11 listopada 2011

R.E.M. pożegnalna piosenka

Pożegnalny utwór R.E.M. W październiku zespół ogłosił definitywne rozstanie. Więcej wkrótce...


Marcin Bareła

9 listopada 2011

Coldplay - Mylo Xyloto



Roztrząsanie etymologii tytułu nowej płyty Coldplay jest daremne - Chris Martin sam przyznał, że nazwa piątego dzieła brytyjskiego zespołu - Mylo Xyloto - nie znaczy kompletnie nic. Co ciekawe, w internetowych portalach muzycznych pojawiła się, przy okazji premiery albumu, wiadomość o tyle sensacyjna, że aż śmieszna: To będzie ostatni album Coldplay. W wywiadzie dla "Mail On Sunday", Martin przyznał co prawda, że "...To mógłby być nasz ostatni album. To efekt trzech lat pracy i obecnie nie potrafię sobie wyobrazić następnego dzieła... Najważniejsze to pracować tak, jakby obecny materiał był twoim ostatnim...". Sensacyjne wieści rozbawiły mnie nie tyle z dosłownej interpretacji przez portale słów lidera Coldplay, ale głównie dlatego, że Martin lubi czasem publicznie się powygłupiać, jednocześnie niektórzy biorą wszystkie jego słowa za dobrą monetę. Myślę, że postawiłbym miesięczną pensję, gdyby u bukmacherów można było obstawiać, czy Mylo Xyloto będzie ostatnią płytą Coldplay, czy nie. Mówię stanowczo: nie będzie, ponieważ zespół to jedna z najbardziej zgranych paczek współczesnej muzyki pop.

Ciągle nie mam stuprocentowej pewności, co do końcowej oceny płyty, którą przesłuchałem kilkadziesiąt razy, znam teksty i okoliczności wydania. 14 utworów, zapisanych na ponad 44 minutach dźwięku. Oficjalnie, nazwany concept albumem, chociaż powiązanie stylistyczne muzyki, i tematyka tekstów są raczej złożone. Kiedy The Beatles nagrywali Biały Album (oficjalnie The Beatles), producent George Martin zasugerował, żeby z puli ponad 30 piosenek, wybrać kilkanaście, które stworzyłyby doskonały album. Beatlesi na szczęście nie zgodzili się, i na całe szczęście, wydano znakomity dwupłytowy album. Taka interwencja przydałaby jednak się nowej płycie Coldplay. Obecność, już po raz drugi producenta Briana Eno, absolutnego wizjonera ambientu, na pewno wniosło w twórczość zespołu absolutnie nową jakość. Tak było w przypadku Viva La Vida or Death and All His Friends, na pewno aranżacyjnym majstersztyku, płycie muzycznie bardzo spójnej. Na Mylo Xyloto słychać już jednak spory kontrast stylistyczny.

Na chwilę zastąpię więc Briana Eno. Z oficjalnego zestawu wywalam "Paradise" - ograny do znudzenia, dodatkowo słabsza odbitka "A sorta fairytale" Tori Amos, "Charlie Brown" - ni to rock, ni pop, "Princess Of China" - rozumiem fascynację Chrisa Martina hip hopem i R'n'B, i szanuję (na ile mogę) Rihannę, ale do cholery - ta piosenka pasuje tutaj jak rurki z kremem do śledzia w zalewie. Z podstawowego materiału pozbyłbym się także "Every Teardrop Is a Waterfall" - dając ewentualnie osobno jako singiel i może "Up In The Flames" - trochę nudne. Wyrzucając hipotetycznie proponowany zestaw z oryginału, zostaje całkiem niezły moim zdaniem zbiór 9 utworów, wypełniony rarytasami w postaci "Major Minus" - ostrej gitarowej mieszkanki, łączącej wpływy U2, Radiohead z okresu The Bends, i miejscowo Blur. Gitarowa pasja, pełna zniekształceń, schizofreniczne wykrzykiwanie i ogólny zgiełk tworzą potężną, jak na Coldplay kompozycję. Drugim takim momentem jest "Don't Let It Break Your Heart", wpisujący się spokojnie w tradycje post-rocka, tutaj nie uświadczymy solówek gitarowych, jednak z utworu płynie siła i energia, godna Sigura Rosa. Ogólnie takich fragmentów jest mało, a bywają utwory dosyć minimalistyczne, sięgające gdzieś tam do debiutu Coldplay - Parachites z 2000 roku. Takie proste utwory na pianino lub gitarę akustyczną to na przykład "Up in Flames" czy "U.F.O".

Wydawałoby się, że na Viva La Vida... zespół na zawsze odszedł od prostych ballad, na rzecz orkiestrowych i głośnych kompozycji, jednak Mylo Xyloto pod tym względem zaskakuje. I na pewno cieszy fanów Parachutes, także autora tego tekstu. Pięknie brzmi zwłaszcza U.F.O., połączenie soczystej akustyki Athlete i uderzającego piękna Sigura Rosa, którego twórczość przewija się co jakiś czas. Album jest z jednej strony kontynuacją, wręcz bratem poprzedniej płyty sprzed 3 lat, Viva La Vida. Zespół postanowił, zapewne za namową i pod kierunkiem Briana Eno, nieco wygładzić wyrazisty, pompatyczny i pełen ozdobników styl. I chyba dobrze, bo bez tych ozdobników możemy docenić kompozytorski talent kwartetu, słyszalny wyraźnie w wieńczącej całość, "Up With The Birds" krótkiej suicie na 4 jakby niedokończone pomysły, złożone w baśniową całość, zakończoną krótką kodą w postaci fortepianowej mini-perełki. Niecałe 4 minuty, w których zawarty jest właściwie cały album, opisujący mroczne kulisy świata, w którym jest jednak nadzieja. Tę nadzieję dosłownie słychać właśnie w "Up With The Birds", esencji geniuszu Coldplay. Angielskim zespole, sprzedającym płyty w średnio kilkumilionowym nakładzie (!), który bardzo umiejętnie połączył bycie lubianym i bycie niezależnym muzycznie. A to raczej niełatwe.

Ogólnie nie jestem, mimo pewnych oczywistych zachwytów i westchnień, zachwycony w całości Mylo Xyloto. Gdyby płytę skrócić o kilka niepotrzebnych według mnie piosenek, wyszedłby pewnie inny, zapewne lepszy album. Fakt faktem - zespół jest niewątpliwie w formie życia, a osobista piecza wujka Briana na pewno pozytywnie kształtuje jeden z największych fenomenów obecnego stulecia.

Ocena: 6/10
Marcin Bareła

Posłuchaj: