30 stycznia 2011

W roku 2011 czekam na płytę? - wyniki ankiety


Głosowanie w ankiecie "W tym roku czekam na płytę?" dobiegło końca. Zgodnie z naszymi przypuszczeniami wygrała zdecydowanie brytyjska grupa Radiohead zdobywając, aż 48% waszych głosów. Kolejne miejsca na podium zajęli Portishead oraz PJ Harvey.

Szczegółowe wyniki wyglądają następująco:

Radiohead - 29 głosów
Portishead - 21 głosów
PJ Harvey - 12 głosów
Red Hot Chili Peppers, Coldplay - po 10 głosów
Fleet Foxes - 9 głosów
Aphex Twin - 8 głosów
Mogwai - 7 głosów
Beastie Boys, The Twilight Singers, R.E.M. - po 6 głosów
Foo Fighters, U2, James Blake - po 5 głosów
Iron & Wine, Lykke Li, Avril Lavigne - po 4 głosy
Elbow, The Strokes, The Streets - po 3 głosy
The Decemberists - 2 głosy
Paul Simon, Kanye West, Snoop Dog, Limp Bizkit - 1 głos

Przy czym, aż dwudziestu jeden z was czeka na inne wydawnictwa płytowe, nie ujęte przez nas w ankiecie.. We wspólnej zabawie zdecydowało się wziąć udział 60 osób, dziękujemy wam serdecznie. Większość ze wskazanych płyt z pewnością zostanie przez nas zrecenzowana..

Przypomnę jeszcze, że w poprzedniej ankiecie wybieraliście album 2010r. i został nim "The Suburbs" kanadyjskiej grupy Arcade Fire. Pokonali oni różnicą zaledwie jednego głosu "High Violet" The National, a na trzeciej pozycji uplasował się Bonobo z płytą "Black Sands".

Sławomir Kruk

24 stycznia 2011

New Idea Society w Tarnogórskim Centrum Kultury


29 stycznia w Tarnogórskim Centrum Kultury w ramach drugiej odsłony cyklu "posTroCK" odbędzie się jedyny w Polsce koncert nowojorskiego zespołu New Idea Society. Ich twórczość łączy stylistykę post-rocka z klasyczną formułą indie. Mają w swoim dorobku, jak dotąd trzy albumy długogrające i w ramach trasy promującej wydaną w sierpniu 2010r. płytę "Somehow Disappearing" pojawią się również w Polsce. W roli supportu zagra bytomskie trio "Heartsgarage". Więcej informacji na stronach Tarnogórskiego Centrum Kultury.

Tarnogórskie Centrum Kultury
29 stycznia 2011r.
Start o 19.00
bilety: 15 zł (przedsprzedaż), 20 zł (w dniu koncertu)

Posłuchaj:

22 stycznia 2011

Przypominamy: Bloodgroup


Bloodgroup to jeden z czołowych przedstawicieli islandzkiej sceny elektronicznej, która w ostatnim czasie rozwija się w sposób niezwykle intensywny. Elektronika z Islandii to bowiem nie tylko taneczny FM Belfast, nostalgiczny Worm is Green, kraftwerkowy Apparat Organ Quartet, czy niestrojący od eksperymentów Johann Johannsson, ale także i mało znany w Polsce Bloodgroup.

Ta islandzka grupa powstała w 2006r. i jak do tej pory wydała dwa albumy: "Sticky Situation" (listopad 2007r.) oraz "Dry Land" (grudzień 2009r.). Oba zostały niezwykle ciepło przyjęte przez rodzimą krytykę. "Dry Land" otrzymał nawet prestiżową nagrodę "Kraumur" w kategorii niezależny album 2009r.

11 utworów zarejestrowanych na "Dry Land" przynosi ciekawie przemieszaną porcje tanecznego electro - popu spod znaku cenionej w naszym kraju grupy The Knife oraz typowo islandzkich stonowanych brzmień. Całość rozpoczyna się przepięknym damsko - męskim duetem "My Arms". Ten nastrojowy numer od razu zwrócił moją uwagę ze względu na swój klimat oraz wzruszający tekst rozpoczynający się od słów: "they say that I need the poison just to loosen up my arms, but my lovers all agree it's just a matter of the heart, won't you stay a while with me just to loosen up my arms, baby it's the only way to make a flame come from the sparks". Potem za sprawą "Overload", "Pro Choice", "Battered" i "This Heart" (tu są najbliżej The Knife) jest już znacznie bardziej tanecznie, choć nostalgia zupełnie nie zanika i jej subtelną erupcję możemy usłyszeć np. w "Moonstone" oraz w tytułowym "Dry Land".

Aktualnie członkowie Bloodgroup odbywają duże tournee po całej Europie i w jego trakcie wpadną również do Polski na dwa klubowe koncerty. Mieszkańcom Poznania i Krakowa można już zazdrościć, bo 1 i 2 lutego będą mieli możliwość zobaczenia na żywo znanych z ciepło przyjętych koncertów podczas festiwali Roskilde oraz South By Southwest Islandczyków.

Sławomir Kruk

Posłuchaj:

21 stycznia 2011

Oceniamy: Anna Calvi - Anna Calvi


Rewelacyjny debiut. Nominowana przez dziennikarzy radia BBC do prestiżowego wyróżnienia “BBC Sound of 2011” młoda Angielka o włoskich korzeniach (ze strony ojca) nagrała przepiękny album łączący w sobie zadziorność PJ Harvey z niepokojem Nicka Cave’a. Intrygująca barwa głosu Anny Calvi urzeka do tego stopnia, że nawet Brian Eno nie był w stanie się jej oprzeć i zarekomendował ją wytwórni Domino, aby ta niezwłocznie podpisała z nią kontrakt płytowy. Dostrzegł Annę również Nick Cave zapraszając jesienią ubiegłego roku jako support na wspólną trasę z Grindermanem.

Doświadczenie nabyte w jej trakcie zaprocentowało dość szybko, bo nagrywany w całkowitej izolacji i w piwnicznych warunkach debiut przynosi dziesięć świetnie zaaranżowanych i kipiących od wyrazistych emocji utworów, których teksty dotyczą głównie mrocznych aspektów miłości, pożądania („I could be your lover at night, these words is true and we wait forever for a night”) i ludzkich namiętności („A perfect kiss just to remind what between us”). Nieprzypadkowo na okładce płyty umieszczono zmysłowe usta wokalistki, gdyż jej muzyka co sama podkreśla w wywiadach przesycona jest seksualnością i opowiada o miłości tak silnej, że z jej powodu można zabić.

Stąd otwierający album instrumentalny „Riders to the Sea” przywołuje swoim klimatem „Od zmierzchu do świtu” Roberta Rodriqueza wprowadzając nas w świat mrocznych fantazji i skrywanych namiętności. Kolejne utwory to już popis możliwości wokalnych Anny Calvi. Bez większych trudności radzi sobie z dość rozbudowanymi kompozycjami opartymi na kontrapunktach ciszej - głośniej i ze swego głosu potrafi wydobyć zarówno szept, jak i namiętny żar w obrębie jednej piosenki, czego najlepszym przykładem jest utwór „I’ll Be Your Man”. Natomiast wysoki głos wokalistki w „The Devil” bliski jest muzyce klasycznej i operowemu śpiewowi. Pod względem muzycznym wszystkie kompozycje oparto na gitarze hiszpańskiej (gitara flamenco) oraz instrumentach perkusyjnych. Zarówno na płycie, jak i w trakcie występów na żywo Annę wspomagają Mally Harpez (wokalistka określa ją swoją "bliźniaczką" pod względem odbioru muzyki) oraz Daniel Maiden – Wood. Ich udział w osiągnięciu tak głębokiego, gotyckiego brzmienia był z pewnością spory.

Debiutancki album Anny Calvi jest dla mnie jak na razie największą niespodzianką początku 2011r. Od czasu pojawienia się Florance Welch i jej projektu Florance and the Machine na brytyjskim rynku nie było tak wyrazistego głosu wśród debiutujących młodych wokalistek. Przyjemność słuchania ogromna, a jej niezła gra na gitarze hiszpańskiej w połączeniu z hipnotyzującą barwą głosu to przepis na sukces. O tych dziesięciu piosenkach poszukujących światła w ciemności jest już głośno na świecie. Mam nadzieję, że odbiór tej płyty w Polsce nie będzie wcale gorszy..

Ocena:4
Wystawił: Sławomir Kruk

Posłuchaj:



17 stycznia 2011

Przypominamy (w oczekiwaniu na koncert): The Twilight Singers


The Twilight Singers - Twilight As Played By The Twilight Singers
10 kwietnia w warszawskiej Stodole zagra zespół The Twilight Singers. Przypomnijmy sobie ich debiutancką płytę. Greg Dulli, odpowiedzialny za większość materiału, z pozoru twardziej niczym James Dean, z ogromnymi okularami i nieodzownym papierosem w ustach na płycie podaje materiał godny najbardziej uduchowionych artystek soul.

Już pierwsze dźwięki piosenki Twilight Kid porażają prostotą i pięknem. Słychać wyraźnie odwołanie do bardziej romantycznej strony Radiohead z przeciąganymi, niezwykle wzruszającymi chórkami na czele - znak firmowy Oxfordziej grupy. Przepiękne chórki będzie słychać do końca płyty, przykładowo w zaczerpniętym z tradycji amerykańskiego hip-hopu i soulu utworze Love. Tradycji soul (także Clyde) znaleźć tutaj nietrudno żeby wymienić przepiękną balladą Railroad Lullaby, połączenie Sade i Lighthouse Family. Ballada to chyba najtrafniejsze określenie definiujące płytę. Nawet jeśli w kojących brzmieniach pojawi się gitarowe solo, czy agresywne partie instrumentów dętych, od razu jest ono tłumione przez minimalistyczny wokal Dulliego i wszechobecne towarzystwo pianina wraz ze znakomitymi partiami gitary basowej.

Debiutancka płyta Twilight Singers wywarła głęboki ślad na artystach podążających nie tylko ścieżką RNB/Soul. Korzystali z niej między innymi Blink 182 (ściągnięty motyw z Annie Mae), Animal Collective (bodajże pierwszy freak folkowy skowyt w Verti-Marte) a Arcade Fire zapewne posiłkowali się Into The Street. Przepiękna płyta...

Posłuchaj:







Przypomniał: Marcin Bareła

15 stycznia 2011

Przypominamy: Materac


Materac to projekt Marcina Zagańskiego oraz Pawła Koprowskiego - wokalisty i gitarzysty cenionego w pewnych kręgach Kombajnu do Zbierania Kur po Wioskach. Ci dwaj muzycy pomimo pewnych osiągnięć z macierzystym zespołem w 2008r. zdecydowali się zarejestrować materiał na płytę swojego solowego projektu. Ich debiutancki album "Andersen Dobranoc" wyszedł w grudniu 2008r. nakładem wytwórni 4everMusic nie wywołując jednak większego szumu medialnego.

Wyprodukowany przez Maćka Cieślaka ze Ścianki dwupłytowy album Materaca niesłusznie przeszedł bez echa, gdyż przynosi zgrabną porcję gitarowego grania spod znaku wczesnego Radiohead (do "OK Computer" włącznie) próbującego swobodnie eksperymentować z klasyczną formułą rockowej piosenki. Wyróżniają się zwłaszcza niebanalne teksty Marcina Zagańskiego zbudowane na swobodnej grze skojarzeń. Nie ma w nich nic oczywistego. Są raczej swobodną abstrakcją dotyczącą głównie astronomii i podróży międzyplanetarnych. Moją szczególną uwagę zwrócił utwór "Aeroplan" z dość profetycznym tekstem w obliczu niedawnej katastrofy smoleńskiej: "I jeszcze nigdy dotąd tak pięknie.. nie spadałem!". Pod względem muzycznym jego środkowa część przypomina "Paranoid Android" z repertuaru Radiohead. Trochę więcej psychodelii odnajdziemy w "Potworze", co nie jest zjawiskiem odosobnionym przy przesłuchiwaniu zawartości całej "płyty czarnej" i "płyty białej" Materaca.

Jeśli szukacie niebanalnych dźwięków i martwi was przedłużająca się przerwa Kombajnu do Zbierania Kur po Wioskach to album przygotowany w 2008r. przez Marcina Zagańskiego i Pawła Koprowskiego przy współudziale Maćka Cieślaka (także instrumentalnym) powinien wam przypaść do gustu i zaostrzyć apetyty na nową płytę ich macierzystego składu, która mam nadzieję ukaże się w tym roku..

Sławomir Kruk

ps. płytę Materaca otrzymałem jako prezent gwiazdkowy, stąd ta krótka refleksja na jej temat. Darczyńcy w tym miejscu pragnę podziękować;)

Posłuchaj:



13 stycznia 2011

Oceniamy: Gorillaz - The Fall


Zachwyciła mnie ubiegłoroczna płyta Gorillaz, „Plastic Beach”. Tymczasem niespodziewanie po dziewięciu miesiącach otrzymujemy nowe wydawnictwo zespołu z premierowym materiałem. Płytę zatytułowaną „The Fall” (od jesieni) posłuchać można od 25 grudnia za darmo na witrynie Gorillaz.com. Rozgłos mają zapewniony, bo to pierwszy w historii album skomponowany w oparciu o aplikacje iPada.

Materiał umieszczony na „The Fall” zarejestrowano na przełomie października i listopada 2010r. w trakcie długiego tournee Gorillaz po Stanach Zjednoczonych. Można go zatem określić mianem dziennika z podróży po USA, co sugerowałyby zresztą same piosenki nawiązujące swoimi tytułami do miejsc, w których były nagrywane („Amarillo”, „Detroit”). Pod względem muzycznym to zdecydowanie najbardziej niejednoznaczna płyta w dorobku grupy. Okrojona do minimum liczba gości, uproszczone i stonowane podkłady oraz minimalistyczna produkcja przełożyły się na wyciszoną, nastrojową całość o mocno ambientowym charakterze.

Większość utworów przypomina szkice, ledwie zarysowane wprawki do właściwych nagrań i często urywa się w momentach, w których spodziewalibyśmy się ich dalszego rozwinięcia, co jest najbardziej słyszalne choćby w „The Parish of Space Dust” oraz „The Snake in Dallas”. To niedopracowanie zapewne nie jest kwestią przypadku i prawdopodobnie miało oddać nastrój uzyskany w chwili nagrywania poszczególnych utworów. Niestety większości z nich brakuje przebojowych melodii, co dotychczas było znakiem firmowym Damona Albarna. W pamięci pozostają głównie piękne ballady. W klasycznie soulowej „Bobby in Phoenix” gościnnie pojawia się Bobby Womack, którego obecność na „Plastic Beach” część mediów słusznie okrzyknęła powrotem roku. Tutaj po raz kolejny daje popis swoich możliwości wokalnych. Ładne są także „Revolving Doors”, gdzie Damon Albarn deklaruje swoje przywiązanie do twórczości The Beatles oraz „Amarillo” z kojącym tekstem „The Sun has come to save me put a little love into my... lonely soul”. Bardziej przebojowe oblicze znajdziemy w „HillBilly Man” (mój prywatny faworyt), gdzie balladowy charakter kompozycji zaburza wejście podkręconego beatu. Ta kompozycja spokojnie mogłaby się znaleźć na „Plastic Beach” podobnie, jak niepokojący „The Joplin Spider” (daleki krewniak „Glitter Freeze”).

Jednakże jako całość „The Fall” nie zachwyca. Zbyt wiele kompozycji jest bez wyrazu i razi swą jednostajnością („Shy-Town”, ”Detroit”, ”Little Pink Plastic Bags”, „The Speak it Mountains”). Brakuje ponadto wpadających w ucho melodii. Sam się złapałem na tym, że potrzebowałem paru przesłuchań, aby zapamiętać kilka godnych uwagi utworów, bo nie jest to łatwa w odbiorze płyta. Potrzeba na początku dużej dawki cierpliwości. Potem przyjemność ze słuchania jest już znacznie większa, tylko kto będzie miał tyle samozaparcia..

Ocena: 3
Wystawił: Sławomir Kruk

Posłuchaj:





11 stycznia 2011

Indigo Tree - Lazy (single)


Za sprawą wrocławskiego duetu wracają do łask zapomniane w Polsce single, które nie tylko służyły do promocji konkretnych utworów w rozgłośniach radiowych, ale i uzupełniały dyskografie danego wykonawcy o dodatkowe nagrania pozostałe z sesji nagraniowych. Nie inaczej ma się z Indigo Tree i ich trzecim singlem pochodzącym z płyty "Blanik".

Na "Lazy" znajdziemy tytułową kompozycje w dwóch wersjach: albumowej oraz znacznie dłuższą ambientową w remixie autorstwa Si Seulementa. Ambientowe są również dwa niepublikowane dotąd utwory "Navycoasts" oraz "adventure03". Zachwyca zwłaszcza "Navycoasts", który jest świetnym uzupełnieniem ostatniego wydawnictwa zespołu. Pięć minut onirycznego transu, nieśpiesznie rzucanych przez wokalistę słów zatopionych w pogłosach oraz aury odrealnienia. Wielki plus za wytworzenie osobliwego klimatu, ale w tym Indigo Tree są już specjalistami na naszej scenie. Całość tego nietypowego wydawnictwa można posłuchać tutaj:

Sławomir Kruk

ps. W międzyczasie zespół wzbogacił się o dwa nowe teledyski:

Klip autorstwa Przemysława Wojcieszka do utworu "Hardlakes"



oraz Sebastiana Juszczyka do utworu "Lovegaps"

6 stycznia 2011

Oceniamy: L.Stadt - EL.P


“This record should be played louder” – taką wskazówkę znajdziemy wewnątrz opakowania długo wyczekiwanego albumu nr 2 w dyskografii łódzkiego kwartetu L.Stadt. Wskazówkę jak najbardziej trafną, bo niespełna półgodzinny materiał zawarty na „EL.P” w pełni oddaje energię koncertową z jakiej słynie Łukasz Lach wraz z kolegami z zespołu i pod względem brzmienia jest to zdecydowanie lepsza płyta od wygładzonego debiutu sprzed dwóch lat.

Jest krótko, ale treściwie. Dziewięć premierowych piosenek nie pozwala na chwilę nudy oraz pokazuje łódzką grupę jako pełną energii, wigoru i Rock'n'Rolla. Muzyka L.Stadt natomiast nie przynosi żadnej rewolucji stylistycznej i nadal pozostaje trudna do zaszufladkowania, co w czasach, gdzie hasła „kopiuj” i „przetwarzaj” są nadrzędne jest nie lada wyczynem. Oczywiście najbliżej jest im do tradycji amerykańskiej, choćby poprzez wpływy country i bluesa, ale akurat Amerykanie postrzegają ich bardziej jako brytyjską kapelę, o czym wspominał mi podczas majowego wywiadu Łukasz Lach. Jego zdaniem L.Stadt jest przede wszystkim „kosmopolitycznym” zespołem do czego zobowiązują ich łódzkie korzenie. Jest w tym stwierdzeniu sporo racji skoro np. zainspirowany bezpośrednim spotkaniem z muzykiem kameruńskim utwór „Fashion Freak” został wybrany na hymn festiwalu mody w Barcelonie.

Dotychczasową wizytówką L.Stadt były krótkie i zwarte piosenki rzadko przekraczające dwie i pół minuty i tych na „EL.P” jest najwięcej. Większość z nich opiera się na szorstkim, chropawym brzmieniu gitary elektrycznej. W singlowej piosence „Mumms Attack”, do której aktualnie powstaje teledysk w Wiedniu słychać nerwową, trochę szaleńczą grę na pianinie oraz chór dziecięcy Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej im. Stanisława Moniuszki z Łodzi. Całkiem sporo jak na zaledwie dwuminutową kompozycję. A takich smaczków na „EL.P” znajdziemy zdecydowanie więcej. Zresztą trudno się dziwić, skoro za zmiksowanie materiału odpowiedzialny był Mikael Count producent m.in. Radiohead i New Order, który sprawił, że studyjne wersje „Ciggies”, „Charmin / Lola” czy „Death of a Surfer Girl” nie tracą nic ze swojego koncertowego pazura.

Dynamiczne fragmenty najnowszego wydawnictwa chłopaków z L.Stadt uzupełniają dwie ballady „Puppet’s Song no. 1” oraz „Sun”. Ta ostatnia wyróżnia się nietypowym dla nich instrumentarium opartym zaledwie na gitarze akustycznej oraz przetworzonych efektach odgłosów przyrody. Warto na nią zwrócić uwagę także ze względu na urozmaicony wokal Łukasza Lacha, który świetnie sobie poradził zarówno w niższych jak i wyższych rejestrach. „Sun” stanowi jednak tylko przedsmak dla najdłuższego w zestawie ponad czterominutowego utworu „Jeff”, który zamyka album potężną dawką improwizowanej psychodelii dając do zrozumienia, że taką energię można uzyskać tylko za sprawą odpowiedniego zgrania całego zespołu.

Na drugi album Łodzian czekałem dość długo i pomimo niedosytu związanego z jego długością jestem usatysfakcjonowany. Największym jego atutem jest to, że przypomina jak zespół brzmi na żywo, co nie było tak oczywiste słuchając ich debiutanckiego krążka. Przypuszczam, że na nowe piosenki nie będziemy czekać zbyt długo, bo chłopaki z L.Stadt na bieżąco ogrywają je w trakcie koncertów, stąd materiał zawarty na „EL.P” stanowi wypadkową najciekawszych kompozycji zebranych od czasu wydania obiecującego debiutu. Tą płytą poprzeczkę zawiesili znacznie wyżej.

Ocena: 4
Wystawił: Sławomir Kruk

Posłuchaj: