także odniesienia jamajskie, amerykańskie. Więc wszystko jest właściwie po staremu, wliczając jakość muzyki.



8: Snowman - The Best Is Yet To Come. Druga płyta poznańskiego kolektywu jest o wiele mocniejsza, niż debiut. Więcej tutaj zdartych gitar i popisów perkusyjnych, w porównaniu z saksofonowym i pianinowym debiutem. Utwory są bardziej rozbudowane, dłuższe, oscylują na granicy rocka progresywnego. Płyta nie bierze od razu, jednak po kilku przesłuchaniach nie mam wątpliwości, co do jej jakości.



9: Julia Marcell - June. Dziewczyna, która tworzyła jeszcze niedawno proste, fortepianowe ballady, zmieniła się muzycznie nie do poznania. Duża porcja elektroniki, wymieszanej z fortepianem tworzy wybuchową mieszankę. Może trochę drażnić przesadne upodobnianie się wokalnie do Bjork, jednak ogólnie trzeba całość wyróżnić za oryginalność i nieprzewidywalność.



10: The Lollipops - Hold!. Jacek Ruczko - gitara, Romek Bałtuszka - gitara, Katarzyna Staszko - wokal, Jakub Roszkiewicz - gitara basowa, Wojciech Zamaro - perkusja. Ci ludzie dają potężną dawkę prostego punk - rocka na swojej debiutanckiej płycie. Całość robi jednak piorunujące wrażenie, a energia, wyzwolona przez zespół pobudza do działania. Wpływy przeszłości i klasycznego rockandrolla wypełniają akcenty współczesnego indie rocka. Mogę sobie tylko wyobrazić jak to brzmi na żywo!




Podsumowanie roku, Sławomir Kruk:


1. Nosowska – 8. Co do wyboru najlepszej polskiej płyty tego roku nie miałem najmniejszych wątpliwości. Szósty studyjny album Kasi Nosowskiej może nie porywa od razu, ale nie sposób odmówić mu odwagi. „8” to rzecz bezkompromisowa – zapewne najtrudniejsza w odbiorze z dotychczasowych produkcji wokalistki Heya. Zachwyca przede wszystkim intymnym klimatem oraz surrealistycznymi tekstami – chyba najlepszymi w dorobku Nosowskiej. Kompozytorem większości muzyki jak zwykle jest Marcin Macuk. Nosowska jako współkompozytorka podpisała się pod czterema utworami. Ich wspólne fascynacje krążą wokół współczesnych minimalistów, delikatnego jazzu oraz muzyki filmowej. Płyta do wielokrotnego słuchania i przeżywania tych intymnych dźwięków w samotności. Razi co najwyżej brzydka okładka.


2. Twilite – Quiet Giant. Gdyby ta płyta ukazała się rok wcześniej – miałbym poważny dylemat. „Blanik” Indigo Tree, czy „Quiet Giant” duetu Twilite? Na szczęście (bądź nieszczęście dla polskiej sceny niezależnego folku) panowie Paweł Milewski i Rafał Bawirsz nie mieli w tym roku żadnej konkurencji. „Quiet Giant” jest doskonałe pod każdym względem. Czaruje pięknymi melodiami, wzrusza jak trzeba i na dodatek jest świetnie wyprodukowane. To akurat zasługa Piotra Maciejewskiego (Drivealone, ex-Muchy). Jestem pewien, że takie piosenki, jak „Out of Control” zmiękczą każde serce. José González pewnie puchnie z zazdrości.




3. Muzykoterapia – Piosenki Izy. Wracają w wielkim stylu. Skład się rozrósł, ale kluczową postacią nadal pozostaje Iza Kowalewska, której ciepła barwa głosu jest znakiem rozpoznawczym Muzykoterapii. „Piosenki Izy” nie rozczarują dotychczasowych fanów, a nowych z pewnością przybędzie, bo kto raz usłyszy „Komedię” (moja piosenka roku) nie oderwie się od płyty przez długi czas. Chociaż akurat ten numer może trochę zmylić. Więcej tu bowiem jazzu niż elektroniki. Pochwalić należy mądre teksty i co ważne większość z nich napisana jest po polsku. Muzykoterapia przywraca wartość polskiej muzyce. Ich piosenki powinny lecieć w każdej szanującej się stacji radiowej.


4. Fonetyka – Requiem dla Wojaczka. Porywający debiut. Warszawskie trio na przekór panującemu trendowi (rok Miłosza) wzięło na warsztat poezję nieco zapomnianego Rafała Wojaczka i wyszło z tej próby zwycięsko. Muzycznie Przemysław Wałczuk, Daniel Zaklikowski i Piotr Jabłoński z nostalgią przywołują lata 80-te, gdy Depeche Mode i Roxy Music kolejnymi piosenkami wdzierali się na listy przebojów. Fonetyka dostała niejako prezent od losu w postaci znakomitych tekstów nieżyjącego poety, więc o przyszłości zespołu zapewne zdecyduje dopiero druga płyta. Trzymam za nich kciuki!




5. Nerwowe Wakacje – Polish Rock. Najgłośniejszy debiut ostatnich dwunastu miesięcy. Choć w przypadku Nerwowych Wakacji trudno mówić o debiucie. Wokalistę i tekściarza grupy – Jacka Szabrańskiego znamy z The Car is on Fire, a gitarzystę Michała Szturomskiego z Afro Kolektywu. „Polish Rock” jest jedną z wielu tegorocznych płyt wpisujących się w tendencje powrotu do korzeni polskiej piosenki (Skaldowie, Niebiesko-Czarni, Czerwone Gitary). Nerwowe Wakacje nie są, więc zapatrzone na brytyjską i amerykańską scenę - inspiracji szukają w polskim bigbicie lat sześćdziesiątych oraz w muzyce harcerskiej. Wyróżniają się ładne melodie, które wchodzą do głowy bardzo szybko. Większość piosenek zgromadzonych na „Polish Rock” ma bezpretensjonalne, choć nieco naiwne teksty. Do perfekcji brakuje tylko lepszej produkcji. Szkoda, że muzycy Nerwowych Wakacji zdecydowali się na samodzielną produkcję płyty. Efekt końcowy byłby z pewnością lepszy, choć i tak jest nieźle.


6. Snowman – The Best is Yet to Come. Na drugiej płycie poznańskiego Snowmana znacznie więcej jest przesteru i hałaśliwych gitar, aniżeli na debiucie. Furiacki początek wręcz zaskakuje, a potem wcale nie jest lżej. Za sprawą wyważonej produkcji Marcina Borsa zarówno te hałaśliwe, jak i bardziej liryczne fragmenty (bo takie też są np. „Cold Love”) są odpowiednio wyeksponowane. Dobrze wypadają dwie polskojęzyczne piosenki. Jedna z nich „Niezmiennie” z tekstem Michała Wiraszki (wokalisty Much) promuje płytę. Całość uzupełnia cover Talk Talk „It’s My Life”, który przez swoje spowolnienie jest mało podobny do oryginału. Poznałem go dopiero po tekście. Trzeba mieć tupet, aby tak to zagrać. Nie mam wątpliwości, że stać ich na wielkie rzeczy. Z utęsknieniem czekać będę na kolejny album – może do tego czasu bałwan się nie roztopi.


7. Cool Kids of Death – Plan Ewakuacji. Butelki z benzyną i kamienie odłożone na bok. Cool Kids of Death wracają z „Planem Ewakuacji” – najbardziej popowym materiałem w swojej dyskografii. Gitarowe riffy ustąpiły miejsca syntezatorom. Podobną woltę stylistyczną z lepszym bądź gorszym rezultatem przechodzili ostatnio Franz Ferdinand, Yeah Yeah Yeahs czy Editors. W przypadku Łodzian nie ma jednak mowy o kryzysie – tak chwytliwych, wręcz przebojowych piosenek nie słyszałem u nich od dawna. Zaskakuje zmiana wizerunku, ale wyszło im to na dobre.


8. Marcin Nowakowski – Shine. Polski saksofonista pod czujnym uchem dwukrotnego laureata nagrody Grammy – Paula Browna oraz światowej klasy pianisty Jeffa Lorbera nagrał swoją trzecią solową płytę. „Shine” to wyśmienita dawka smooth jazzu tak lekka, że bezwstydnie ocierająca się o pop. Materiał nagrywano w słonecznej Kalifornii, co wyraźnie czuć w poszczególnych kompozycjach. Grzeją, aż miło!




9. Jacaszek – Glimmer. Debiut Michała Jacaszka w barwach amerykańskiej wytwórni Ghostly International to nie lada wydarzenie. „Glimmer” stanowi udaną kontynuacje jego dotychczasowych poszukiwań w obrębie ambientowej poetyki. Jacaszek umiejętnie wyważa proporcje między szumiącą elektroniką, a partiami starych instrumentów (szpinet, klawesyn, klarnet). Gdyby do Polski w końcu dotarła zima, byłby to z pewnością idealny soundtrack do błądzenia przez zaspy śniegu.




10. Miloopa – Optica. Jeśli napiszę, że Wrocław jest stolicą polskiej muzyki elektronicznej to nie będzie to jakieś nadużycie. Wystarczy popatrzeć na tegoroczne premiery: Oszibarack, Sinusoidal, Bipolar Bears, Miloopa. A w obwodzie są jeszcze Skalpel, Digit All Love i Igor Boxx. Nadmiar bogactwa. „Optica” na tle konkurencji wyróżnia się świetną produkcją oraz doskonałym brzmieniem. Album wyprodukował Roni Mosimann – kiedyś perkusista Swans. Obecnie wzięty producent. Rozrzut stylistyczny na trzeciej płycie Miloopy jest dosyć spory. Punkt wyjścia stanowi taneczna elektronika, nad którą góruje „soulowa” barwa głosu Natalii Lubrano. Uwagę zwracają goście. W jednym z utworów rapują Anti Pop Consortium („Back in a Zone”). W „Folk Devils” słyszymy norweskiego gitarzystę Eivinda Aarseta. Warto posłuchać nie tylko dla tych dwóch nagrań - całość robi wrażenie. Jedna z ostatnich polskich płyt, przy której mocniej zabiło mi serce w tym roku. Materiał do odsłuchu tutaj.

Piosenki:

1. Muzykoterapia – Komedia
2. Twilite – Out of Control
3. Julia Marcell – Matrioszka
4. Nosowska – Nomada
5. Żywiołak – Mój miły rolniku
6. Ms. No One – Skoroszyt
7. Neurasja – Idę
8. Zakręt – Będziesz moim dopalaczem
9. Neo Retros – The High-Rise in the Sunshine
10. Marcin Nowakowski – Shine Shoes
11. Myslovitz – Efekt Motyla
12. Julia Marcell – CTRL
13. Fonetyka – Dla Ciebie piszę miłość
14. Dagadana – Czasem
15. George Dorn Screams – Alpha Coma
16. Kamp! – Cairo
17. Nerwowe Wakacje – Gigi chce pójść tam gdzie ja
18. R.U.T.A. – Z batogami
19. Cool Kids of Death – Wiemy wszystko
20. Wojtek Mazolewski Quintet – Newcomer (Sunny Take)
21. Myslovitz – Ukryte
22. SWNY – Deers
23. Travellers – Dreaming
24. Julia Marcell – Echo
25. Snowman – Niezmiennie
26. Muzyka Końca Lata – Dokąd
27. Yugopolis feat. Maciej Maleńczuk – Ostatnia Nocka
28. Pati Yang – Near to God
29. Niwea – Tańcz
30. Jelonek – Romantic Revenge
31. Hetane – Golden Snakes (Desert)
32. Wojtek Mazolewski Quintet – Nionio
33. Grabek – Matters Not
34. Neo Retros – Billy and his Gun
35. Krojc – Idź Stąd
36. Skinny Patrini – Lie with Me
37. Black Glass – Resistance
38. Czarne Korki – Telewizor
39. The Lollipops – Girls’ Night Out
40. Olivia Anna Livki – Tel Aviv

21 grudnia 2011

Podsumowanie roku 2011 - muzyka zagraniczna

Od dziś będziemy publikować zestawienia naszych ulubionych płyt i piosenek z Polski i zagranicy z ostatnich 12 miesięcy. Ponieważ nasze gusta różnią się, zestawienia będą na pewno różne, a co niektóre pozycje mogą okazać się zaskakujące. Proszę traktować poniższe jako tylko i wyłącznie zabawę. Zaczynamy!

Podsumowanie Roku, Marcin Bareła:


1: The Embassy - Life In The Trenches. Mimo, że nie można nazwać tej płyty tak oficjalnie studyjnym albumem, gdyż obok nowych piosenek znajdują się na niej także znane wcześniej, ale nie wydanie na pełnowymiarowej płycie utwory, nie mam wątpliwości, która z nich podoba mi się najbardziej w całym roku. Duet nie dość, że fałszujących Szwedów, którzy grają tylko poprawnie na instrumentach, tworzy zaskakująco świeżą, radosną muzykę. Dowód na to, że wcale nie trzeba wirtuozerii i kunsztu wokalnego. Liczy się pomysł na piosenkę, a tego ostatniego duetowi Lindson/Hakansson odmówić nie można. Inspiracja do sięgnięcia po gitarę i spróbowania własnych sił w muzyce.



2: Iron&Wine - Kiss Each Other Clean. Ta płyta pojawiła się w styczniu i od razu stała się moim faworytem na album roku. Niewiele się, jak widać od tego czasu zmieniło. Brodaty jak Święty Mikołaj Sam Beam, stworzył płytę, która moim zdaniem biję na głowę faworyzowane, ale słabsze propozycję kolegów, folkowców z Fleet Foxes, czy Bon Ivera (zwłaszcza tych pierwszych). Oprócz niezwykle ciepłych, pop - folkowych propozycji, mamy tutaj trochę bluesa i jazzu. Słychać co chwila Beatlesów (np. w Half Moon), jednak siłą płyty jest umiarkowanie. Piękne harmonie wokalne, sporadycznie wycieczki gitarowe wymieszane są z wyraźnie słyszalnym basem i okazjonalnymi akordami pianina a nawet harfą. Piękna płyta, która nie nudzi.




3: Destroyer - Kaputt. Trochę żałuję, że nie mogłem zobaczyć Dana Bejara na żywo, podczas Off Festiwalu w tym roku. Kolejna płyta ze stycznia, który po prostu wybuchł wspaniałymi płytami. Kaputt przenosi w senny klimat disco lat 80., aczkolwiek jest to bardziej chill-disco, aniżeli muzyka rzeczywiście do potańczenia. Bardzo tu przestrzennie - spokojnie zmieściło by się tu i tam więcej instrumentów, ale to największa zaleta albumu, który rozluźnia i wciąga jak odkurzacz. Dużo tutaj rozmytej trąbki, a całość sugeruje, że Bejar dużo słucha Briana Ferry. Płyta świetna - daje odpocząć, ale i zanurza w swój specyficzny świat.




4: Young Galaxy - Shapeshifting. Kanadyjski duet wrócił z 3 pełną płytą i podobno najlepszą (niestety nie znam dwóch poprzednich). Ta niewiedza jednak nie przeszkadza mi kontemplować się nad jakością piosenek. Producentem albumu jest muzyk szwedzkiego zespołu Studio, Dan Lissvik, a jako orientujący się w klimatach skandynawskich, nie dziwię się, dlaczego ta płyta akurat tak brzmi. W tym przypadku elektronika raczej wygrywa z żywymi instrumentami, jednak to tu to tam mamy parę fajnych, gitarowych riffów lub pasaży.




5: Wilco - The Whole Love. Zawsze blisko folku. Każda ich płyta to swoiste wydarzenie, wszak w Stanach zespół ma status niemal kultowego. Co ciekawe, utwór otwierający całość - przeszyty niepokojem jak żołnierz kulami Art of Almost może zmylić czujność i zniechęcić spragnionych starego Wilco, jednak wszystko wyjaśnia się wraz z następnymi kawałkami, które są bardziej standardowe. Kanadyjczycy z Arcade Fire, a bardziej z Broken Social Scene mogli by spokojnie wpisać płytę w swój kanon. Czasem jest jednak bardzo country, kabaretowo, czasem punkowo. Ale takiej doskonałości, jak Yankee Hotel Foxtrot już chyba nie będzie.




6: The Streets - Computer and Blues. Zapowiadana, jako ostatnia płyta Streetsów. Ja jednak jakoś nie wierzę w te deklaracje Mike'a Skinnera. Zespół, który zrewolucjonizował światowy Hip Hop, tym razem stworzył dość przebojowy i zadziwiająco gitarowy album. Jest tutaj mnóstwo radiowych piosenek oscylujących na całej palecie stylów, które spaja charakterystyczny rap Skinnera. Można powiedzieć, że piękna płyta.




7: Radiohead - King Of Limbs. Oprócz tego, że głos Thoma Yorka jest z każdym rokiem bardziej epicki, po raz pierwszy RH się cofnęli. Nie było kolejnego zwrotu, albo był - w tył, w kierunku Chłopca A i Amnesiaca. Ale chwileczkę - toż to znakomite płyty. King Of Limbs niektórymi kompozycjami niebezpiecznie zbliżyła się do poziomu, zaprezentowanego na Kid A i Amnesiac, jednak ogólnie nie brakuje tutaj wariacji - podkreślmy to jak na zespół - przeciętnych. Płyta przeszła bez większego echa, ale wyobraźcie sobie nowicjusza z takimi piosenkami. Debiut roku!




8: Gem Club - Breakers. Kwintesencja muzycznej medytacji. Nie da się inaczej słuchać tej płyty, aniżeli w samotności, wyłączając bodźce zewnętrze. Wypełnione fortepianem piosenki przenoszą w zupełnie inny świat. Co niektórzy zarzucą płycie monotonność i ściąganie z Kate Bush. Nie zgadzam się z tym. Jakkolwiek utwory są średnio długie, tak zmiany rytmu, przejścia i wszelkiego rodzaju wstawki dają płycie żywe tchnienie. Jest jeden warunek: trzeba się wsłuchać i dać płycie szanse. Cierpliwość się zwróci.




9: The Drums - Portamento. Mogę dostać opieprz, ponieważ wcześniej dałem im tylko 5/10. Tak rzeczywiście było, ale chyba jednak, z perspektywy trochę skrzywdziłem nowojorczyków. Zgoda - nie jest to album równy; tekstowo momentami zajeżdża konwersacją nastolatków na internetowym czacie, a muzycznie wręcz kładzie się na łóżku i mówi - pie..., nie robię. Ale co ja zrobię, że połowa płyty podoba mi się tak bardzo, że słucham tych kawałków z konsekwencją osła? Co ja zrobię, że Jonathan Pierce potrafi być romantyczny, a z jego niektórych piosenek bije dziecięca radość, że gęba się uśmiecha? Nie skreślajcie The Drums, którzy, jak chcą, to potrafią zrobić świetny kawałek - jak dęciakowy What You Were czy radioheadowy Searching for Heaven.




10: Bon Iver - Bon Iver. Druga płyta Justina Vernona nie zachwyca może tak, jak debiut, jednak ciągle czaruje. Są tutaj bardziej mroczne kompozycje, a całość oscyluje wokół falsetowego i czasem nawet lekko drażniącego wokalu Vernona. Człowiek lasu jednak chyba trochę opuścił drzewa, podróżując po świecie, co sugerują tytuły poszczególnych piosenek (Lisbon, Calgary, Minnesota). W przeciwieństwie do Fleet Foxes, Bon Iver dał radę udźwignąć na barkach ciężar i skalę debiutu, proponując piosenki słabsze, ale ciągle dobre.



PS: Obok wymienionej dziesiątki, w tym roku podobały mi się mniej lub bardziej również płyty: PJ Harvey "Let England Shake", Washed Out "Within Without", R.E.M. "Collapse Into Now", Min Julep "Save Your Seazon", Kate Bush "50 Words For Snow", Coldplay "Mylo Xyloto", Toro Y Moi "Underneath The Pine", Deerhoof "Deerhoof vs. Evil", Cut Copy "Zonoscope", Bjork "Biophilia".

Podsumowanie Roku, Sławomir Kruk:



1: PJ Harvey – Let England Shake. PJ Harvey zatrzęsła nie tylko Anglią, ale i całym światem. Kto by się spodziewał, że jedna z najbardziej wpływowych i oryginalnych artystek swojego pokolenia porzuci śpiewanie introwertycznych opowieści o nieszczęśliwych miłościach na rzecz mocnego, antywojennego przekazu. Pewnie niewielu.. A jednak z Bitwy o Anglię wyszła zwycięsko otrzymując po raz drugi w karierze Mercury Prize (nikomu wcześniej nie udała się taka sztuka). Muzycznie „Let England Shake” zaskakuje przede wszystkim dużą ilością męskich wokali oraz wykorzystaniem sampli z mniej lub bardziej odległych gatunkowo (np. reggae) utworów. Niezwykle wymowna płyta, której miejsce w historii muzyki rozrywkowej już w chwili wydania było niepodważalne.


2: Fleet Foxes – Helplessness Blues . Większość światowej krytyki drugi album Fleet Foxes ocenia znacznie niżej od znakomitego debiutu sprzed trzech lat. W moim odczuciu nie ma aż tak wielkiej różnicy. „Helplessness Blues” przynosi sowitą dawkę tego co u nich najlepsze - pięknych folkowych piosenek opartych na akustycznych gitarach oraz pieczołowicie dopracowanych harmonii wokalnych. Brzmienie za sprawą dodatkowych instrumentów (mandolina, cymbałki, cytra, klarnet, flet, wibrafon) jest bogatsze. Jedyne do czego można się przyczepić to produkcja – na żywo te nagrania wypadają po prostu lepiej. Miałem okazje się o tym przekonać podczas pewnego lipcowego wieczoru w Poznaniu. Zachód słońca nad Jeziorem Maltańskim z muzyką Fleet Foxes na pierwszym planie to było coś przepięknego!


3: Washed Out – Within and Without . Chillwave w natarciu. Debiutancki album (wcześniej nagrał dwie EP-ki) Kanadyjczyka Ernesta Greene’a aka Washed Out to muzyka niezwykle intymna, wręcz pościelowa. „Within and Without” nawiązuje do elektroniki lat 80-tych, a przyjemnie rozmyte wokale działają wprost na zmysły. Wyróżnia się świetna produkcja. Album wyprodukował Ben H. Allen odpowiedzialny m.in. za brzmienie „Merriweather Post Pavilion” Animal Collective. Obok Toro Y Moi najciekawszy głos na scenie. Brawa dla projektanta okładki za trafne oddanie nastroju płyty (wewnętrzny design też robi wrażenie).


4: Tom Waits – Bad As Me. Nieziemsko zachrypnięty głos Toma Waitsa można lubić lub nie – ale przejść obojętnie nie sposób. „Bad As Me” to jego pierwsza od 7 lat płyta z premierowym materiałem. Od razu zaznaczę bardzo piękna płyta. Czarująca słuchacza różnymi barwami (od nieprzyzwoicie sentymentalnego „Kiss Me” po żywe napakowane energią i udziwnione aranżacjami „Raised Right Men”). Parafrazując tytuł jednej z kompozycji – „Satisfied” (z gościnnym udziałem Lesa Claypool’a z Primusa i Keitha Richardsa z The Rolling Stones) nagrywając taki album też mógłbym się czuć w pełni usatysfakcjonowany.


5: Wilco – The Whole Love. Stare porzekadło “w prostocie tkwi siła” w przypadku Wilco sprawdza się znakomicie. Większość materiału z „The Whole Love” stanowią proste około czterominutowe piosenki tkwiące po uszy w beatlesowskiej tradycji. Wyłamali się tylko w przypadku dwóch kompozycji spinających całość. Wieńcząca album 12-minutowa mruczanka – „One Sunday Morning” oparta na zapętleniu jakby w nieskończoność tego samego motywu to jedna z moich ulubionych piosenek tego roku. Bez wątpienia najlepsza płyta Wilco od czasu „Yankee Hotel Foxtrot” z 2002r. Artur – proszę o koncert Wilco na przyszłorocznym Off Festivalu!


6: Low – C’Mon. Asceza oraz kapitalne brzmienie to znaki rozpoznawcze Low. Dziewiąty w ich dorobku studyjny album nie przynosi radykalnych zmian. Nadal dominują proste akordy grane przez muzyków jakby na spowolnionych obrotach oraz zniewalające duety wokalne mormońskiego małżeństwa: Alana Sparhawka i Mimi Parker. Jednakże chwytliwych melodii jest tu znacznie więcej niż kiedyś. Warto posłuchać chociażby dla „Try to Sleep” oraz „Nothing But Heart”. Gdyby Robert Plant nagrywał kontynuacje albumu „Band of Joy” nie wątpię, że sięgnąłby po to drugie nagranie.


7: The Decemberists – The King is Dead. Za sprawą „The King is Dead” grupa Colina Meloya osiągnęła jednoczesny sukces artystyczny oraz komercyjny (debiutowali na 1 miejscu zestawienia amerykańskiego „Billboardu”, w skali całego roku – 107 pozycja). Płyta – hołd, jaki złożyli amerykańskiej kulturze z którą nie zawsze było im dotąd po drodze. Inspiracje wyraźne, ale czy R.E.M. gdyby jeszcze istniało byłoby w stanie nagrać taki przebój jak „Down By the Water”? Wątpię.


8: Anna Calvi – Anna Calvi. Debiutancka płyta Anny Calvi była dla mnie największym zaskoczeniem początku roku. Młoda Angielka o włoskich korzeniach nagrała przepiękny album łączący zadziorność PJ Harvey z niepokojem Nicka Cave’a. Jej niezła gra na gitarze hiszpańskiej w połączeniu z hipnotyzującą barwą głosu okazała się receptą na sukces. Od czasu pojawienia się Florance Welch na brytyjskim rynku nie było tak wyrazistego głosu wśród debiutujących wokalistek. Jeśli będzie się rozwijać to przyszłość może należeć do niej. Na tegorocznym Off Festivalu pokazała na co ją stać.


9: Iron & Wine – Kiss Each Other Clean. Smutne, że jedna z najciekawszych płyt tego roku została zupełnie pominięta przez światową krytykę podczas sporządzania list z podsumowaniami. Debiut płytowy Sama Beama w barwach dużej wytwórni (Warner Bros.) bije moim zdaniem na głowę najnowsze „dzieło” Justina Vernona (on dla odmiany jest w prawie każdym podsumowaniu). Otwierające całość „Walking Far From Home” urzeka chwytliwą melodią oraz chórkiem gospel. A dalej nie jest gorzej – pojawiają się m.in. saksofony i dęciaki. Momentami jest dużo lukru, ale gra to tak, że słucha się samo, aż do powalającego finału (funkowe „Your Fake Name Is Good Enough For Me”).


10: Lykke Li – Wounded Rhymes. Niesamowicie utalentowana Szwedka powróciła z nową płytą – zdecydowanie mroczniejszą od przebojowego debiutu. Co tym bardziej zaskakujące, bo materiał nagrywany był w słonecznej Kalifornii. W pamięci zostają przede wszystkim przejmujące ballady jak np. „Sadness is a Blessing”, czy „I Know Places”. Nie brakuje też i bardziej tanecznych utworów jak choćby nawiązującego do twórczości amerykańskiej grupy The Zombies „Youth Knows No Pain”. Wszystkie one jednak za sprawą zimnej, elektronicznej perkusji nabierają bardziej melancholijnego odcienia.


11: Kate Bush – 50 Words For Snow. Wielki powrót Kate Bush. „50 Words For Snow” to z pewnością najmniej przystępna płyta w dorobku Brytyjki. Nagrała ją po swojemu nie bacząc na obowiązujące standardy radiowe. Trudno, więc będzie usłyszeć w radiu ośmiominutowy znakomity duet z Eltonem Johnem – „Snowed In at Wheeler Street” – gdzie ich głosy się idealnie uzupełniają. Umieściłbym w swoim podsumowaniu wyżej, gdyby nie fakt, że nie zdążyłem się z zawartością „50 Words For Snow” w należyty sposób osłuchać.


12: The Roots – Undun . Jedyny w zestawie koncept album. Egzystencjalna opowieść o Redfordzie Stephensie – młodym chłopaku, który musiał dokonać wyboru między byciem uczciwym obywatelem, a gangsterem. Jego historię poznajemy od tragicznego finału. Muzycznie to miszmasz różnych gatunków, co z pewnością może zaskoczyć ortodoksyjnych fanów hip-hopu. The Roots na poprzednim albumie (ubiegłorocznym „How I Got Over”) nie bali się sięgnąć po folk. Tym razem zahaczają o muzykę klasyczną i free jazz. Wyszło jak zwykle świetnie. Zaledwie dwa lata potrzebowali na nagranie trzech doskonałych albumów (w międzyczasie ukazało się jeszcze „Wake Up!”). Chylę czoło.


13: Bon Iver – Bon Iver . Ten rok był niezwykle udany dla muzyki folkowej – świetne płyty nagrali Fleet Foxes, Iron & Wine i The Decemberists. W tym gronie nie mogło zabraknąć i ukrywającego się pod pseudonimem Bon Iver – Justina Vernona. Dla niektórych to płyta roku – u mnie tylko trzynasta pozycja. Czemu tak? Odpowiedź jest dosyć prosta. „Magii” (wiem brzmi to dosyć górnolotnie) jakby trochę mniej niż na debiucie. Co nie zmienia faktu, że to bardzo równy album i często po niego sięgałem w ciągu roku. Chętnie posłuchałbym „Calgary” i „Beth/Rest” na żywo. Off Festival? Open’er?


14: Metamorfózy – Decasia . Z muzyki około ambientowej wybieram norweski duet Metamorfozy – jedno z moich tegorocznych odkryć. Panowie Rune Lindbeak oraz Oyvind Blikstad nagrali ścieżkę dźwiękową do filmu, który istnieje tylko w ich wyobraźni. Nazwa zespołu ma polskie konotacje – będąc kiedyś w naszym kraju spodobało im się brzmienie słowa metamorfozy i postanowili, że jeśli kiedyś będą zakładać nowy projekt to nazwą go właśnie tak. „Decasia” to doskonały przykład na to jak wiele wartościowej muzyki znajduje się poza głównym obiegiem. Płyta dostępna w Polsce za sprawą sklepów internetowych merlin.pl. oraz serpent.pl.




15: Lockerbie – Olgusjór. Porywający debiut z Islandii. Lockerbie grają melodyjnego post-rocka z epickim rozmachem. Nośne melodie to nie tylko efekt zapadających w pamięć partii gitar, ale również rozmarzonych harmonii wokalnych i orkiestrowego tła. Ponoć wyróżniają się także poetyckie teksty – niestety nie znam islandzkiego, aby to zweryfikować. Jednego za to jestem pewien. Piosenki zgromadzone na „Olgusjór” kipią młodzieńczą energią i chce się ich słuchać, aż do znudzenia. Stan ten jednak trudno osiągnąć. Sigur Ros rośnie poważna konkurencja.


16: Destroyer - Kaputt. Dziewiąta płyta projektu Dana Bejara (znanego chyba bardziej z kolektywu The New Pornographers) urzeka rozkoszną dawką smooth jazzu. Nie jest to płyta, o której łatwo pisać – najlepiej zanurzyć się samemu w przyjemnie kołyszących dźwiękach, gdzie wszechobecna trąbka staje się przewodnikiem po onirycznych kompozycjach Destroyera. Zarazem jeden z piękniejszych koncertów tegorocznego Off-a.


17: Craig Taborn – Avenging Angel. Amerykański pianista Craig Taborn do tej pory znany był głównie jako rzetelny i kreatywny współpracownik Tima Berne'a, Lotte Anker, Drew Gressa i Jamesa Cartera. Czy wydanie tegorocznej, kolejnej autorskiej płyty „Avenging Angel” zmieni stan rzeczy trudno powiedzieć. Jedno jest pewne - jeśli tacy ludzie jak ja nie słuchający jazzu na co dzień są pod wrażeniem kunsztu Taborna to szanse są spore. Warto posłuchać.


18: Gang Gang Dance – Eye Contact . Gang Gang Dance nagrał “Merriweather Post Pavilion” 2011 roku. Piąta w dorobku nowojorczyków płyta to rzecz świetnie wyprodukowana i zarazem nieklasyfikowalna gatunkowo. Wszystkiego tu po trochu: tanecznej elektroniki, melodyjnego popu, elementów world music. Całość spina „szamański” głos Lizzi Bougatsos. Wstyd się przyznać, ale nie znam poprzednich czterech albumów tego zespołu. Trzeba będzie to koniecznie nadrobić..


19: Lamb – 5 . Wydawało się, że Lamb już nigdy nie zobaczymy na scenie, a tu proszę niespodzianka. Po 7 latach od zakończenia działalności nie tylko wracają z nową płytą, ale i intensywnie koncertują. „5” to kolejna udana płyta w dorobku manchesterskiego duetu. Utrzymana w dotychczasowym stylu – melancholijnego trip-hopu nie przynosi co prawda większego zaskoczenia, ale radość z nowych piosenek ogromna. Udany come back!


20: Metronomy – The English Riviera . Pop w najczystszej postaci. Co piosenka to potencjalny przebój – większość nadaje się do nucenia pod nosem. Długo się broniłem przed umieszczeniem tej płyty w swoim zestawieniu, ale ostatecznie poddałem się jej urokowi. Wykorzystują co prawda patenty Fleetwood Mac, ale robią to z wdziękiem. Obok Washed Out moja ścieżka dźwiękowa minionego lata.

11 grudnia 2011

How Many Have You Heard? Najlepsze płyty 2011r. zdaniem prasy muzycznej!


Kolejny rok dobiega końca. Jak zapamiętamy ostatnie 12-cie miesięcy w muzyce? Odpowiedź częściowo przynoszą publikowane na łamach prasy muzycznej zestawienia najlepszych płyt. Ich analiza bywa fascynująca, bo nie ma zdecydowanego faworyta. Większość redakcji chce się wyróżnić swoimi typami, ale tak naprawdę pozycje nie mają znaczenia. Liczy się powtarzalność poszczególnych wydawnictw w podsumowaniach. To one tworzą obraz danego roku i zostaną w pamięci słuchaczy na dłużej. My także spróbujemy utworzyć własne zestawienia - spodziewajcie się ich w okolicy Bożego Narodzenia. Kolekcja czołówek dotychczas ujawnionych podsumowań poniżej. Kolejne będę sukcesywnie dopisywał.

NME:

1. PJ Harvey - Let England Shake
2. Metronomy - The English Riviera
3. The Horrors - Skying
4. Wild Beasts - Smother
5. Kurt Vile - Smoke Ring For My Halo

Rolling Stone:

1. Adele - 21
2. Jay-Z & Kanye West - Watch The Throne
3. Paul Simon - So Beautiful Or So What
4. Fleet Foxes - Helplessness Blues
5. Radiohead - The King of Limbs

Q Magazine:

1. Florence & The Machine – Ceremonials
2. PJ Harvey – Let England Shake
3. Adele – 21
4. Bon Iver – Bon Iver
5. Coldplay – Mylo Xyloto

Pitchfork:

1. Bon Iver - Bon Iver
2. Destroyer - Kaputt
3. M83 - Hurry Up, We're Dreaming
4. PJ Harvey - Let England Shake
5. Girls – Father, Son, Holy Ghost

The Wire:

1. James Ferraro – Far Side Virtual
2. Rustie – Glass Swords
3. Eliane Radigue – Transamorem – Transmortem
4. Hype Williams – One Nation
5. The Beach Boys – The SMiLE Sessions

Uncut:

1. PJ Harvey – Let England Shake
2. Gillian Welch – The Harrow & The Harvest
3. Metronomy – The English Riviera
4. White Denim – D
5. Josh T. Pearson – Last Of The Country Gentlemen

Guardian:

1. PJ Harvey – Let England Shake
2. Katy B - On a Mission
3. Frank Ocean - Nostalgia, Ultra.
4. Beyonce - 4
5. Bon Iver - Bon Iver

Drowned in Sound:

1. Antlers - Burst Apart
2. Tim Hecker - Ravedeath 1972
3. PJ Harvey – Let England Shake
4. SBTRKT - sbtrkt
5. Kate Bush - 50 Words For Snow

Billboard:

1. Adele - 21
2. Bon Iver - Bon Iver
3. Jay-Z & Kanye West - Watch The Throne
4. Frank Ocean - Nostalgia, Ultra.
5. Drake - Take Care

The Quietus:

1. PJ Harvey - Let England Shake
2. Azari & III – Azari & III
3. Tim Hecker - Ravedeath 1972
4. The Haxan Cloak - The Haxan Cloak
5. Perc - Wicker& Steel

Rough Trade:

1. Josh T. Pearson – Last Of The Country Gentlemen
2. Nicolas Jaar - Space is Only Noise
3. Kurt Vile - Smoke Ring For My Halo
4. Gillian Welch – The Harrow & The Harvest
5. PJ Harvey - Let England Shake

Paste Magazine:

1. Bon Iver - Bon Iver
2. Fleet Foxes - Helplessness Blues
3. My Morning Jacket - Circuital
4. tUnE-yArDs - whokill
5. Middle Brother - Middle Brother

Clash Magazine:

1. Modeselektor - Monkeytown
2. The Horrors - Skying
3. PJ Harvey – Let England Shake
4. Battles - Gloss Drop
5. Radiohead - The King Of Limbs

Fact Magazine:

1. The Weeknd - House Of Balloons
2. Rustie - Glass Swords
3. Clams Casino - Instrumentals
4. Prurient - Bermuda Drain
5. Araabmuzik - Electronic Dream

Stereogum:

1. Girls – Father, Son, Holy Ghost
2. Drake – Take Care
3. Bon Iver – Bon Iver
4. Fucked Up – David Comes To Life
5. The Weeknd – House Of Balloons

PopMatters:

1. Fleet Foxes - Helplessness Blues
2. Bon Iver – Bon Iver
3. Fucked Up – David Comes To Life
4. tUnE-yArDs - whokill
5. M83 - Hurry Up, We're Dreaming

Dummy Magazine:

1. Hype Williams - One Nation
2. PJ Harvey – Let England Shake
3. Nicolas Jaar - Space Is Only Noise

Zebrał: Sławomir Kruk

9 grudnia 2011

Drekoty - Trafostacja



Drekoty to zespół założony przez Olę Rzepkę - perkusistkę znaną ze współpracy m.in. z Budyniem, A.Gralakiem, W.Kucharczykiem czy R.Rogińskim. W marcu 2011 ukazała się debiutancka EPka Trafostacja, od tego momentu trwały prace nad materiałem koncertowym, a także ukształtował się aktualny skład zespołu, w którym obok Oli Rzepki, znalazła się Magda Turłaj oraz Zosz Chabiera. Zespół wystąpił dotychczas m.in. podczas Inauguracji Polskiej Prezydencji w UE w Warszawie oraz zdobył nagrodę za najlepszy utwór wykonany w języku polskim na Festiwalu Gramy 2011 w Szczecinie. Drekoty dzieliły scenę m.in. z Pustkami, a już w listopadzie na specjalną prośbę Carli Bozulich będą otwierały dwa polskie koncerty zespołu Evangelista. Także w listopadzie utwór Masłem znajdzie się na czwartej edycji składanki Offensywa firmowanej przez radiową Trójkę. Prezentujemy drugą, rozszerzoną wersję debiutanckiej EPki Trafostacja. Wokale do utworów Masłem oraz Poddania zostały nagrane ponownie oraz dodano bonus w postaci koncertowej wersji piosenki Powrót.
Mózgiem Drekotów jest Ola Rzepka, która pisze muzykę i większość tekstów. Dodatkowo, gra na klawiszach i perkusji i to całkiem nieźle. Olę wspierają: Magda Turłaj - wokal, klawisze, Zosz Chabiera: wokal, skrzypce i Marysia Dąbrowska: wokal. Produkcją epki zajął się Wojciech Kucharczyk aka The Complainer, mastering to robota Gavina M.Weissa i Michaela Kunza. Muszę stwierdzić że Trafostacja brzmi na pierwszy rzut ucha jak jakiś manifest feministyczny, jednak po kilkukrotnym przesłuchaniu zawartości odkrywam także inne, aniżeli tylko punkowe akcenty. Całość łączą ironiczne, czasem wręcz sarkastyczne teksty. Może to trochę brzmieć zbyt surowo, ale Ola Rzepka zaprasza na koncerty zespołu, twierdząc, że na żywo Drekoty brzmią zupełnie inaczej: - Podobno dajemy radę na żywo, po koncertach wiele osób mówi, że nagrania ich nie przekonały, ale występ na żywo już tak. To chyba dobrze :). Co do "dziewczęcych" zespołów to jest temat na bardzo długą dyskusję. Generalnie nie odżegnujemy się od faktu, że zespół składa się z trzech dziewczyn i na pewno ma to spory wpływ na to co i w jaki sposób gramy - mówi, nawiązując do faktu, że w zespole są same dziewczyny Ola Rzepka. Niebieska Godzina poleca i zaprasza! Adres internetowy zespołu: drekoty

Posłuchaj:





Marcin Bareła

8 grudnia 2011

31 rocznica śmierci Johna Lennona



31 lat temu, 8 grudnia 1980 roku, późnym wieczorem John Lennon został zastrzelony przez „fana”, który wystrzelił z pistoletu 5 naboi, z czego 4 dosięgnęły artystę. „Było zimno, trochę wiało. Wiedziałem, że to czas najwyższy, że to musi się stać dzisiaj. Nagle zobaczyłem limuzynę. Wiedziałem, że to on. Miałem to nieodparte uczucie. Usłyszałem głos w głowie: zrób to, zrób to! Wziąłem pistolet, jak mniej mijał, wymierzyłem w kręgosłup 5 razy” - mówił szaleniec. 4 kule dosięgły go w plecy, 5 chybiła. Lennon został natychmiast przewieziony radiowozem policyjnym do nowojorskiego szpitala Roosvelta. „Nie wiedzieliśmy, kto jest pacjentem, aż nie wyjęliśmy jego portfela z kieszeni celem identyfikacji. Pielęgniarki nie wierzyły, że to on, aż nie zobaczyły 10 000 dolarów w gotówce, i Yoko Ono, wbiegającej do sali operacyjnej” - wspominał Stephan Lynn, lekarz nowojorskiego szpitala im. Roosvelta, który reanimował Johna. Wspominał dość drastycznie szczegóły stanu zdrowia Johna: - "Otworzyliśmy jego klatkę piersiową, okazało się, że wszystkie naczynia krwionośne, biegnące od serca, łącznie z aortą zostały zniszczone. Nie było mowy o ich rekonstrukcji i tym samym uratowaniu Johna. Trzymałem jego serce w rękach, próbując przywrócić go do bicia" – mówił S. Lynn. Yoko Ono zareagowała kładąc się na ziemi, uderzając głową w podłogę i krzycząc: nie, nie, nie. Poprosiła także lekarzy, żeby nie informowali mediów o śmierci Lennona, aż nie upewni się, że ich syn, Sean już nie ogląda telewizji. Lekarze zgodzili się. Przytoczyłem te dramatyczne wydarzenia sprzed 31 lat. Yoko Ono zastanawiała się później: „A gdybyśmy wtedy nie pojechali do domu, tylko do restauracji, taki był plan. Ale nie sądzę, żeby to cokolwiek zmieniło. To była kwestia czasu”...



10 lat później, Mark Chapman, zabójca Lennona zgodził się opowiedzieć o sobie dziennikarzowi, Jackowi Jonesowi. Przytoczę tutaj tylko najważniejsze głębiny szalonej osobowości, jaką miał zabójca Lennona. Był osobowością narcystyczną, o obniżonej samoocenie, który całe życie czuł że jest nikim. Miał długie okresy depresji, przeplatane przelotnymi fazami euforii. Pragnął jednocześnie sławy i splendoru, chciał być wręcz czczony. Dodatkowo uważał się za największego chrześcijanina świata. Był wielkim fanem The Beatles i przede wszystkim Lennona. Jednak początkowa fascynacja przerodziła się w obsesję. Chapman w niegroźnego jeszcze maniaka Lennona przeobrażał się stopniowo w demona. Już w 1971 roku śpiewał, słuchając Imagine, że „John Lennon jest martwy”. Jego pragnienie sławy obróciło się przeciwko własnemu idolowi. Słyszał w głowie głosy, które coraz mocniej skłaniały go do zbrodni. Być może wyobrażał sobie, że sam jest Lennonem i musi zabić tego drugiego, który jest sławny a on nie. On chciał sławy. Kiedy opuścił Hawaje po raz ostatni, by zastrzelić Lennona...nawet podpisał się jako John Lennon. Tymczasem, gdy był w miarę przy zdrowych zmysłach (rzadko) i nie atakowały go demony, jego oficjalna „miłość” do artysty była coraz bardziej niejednoznaczna: uwielbiał jego piosenki i dowcip, jednocześnie był rozczarowany, że muzyk nie żyje własnymi poglądami – że jest bogaty, prowadzi wygodne życie etc. Rozczarowany był nim najbardziej pod koniec lat 70. Był także zazdrosny o to, kim Lennon jest, i co osiągnął, ale wszystko to składa się na jego niezrównoważoną, depresyjną osobowość. Miał same kompleksy, uważał się dosłownie za niespełnionego nadczłowieka. W nocy, 8 grudnia, walczył ze sobą. Jeden głos, głos dziecka mówił mu: zabij go, głos dorosłego zaś mówił – nie rób tego... Który głos zwyciężył, wszyscy wiemy. Pytania można mnożyć: wobec powyższych zachowań, czyż nikt nie podejrzewał, nikt nie wyczuł, co Champan kombinuje? Dlaczego żona, którą poślubił na Hawajach nie pomogła mu wyleczyć się z depresji? Dlaczego nikt nie wysłał go do psychiatryka? Dlaczego ochroniarze budynku Dakota nie zwrócili uwagi na stojącego trzy dni pod rząd człowieka, który potrafi czekać cały dzień? Czy do cholery nie było jednej osoby, która stwierdziła by: TEN CZŁOWIEK KOMUŚ ZROBI KRZYWDĘ? Ale te pytania przecież nic nie zmienią...

PS: Jestem egoistą, bo kiedy myślę o tej bezsensownej śmierci, nie widzę małego Seana, czy zapłakanej Yoko, tylko widzę ten stos być może wybitnych płyt, które nigdy nie powstaną...

Marcin Bareła

6 grudnia 2011

Songs of 2011 vol. 8


Od poprzedniego zestawu minęło sporo czasu (ponad dwa miesiące), więc tym razem znacznie więcej piosenek na raz. Jest to zarazem ostatni tego rodzaju wpis w tym roku. Jeśli coś interesującego jeszcze się pojawi - umieszczę w swoim podsumowaniu rocznym. Z jesiennych nowości polecam szczególnie nowe albumy Toma Waitsa (na zdjęciu) i Wilco. Fajnie byłoby, gdyby Wilco w końcu zagrało koncert w Polsce. Pod Off Festival 2012 pasowaliby idealnie, więc kto wie.. Z premierowych teledysków warto zobaczyć animacje Seana Pecknolda do utworu "A Shrine/An Argument" grupy Fleet Foxes. Cudo! Miłego słuchania i oglądania;) Kolejność jak zwykle alfabetyczna.

1. 13&God - Armored Scarves
2. Bombino - Tar Hani
3. Bart Constant - Do Better
4. Bjórk - Moon
5. Coma - Los Cebula i Krokodyle Łzy
6. Cool Kids of Death - Wiemy Wszystko
7. Craig Taborn - Diamond Turning Dream
8. Dagadana - Czasem
9. David Lynch feat. Karen O - Pinky's Dream
10. Emika - Double Edge
11. Feist - How Come You Never Go There
12. Fonetyka - Dla Ciebie Piszę Miłość
13. Future Islands - Balance
14. George Dorn Screams - Alpha Coma
15. Hetane - Golden Snakes (Desert)
16. Jelonek - Romantic Revenge
17. Julia Marcell - CTRL
18. Kari Amirian - The Winter is Back
19. Kasabian - Re-Wired
20. Kate Bush - Snowed in at Wheeler Street
21. Lockerbie - Í Draumi
22. Loney Dear - My Heart
23. Marcin Nowakowski feat. Dax Reynosa - Shine Shoes
24. Organizm - Lato
25. Oszibarack - Restless Legs
26. Pallers - Wicked
27. R.E.M. - We All Go Back To Where We Belong
28. Rustie - All Nite
29. Samantha Fish - Runaway
30. Skinny Patrini - Lie with Me
31. Snowman - Niezmiennie
32. Stirwater - Water Water
33. The Amazing - Gone
34. The Black Keys - Lonely Boy
35. The Decemberists - Foregone
36. The Roots - Make My
37. The Weeknd - The Morning
38. The Weeknd - Wicked Games
39. Tom Waits - Satisfied
40. Tori Amos - Job's Coffin
41. Twin Sister - Bad Street
42. Whitesnake - Forevermore
43. Wilco - Born Alone
44. Wojtek Mazolewski Quintet - Nionio
45. Yes - Into the Storm

Wybrał: Sławomir Kruk

5 grudnia 2011

R.E.M. Trzydzieści piosenek na 30 lat



To już koniec. Nie będzie kolejnego albumu R.E.M. Zespół dokonał samorozwiązania jesienią tego roku. Biorąc pod uwagę, że oficjalnie nigdy wcześniej nie ogłaszał końca działalności, myślę że są małe szanse, że jednak Amerykanie zmienią zdanie. Prędzej usłyszymy członków zespołu gościnnie, w repertuarze innych wykonawców tudzież któryś z trójki Michael Stipe, Mike Mills, Peter Buck pokusi się na indywidualną działalność. Całkiem niedawno ukazała się retrospektywna płyta z przeglądem wybranych przez sam zespół utworów: Part Lies, Part Heart, Part Truth, Part Garbage 1982–2011, prezentująca kompletny katalog wydawniczy R.E.M. Płyty grupy typu best of ukazywały się wcześniej (trochę dużo ich było), ale nigdy dotąd nie prezentowały twórczości z całego okresu działalności, zarówno gry zespołem opiekowała się wytwórnia I.R.S (1983 - 1988), jak i Warner Bros. (1988 - 2011). Czy taka kompilacja była w ogóle potrzebna? Sceptyków może przekona fakt, że utwory były wybierane osobiście przez muzyków grupy, niezdecydowanych może przekonać ilość - ogółem 40 piosenek na dwóch płytach, a szalę zaufania być może przechyli obecność 3 nowych piosenek, w tym zaprezentowanej niżej We all back to where we belong.

Ta wzruszająca orkiestrowa ballada to chyba najlepszy komentarz do końca działalności zespołu. Z piosenki aż bije dziecięca niewinność i jednak pewien rodzaj ulgi - "to już koniec, wracamy, skąd przyszliśmy"... Niemniej jednak moim zdaniem ta płyta nie była potrzebna. Nie w tej formie - można było raczej złożyć te same piosenki, w alternatywnych wykonaniach - live, acoustic, etc, połączyć z tymi 3 nowymi utworami i byłaby jakaś nowość. A tak, mamy po raz kolejny kolekcję znanych na pamięć przez fanów piosenek.

Płyta Part Lies, Part Heart, Part Truth, Part Garbage 1982–2011 zawiera:

CD 1:
"Gardening at Night" – 3:29 ( Chronic Town, 1982)
"Radio Free Europe" – 4:06 ( Murmur, 1983)
"Talk About the Passion" – 3:23 ( Murmur)
"Sitting Still" – 3:17 ( Murmur)
"So. Central Rain (I'm Sorry)" – 3:15 ( Reckoning, 1984)
"(Don't Go Back To) Rockville" (Edit) – 3:55 ( Reckoning)
"Driver 8" – 3:23 ( Fables of the Reconstruction, 1985)
"Life and How to Live It" – 4:06 ( Fables of the Reconstruction)
"Begin the Begin" – 3:28 ( Lifes Rich Pageant, 1986)
"Fall on Me" – 2:50 ( Lifes Rich Pageant)
"Finest Worksong" – 3:48 ( Document, 1987)
"It's the End of the World as We Know It" – 4:05 ( Document)
"The One I Love" – 3:17 ( Document)
"Stand" – 3:10 ( Green, 1988)
"Pop Song 89" – 3:04 ( Green)
"Get Up" – 2:39 ( Green)
"Orange Crush" – 3:51 ( Green)
"Losing My Religion" – 4:26 ( Out of Time, 1991)
"Country Feedback" – 4:07 ( Out of Time)
"Shiny Happy People" – 3:44 ( Out of Time)
"The Sidewinder Sleeps Tonite" – 4:06 ( Automatic for the People, 1992)

CD 2:
"Everybody Hurts" – 5:17 ( Automatic for the People)
"Man on the Moon" – 5:13 ( Automatic for the People)
"Nightswimming" – 4:16 ( Automatic for the People)
"What's the Frequency, Kenneth?" – 4:00 ( Monster, 1994)
"New Test Leper" – 5:26 ( New Adventures in Hi-Fi, 1996)
"Electrolite" – 4:05 ( New Adventures in Hi-Fi)
"At My Most Beautiful" (Buck, Mills, Stipe) – 3:35 ( Up, 1998)
"The Great Beyond" (Buck, Mills, Stipe) – 5:06 ( Man on the Moon, 1999)
"Imitation of Life" (Buck, Mills, Stipe) – 3:57 ( Reveal, 2001)
"Bad Day" – 4:05 ( In Time: The Best of R.E.M. 1988–2003, 2003)
"Leaving New York" (Buck, Mills, Stipe) – 4:49 ( Around the Sun, 2004)
"Living Well Is the Best Revenge" (Buck, Mills, Stipe) – 3:11 ( 2008)
"Supernatural Superserious" (Buck, Mills, Stipe) – 3:23 ( Accelerate)
"Überlin" (Buck, Mills, Stipe) – 4:15 ( Collapse into Now, 2011)
"Oh My Heart" (Buck, Mills, Stipe, Scott McCaughey) – 3:21 ( Collapse into Now)
"Alligator_Aviator_Autopilot_Antimatter" (Buck, Mills, Stipe) – 2:45 (Collapse)
"A Month of Saturdays" (Buck, Mills, Stipe) – 1:40
"We All Go Back to Where We Belong" (Buck, Mills, Stipe) – 3:35
"Hallelujah" (Buck, Mills, Stipe) – 3:42

Z okazji rozpadu grupy i jednocześnie 30 lecia działalności, pozwoliłem sobie bezczelnie stworzyć własną kompilację najlepszych piosenek R.E.M. Są to piosenki moim zdaniem nie tylko wybitne, ale także wnoszące w twórczość zespołu i muzyki w ogóle nową jakość. Proszę potraktować to jako rodzaj zabawy. Kolejność przypadkowa:

Perfect Circle - z albumu Murmur, 1983. Pierwszy i co tu dużo mówić - najlepszy album grupy nie ma właściwie słabszych piosenek. Zamiast the best of, równie dobrze można by na zakończenie działalności prze-aranżować i nagrać Murmur jeszcze raz, tworząc wyśmienity tort urodzinowy i jednocześnie pogrzebowy. Perfect Circle to esencja ładunku emocjonalnego, który grupa poszczególnymi utworami aplikowała dawkami fanom. Charakterystyczny, niski "szmer" Michaela Stipe'a, rozstrojone pianino i niejednoznaczna opowieść, napisana prawie w całości przez perkusistę, Billa Berry. Członkowie zespołu wspominali wyjątkowe znaczenie tej piosenki, szczególnie po odejściu z zespołu Berrego w 1997 roku.


9-9, Murmur. R.E.M. byli - o czym w mediach rzadko się mówi - pierwszym zespołem współczesnej alternatywy. W czasach, kiedy powoli punk zmieniał oblicze i stawał się tzw. nową falą, a całość była wypierana przez muzykę taneczną, w czasach eksplozji syntezatorów, automatów perkusyjnych, różowych i niebieskich fryzur i obciachowych strojów, R.E.M. odrzucili panujące trendy i poszli we własnym kierunku. Ten kierunek to brzęcząca gitara Petera Bucka, niejasne, niezrozumiałe teksty Michaela Stipa, śpiewane szemranym, niewyraźnym śpiewem, połączone z melodyjnością i umiarkowaniem basu Mike'a Mills'a i wyrachowaną perkusją Berr'ego. Ich alternatywa była początkowo tzw. college rockiem, bo wczesne utwory były bardzo popularne wśród studenckich rozgłośni radiowych Stanów Zjednoczonych, ale niezbyt znane szerszej publiczności. Tę popularność Peter Buck skomentował później tak: "Nie wiem, dlaczego zebraliśmy tylu słuchaczy w radiach studenckich. Być może mają albo więcej czasu wolnego, albo więcej pieniędzy, albo biorą więcej narkotyków..."


Shaking Through, Murmur to esencja czystej, twórczej radości, czego przykładem jest ten kawałek. Ciągle nie wiem, czy był to pierwszy utwór, na którym pojawiło się banjo, bowiem na żywo Peter Buck gra partię gitar tylko na Rickenbakerze. To utwór, w którym na szczególną uwagę zasługuje wokal Michaela Stipe'a. Niedoceniany przez całą działalność, bo dziwny, niekonwencjonalny. Ciężko cokolwiek zrozumieć w tym czasem wręcz jęczeniu i zawodzeniu, ale robi to generalnie niesamowite wrażenie i nie jest przypadkowe.


Radio Free Europe, Murmur - pierwsza piosenka R.E.M., wydana oficjalnie jako singiel w 1981 roku, zanim jeszcze grupa podpisała kontrakt płytowy. Łagodniejsze wydanie tanecznego bitu i punkowej energii. Mike Mills gra tutaj jedną ze swoich najlepszych partii basu. Piosence towarzyszy dziwny teledysk.


So. Central Rain, Reckoning, 1984. R.E.M. wydali kolejny świetny album raptem rok po debiucie. Piosenek było jak czereśni w czerwcu, a Peter Buck stwierdził, że grupa pisze raz w tygodniu dwie dobre piosenki. Reckoning została nagrana w ciągu dwóch tygodni. Raz, że zespół te piosenki miał w większości już ograne na trasach, dwa, że chciał skończyć nagrania, nim do studia zawitają przedstawiciele I.R.S., którzy naciskali na zespół, żeby ten stworzył jakiś przebój. So. Central Rain jest być może jakimś kompromisem między tymi żądaniami, a własnymi ambicjami. Co ciekawe, zespół napisał ten utwór pod wpływem gwałtownych ulew, które spowodowały, że nie działały telefony. Członkowie nie mogli dodzwonić się do własnych rodzin, dlatego w tytule mamy I'm sorry.


Pretty Persuasion, Reckoning - idealny przykład wzajemnego uzupełniania się wokalnie Michaela Stipe'a i Mike Millsa. Mills sporadycznie był pierwszoplanowym wokalistą (Stand), jednak w większości tylko wspomagał Stioe'a, czasem śpiewał partie refrenu, zwrotek. Tutaj wspaniale uzupełnia kolegę w zwrotce, którą pozwolę sobie przytoczyć: Here's what I want, hurry and buy, All has been tried, follow reason and buy, gdyż trudno cokolwiek zrozumieć z tego przeciąganego skowytu. To właśnie wyróżniało R.E.M. - raz, niejednoznaczne teksty, dwa - niezrozumiały śpiew, wręcz bełkot.


Feeling Gravitys Pull, Fables of the Reconstruction, 1985 - kolejny rok i kolejna płyta, czyli R.E.M. wtedy w najwyższej formie. Ale kompozycje ewoluują wyraźnie. Słychać coraz bardziej rozbudowane kompozycje. Duża w tym zasługa nowego producenta, Joe Boyda, który zastąpił parę Dixon/Easter, być może także przeprowadzka do Londynu. Z perspektywy muszę stwierdzić, że od tej płyty kończy się era najbardziej awangardowej i radosnej twórczości R.E.M., zespół powoli wkracza w nowe rejony. Feeling Gravitys Pull to pierwsza tak złożona i niecodzienna kompozycja, co zespół potem będzie sporadycznie powtarzał (np. w E-bow the Letter), pozbawiona radości dwóch poprzednich płyt. Pieśń opowiada o zasypianiu podczas czytania. Nastrój trochę horrorowy, ale wyjątkowo klimatyczny, zwłaszcza ze względu na surowe gitary.


Can't Get There From Here, Fables of the Reconstruction - kto by pomyślał, ale twórczość R.E.M. obija się czasem o funk, chociaż inspiracją do piosenki mieli być czarnoskórzy artyści soul, których Stipe słuchał namiętnie. Całość przypomina trochę Fire Hendrixa, a partie saksofonu i funkująca gitara Bucka budują świetny klimat. Co ciekawe, piosenka miała nie trafić na album, ale zespół uwzględnił ją jednak na płytę, gdyż podobała się publiczności na koncertach.


Wendell Gee, Fables of the Reconstruction - Mike Mills napisał ten utwór po wysłuchaniu jednej z piosenek Fleetwood Mac, a wyróżniłem go dlatego, że chyba dopiero tutaj zespół wykorzystał banjo, które potem zamieni na mandolinę, dwa instrumenty folkowe, rozsławione na cały świat głównie dzięki R.E.M. To także wyznacznik nowego, bardziej akustycznego brzmienia, które zespół obierze za kilka lat. Na wideo niestety banjo nie ma, jest gitara klasyczna.


Fall On Me, Lifes Rich Pageant, 1986 - Kolejna płyta i znowu tylko rok przerwy. Jeśli wziąć pod uwagę, że zespół dużo w tym okresie koncertował, brak pracowitości raczej nie można im zarzucić. Jest to jednak słabsza płyta, porównując z trzema poprzednimi. Fall on me to jeden z dwóch singli na LRP, który porusza kwestie ochrony środowiska, konkretnie zanieczyszczenia powietrza i zjawiska kwaśnych deszczów. W teledysku to pieśni widzimy dużą czcionką napisy - to dość ironiczna odpowiedź zespołu na "oskarżenia" dziennikarzy o niejasny przekaz i praktycznie niemożność zrozumienia, o czym chłopaki śpiewają.


The Flowers of Guatemala, Lifes Rich Pageant - kolejna z cyklu ekologicznie zaangażowanych pieśni, z utopijnym tekstem. Tytułowe kwiaty, które pokrywają wszystko każą sądzić, że członkowie zespołu inspirowali się więcej, niż tylko pięknem przyrody. Fantastycznie brzmi tu partia delikatnej, jakby smyczkowej gitary.


The One I Love, Document, 1987 - z płytą Document, przyszła zmiana producenta, którym został Scott Litt, który pozostanie z zespołem we współpracy aż do albumu Up (1997). Obecność Litta wyraźnie wpłynęła na brzmienie całości, płyty która jest wyraźnie surowsza od poprzedniczek. Teksty już nie traktują często o niczym, lecz celują w politykę i polityków (Mccarthy, Reagan). Jest to także niemały przełom komercyjny. Pieśń The One I Love dociera nawet do pierwszej dziesiątki Billboardu, zespół pojawia się na wielkich scenach letnich festiwali. Piosenka, którą wybrałem zawiera jeden z najlepszych riffów R.E.M., a traktuje nie - jakby się zdawało - o miłości, lecz o wykorzystywaniu drugiego człowieka "Simple prop to occupy my time...". Krzyk Stipe'a jest jednym z najlepszych, na jaki się zdobył.


It's The End Of The World As We Know It (And I Feel Fine), Document - Chyba pierwsza piosenka, po której zakochałem się w R.E.M., gdzieś w latach 1999 - 2001. Być może moment, w którym zespół najbardziej zbliżył się do punku (którym się inspirował). Pieśń ma być inspirowana jednym z licznych snów Michaela Stipe'a o apokalipsie. Złowieszczy tytuł, ale punkowa energia i pozytywne wibracje, że koniec świata już nie jest taki straszny. Dziwny teledysk nagrany podczas jednej z tras zespołu poniżej.


You Are The Everything, Green, 1988. Tak, to niewiarygodne, ale R.E.M. nagrali i wydali kolejną płytę w jeden rok. Do tego kompletny zwrot stylistyczny i hołd złożony folkowi. Po raz pierwszy słyszymy mandolinę, którą Peter Buck spopularyzuje na kolejnych albumach. Na Green przeprowadzono kilka ciekawych zabiegów: wydrukowano teksty, ale tylko jednej z 11 piosenek - World Leader Pretend, na tylnej okładce nie ma zaś wyszczególnionej końcowej piosenki, która dodatkowo jest...niezatytułowana. Czy to pierwszy taki manewr - nie wiem, ale nieźle mnie zmieszał przy pierwszym przesłuchaniu. Prezentuję pierwszą piosenkę R.E.M. z mandoliną zamiast gitary. Dodatkowo, wyjątkowo prosty, niepolityczny tekst Stipe'a.


Country Feedback, Out Of Time, 1991. Chyba te trzy lata przerwy nie poszły na marne, skoro zespół wrócił z albumem, który do dziś jest ich największym komercyjnym sukcesem. Sprzedało się jak dotąd 17 milionów sztuk, w USA i UK album po raz pierwszy osiągnął szczyty list. Daruje sobie singiel, który wszyscy znają na pamięć - Loosing My Religion, prezentując ulubioną piosenkę Michaela Stipe'a z katalogu R.E.M., i jednej z moich faworytów. Stipe mówił, że pieśń traktuje o rozpadzie związku, a Countrey Love - była żona Kurta Cobaina twierdzi do dziś, że jest to utwór o niej samej. Uwielbiam ten country feel w tym po prostu doskonałym utworze.


Low, Out Of Time. Aranżacyjny majstersztyk. Niepokojące organy Millsa, znakomita sekcja smyczkowa i kontrabas w tle. Do tego klarnet basowy i najniższa z możliwych tonacji głosu Stipe'a. Klimat wyjątkowo niepokojący. To musiało się udać.


Nightswimming, Automatic For The People, 1992. To miał być ostry, rockowy album, ale skończyło się właściwie na kontynuacji Out Of Time i dryfowania w łagodności krainie folku. I dobrze, bo aż roi się tutaj od genialnych utworów. Z przyjemnością prezentuję mój ulubiony kawałek grupy, Nighswimming, nostalgiczne i niewinne wspomnienie z dzieciństwa. R.E.M., oprócz tego, że wymyślili alternatywę, to byli także chyba jednym z bardziej skutecznych wyciskaczy łez. Ten utwór wycisnął w moim przypadku niejedną. Prosta ballada na pianino Millsa i ten łkający śpiew Michaela. To chyba jedyna piosenka remów, gdzie najpierw był tekst, a potem muzyka, ale proszę mnie poprawić, jeśli się mylę. Partię smyków układał za to John Paul Jones.


The Sidewinder Sleeps Tonite, Automatic For The People. Nie ukrywajmy, że jest to nieco bardziej luźny, komercyjny R.E.M., ale to jedna z piosenek, obok It's The End Of The World..., po której zakochałem się w zespole. To kwintesencja zaszyfrowania tekstu R.E.M. Wyobraźcie sobie, że w tekście refrenu, który brzmi "coney jah waker," tak naprawdę Stipe śpiewa: "call me when you try to wake her up"(sic!!!)


Tongue, Monster, 1994. Jedna z moich faworytek na kolejnym albumie, który był kolejnym zwrotem. Dodatki aranżacyjne zostały tu ograniczone do minimum, na pierwszy plan powróciły gitary elektryczne, które tutaj są charakterystycznie zniekształcone. To wyjątkowo obfity w wydarzenia okres dla zespołu: śmierć przyjaciół - Kurta Cobaina i Rivera Phoenix. Zespół powrócił na pierwszą od 1989 roku trasę koncertową, podczas której działy się dziwne rzeczy. Perkusista Bill Berry, właśnie podczas wykonywania Tongue, musiał przerwać występ z powodu bardzo silnego bólu głowy. Okazała się potem, że miał tętniaka mózgu, jednak szybki zabieg zapobiegł tragedii. Nic dziwnego, że Berry przyznał, że na późniejszych występach na żywo dziwnie się czuł grając ten utwór. Stipe zaś otwarcie przyznał, że kawałek traktuje o seksie oralnym. Piosence towarzyszy fajny teledysk:


Undertow, New Adventures In Hi Fi, 1996. NAIHF jest można powiedzieć kompromisem i spoiwem wszystkiego tego, co zespół do tej pory stworzył. Znajdziemy tu i zdarte gitary i mandolinę. Jest to długi, ponadgodzinny album, ale mimo tego chyba mój ulubiony z całego katalogu grupy (Murmur jest muzycznie najlepszym). Tego samego zdania byli członkowie zespołu, zwłaszcza Peter Buck. Mimo dobrego klimatu wokół płyty, z grupy na dobre odszedł perkusista Bill Berry, by zająć się swoją farmą. Po kłopotach zdrowotnych to całkiem mądre posunięcie.


New Test Lepper, New Adventures In Hi Fi. Jedna z piękniejszych pieśni na płycie. Mimo, że pierwszy wers zaczyna się od słów: "I Can't Say I Love Jesus...", Peter Buck stanowczo odrzucił satanistyczne skłonności Stipe, po raz kolejny bezlitośnie obnażając dosłowność interpretacji tekstów co niektórych krytyków...


E-Bow The Letter, NAIHF. Piosenka sławna przez udział Patti Smith, wieloletniej inspiracji zwłaszcza Stipe'a. Peter Buck gra tutaj tzw. gitarą E-Bow, czyli gitarą na smyczek magnetyczny. Polega to na tym, że Buck przesuwa po gryfie taką dużą jakby kostką, która wbudowanym magnesem wprawia struny gitary w drgania. Zabieg daje niesamowite wrażenie podczas słuchania.


Electrolite, NAIHF. Nie mogło oczywiście zabraknąć mandolinowego dzieła, którego początkowo nie chciał na albumie uwzględnić sam Stipe. Został jednak przegłosowany, a potem sam przyznawał, że jest to jedna z jego ulubionych piosenek. Piosenką wokalista żegna 20 wiek i wita 21. Tytuł Electrolite przyszedł do Stipe'a podczas przelatywania nad Los Angeles.


Hope, Up, 1998. Up był kolejnym zwrotem, ale w terytoria wcześniej przez R.E.M. nieplądrowane. Odszedł Berry. Na produkcji zatrudniono Pata McCarthego i Nigela Godricha, na co dzień producenta Radiohead, co wpłynęło bardzo na brzmienie nowej płyty. To jedyna naprawdę elektroniczna płyta grupy, czego zespół już nigdy więcej nie powtórzy. Sesje nagraniowe były ponoć bardzo napięte, o mało nie doszło do rozpadu. Całość jednak się broni i dowodzi nieograniczonych zasobów kompozytorskich zespołu, który spokojnie myślę mógłby zrobić kilka takich Up-ów. Wybrałem Hope nie tyle dlatego, że w splendorze kompozytorskim uhonorowano Leonarda Cohera (ponoć przez podobieństwo do jego Suzanny), lecz ze względu na fajny, transowy nastrój, która narasta NARASTA NARASTA (dotrwajcie do końca). Ej, właściwie przy tej piosence można nawet tańczyć!


Why Not Smile, Up. Druga, po Nighswimming moja ich ulubiona piosenka, troszkę klon Perfect Circle, co absolutnie nie obniża wartości pieśni. Startujący niewinnymi klawiszami utwór rozkręca się i rozkwita delikatnymi smugami Buckowskiej gitary. Wyjątkowo prosty, JASNY tekst Stipe'a, śpiewany niewinnie, jakby przed chwilą Michael coś przeskrobał. Bardzo wzruszający kawałek. Takich perełek naprawdę współcześnie ze świecą szukać...Podaję z wrzuty, ponieważ na YT nie ma oryginału. Warto.


You're In The Air, Up. Dziwna atmosfera towarzyszy płycie przez całą długość i to jest tego najlepszy przykład. Partia gitary akustycznej w refrenie brzmi równie dobrze, jak trąbka Milesa Davisa.


Saturn Return, Reveal, 1999. Ostatnia, moim zdaniem dobra płyta R.E.M. (niestety, nawet licząc całkiem udaną Collapse Into Now, nijak się to ma do choćby Up). Piosenki są równie, nie ma wyróżniających się hitów, ("Imitation Of Life"? chyba sobie ktoś jaja robi), no nie licząc I'll Take The Rain. Jest to taka Kid A Radiohead w wykonaniu właśnie R.E.M., tyle że ci drudzy byli pierwsi (Kid A - 2001). Wszystko tutaj jest raczej wyciszone, wyrównane, miarowe. Nie ma ostrych gitarowych wycieczek Bucka, ani rozwalających akordów pianina Millsa. Saturn Return to dobitnie potwierdza. Znowu wrzuta:


Leaving New York, Around The Sun, 2004. Z ATS wyróżniłem jedną piosenkę, tylko dlatego, że mam z nią ścisły emocjonalny związek. Kiedy była grana, byłem akurat w Niemczech na stażu w hotelu. Dla mnie pierwszy dłuższy wyjazd za granicę był dość dużym przeżyciem i momenty tęsknoty za domem "uprzyjemniałem" sobie smutnymi obrazkami zamyślonego Stipe'a, który siedzi w samolocie i śpiewa o swoim ulubionym mieście, który właśnie opuszcza. Obrazki zadumanej i pełnej jakiegoś bólu twarzy Stipe'a utkwiły mi wtedy mocno w pamięci, można powiedzieć, że ból przeżywaliśmy wspólnie. Ta piosenka, wręcz pomogła mi i powinienem postawić ją wyżej w swojej hierarchii R.E.M.


The Great Beyond, Man On The Moon OST, 1999. Przedostatnim wyróżnionym utworem jest ta pieśń, powstała na potrzeby filmu Man On The Moon Andy'ego Kaufmanna.


Kończę tym utworem, . R.E.M. zakończyli działalność, ale muzyka żyje. Słuchajcie R.E.M.!

Marcin Bareła