30 kwietnia 2010

Lake Heartbeat - Trust In Numbers



Mamy dla was kolejna porcję muzyki ze Skandynawii. Kolejny raz będzie to Szwecja. Państwo Trzech Koron było świadkiem w 2009 roku pojawienia się zespołu o nazwie Lake Heartbeat. Głównodowodzącym formacji jest Jan "Janne" Kask, współtwórca bardzo popularnej niegdyś w Skandynawii grupy Brainpool. Przed nami płyta Trust In Numbers, wydawnictwo z 2009 roku. Płyta przywołująca klimatem najpiękniejsze wspomnienia z wakacji. Na albumie znajdziemy bardzo przestrzenne, w większości popowe perełki nawiązujące między innymi do Pet Show Boys, New Order czy Double. Posłuchajcie nagrań z albumu Trust In Numbers







Wybrał: Marcin Bareła

28 kwietnia 2010

Setlista 28.04.2010r.

1. Czesław Śpiewa - Pożegnanie Małego Wojownika ("Pop",2010)
2. Blur - Fool's Day (2010)
3. MGMT - Brian Eno ("Congratulations",2010)
4. Shearwater - Corridors ("The Golden Archipelago",2010)
5. Toro Y Moi - Minors ("Causers of This",2010)
6. Karpaty Magiczne - Under the Northern Skies
7. Jacek Lachowicz - Skaczesz ("Za Morzami",2007)
8. Lao Che - Sam o'tnosc ("Prąd Stały / Prąd Zmienny",2010)

The Embassy - State'08

Mam dla was kolejną perełkę od szwedzkiej grupy The Embassy. To niesamowite, jak dobre single ten zespół wydaje. Już mi ślinka cieknie na nową płytę...


27 kwietnia 2010

UWAGA! Zbieramy zamówienia na płytę ISS - Stories Without Happy Ending

Na adres skrzynki mailowej dwain@poczta.fm można kierować zamówienia na najnowszy album mysłowickiej grupy Iowa Super Soccer, Stories Without Happy Ending. Płyta kosztuje 22 złote i ani grosza więcej. Posłuchaj piosenek z najnowszej płyty:











Zobacz też: http://niebieskagodzina.blogspot.com/2010/03/oceniamy-iowa-super-soccer-stories.html

24 kwietnia 2010

Nowa piosenka Blur! Parlpohone: "nagrajcie płytę!"

Czekaliśmy na to długo. To jeszcze nie album, ale fakt, że pojawił się ekskluzywny singiel (1000 egzemplarzy), w dodatku za darmo do pobrania z oficjalnej strony zespołu, to nie lada gratka. Blur powrócił po siedmiu latach milczenia!! Najnowszy utwór nazywa się Fool's Day i jest sztandarowym przykładem muzycznego pastiszu brytyjskiego Kowalskiego.



Tymczasem szefowie macierzystej wytwórni Blur - Parlophone - namawiają zespół do nagrania płyty: "Brzmią dojrzale i pewnie jak nigdy" - tłumaczy dla BBC 6 Music Miles Leonard, szef Parlophone. "Mam nadzieję, że po tym singlu odkryją siebie na nowo. My w nich wierzymy całkowicie, podobnie jak fani, zwłaszcza po usłyszeniu tego singla" - dodaje.

Kto wie, jeśli pójdzie dobrze, być może usłyszymy klasyczny skład Blur, który ostatni raz zabrzmiał na piosenkach Music Is My Radar i Battery In Your Leg.
Źródło: http://www.nme.com/news/blur/50658

www.blur.co.uk

PS: By the way, ciągle nie wiem, czy w Polsce pojawi się w kinach film No Distance Left To Run. Może Wy wiecie cokolwiek?

23 kwietnia 2010

Przypominamy: The Beatles - Rain


Wydawałoby się, że piosenki Beatlesów znamy wszystkie z płyt, bądź z tuzina oferowanych składanek. Gdy kiedyś moją siostrę, wielką fankę The Beatles spytałem: "lubisz Rain?" zrobiła w moim kierunku grymas zdziwienia. Okazuje się, że są piosenki Fab Four ukryte gdzieś w czeluściach, zapomniane - to za dużo powiedziane, ale na pewno niesłusznie zupełnie - pomijane.

Jedną z tych piosenek, które dziś przypominam jest kompozycja Rain z 1966 roku, nagrana w kwietniu, wydana w maju. Pojawiła się ona na drugiej stronie singla Paperback Writer/Rain. I jakoś dziwnym zrządzeniem mało osób zwróciło od tego czasu na nią uwagę. Bo to przełomowy utwór Beatlesów, zwiastun tego, co miało wydarzyć się kilka miesięcy później na płycie Revolver. Można śmiało rzec, że to PIERWSZA psychodeliczna piosenka Beatlesów i świata; nie Tommorow Never Knows, nie Strawberry Fields Forever - tylko właśnie Rain. Bo na Rain jest pierwsza taśma puszczona od tyłu, kiedy w ostatnim wersie Lennon wykrzykuje coś, co nie brzmi zbyt logicznie; są zabawy z taśmą, którą zwalniano i przyspieszano by wytworzyć specyficzny, lamentowy wokal Johna Lennona. To powtórzy się na Revolver, ale właśnie swój początek miało tutaj...



Co ciekawe, Lennon przyznał w 1980 roku, że wpadł na pomysł z cofaniem taśmy...przypadkiem nad ranem w domu, po dniu spędzonym w studiu, kiedy ciągle zastanawiał się, co można wycisnąć z tej piosenki:
"I got home from the studio and I was stoned out of my mind on marijuana... and, as I usually do, I listened to what I'd recorded that day. Somehow it got on backwards and I sat there, transfixed, with the earphones on, with a big hash joint" (http://www.beatlesinterviews.org).
Jak widać, John miał "wsparcie"...

Niewiarygodną, bardzo złożoną partię basu zagrał na Rain Paul McCartney, jednak prawdziwy kunszt pokazuje Ringo Starr, który - jak sam kiedyś stwierdził - "zagrał najlepszą partię perkusji w swoim życiu". Słuchając Rain trudno się nie zgodzić. Utwór może ma trochę ciężkostrawne brzmienie, ale jest jedną z najważniejszych piosenek The Beatles i kawałkiem, który zmienił oblicze muzyki i wprowadził świat w muzyczny eksperyment, który miał nadejść. Beatlesi jeszcze w Przypominamy powrócą...

Marcin Bareła

22 kwietnia 2010

Setlista 21.04. 2010r.

1. Of Montreal - She's a Rejector ("Hissing Fauna, Are You the Destroyer",2007)
2. Lali Puna - Move On ("Our Inventions",2010)
3. Lao Che - Magistrze Pigularzu ("Prąd Stały / Prąd Zmienny",2010)
4. Czesław Śpiewa - O Tych w Krakowie ("Pop",2010)
5. Jeremy Jay - Breaking the Ice ("Slow Dance",2009)
6. The Horrors - New Ice Age ("Primary Colours",2009)
7. The Tallest Man on Earth - King of Spain ("The Wild Hunt",2010)
8. MGMT - Siberian Breaks ("Congratulations",2010)
9. Jacek Lachowicz - Śpij ("Za Morzami",2007)

Posłuchaj audycji: http://www.sendspace.com/file/07n67z

20 kwietnia 2010

Lao Che, 19.04.2010r., Cogitatur



Najbliższe miesiące płockiej grupie Lao Che upłyną pod znakiem intensywnej promocji medialnej oraz koncertowej świeżo wydanej płyty „Prąd Stały / Prąd Zmienny” prezentującej nowe i zarazem bardzo zaskakujące oblicze tej grupy. Wyeksponowane dotychczas gitary ustąpiły miejsca analogowej elektronice spod znaku Kraftwerk nadając nowym kompozycjom więcej melodii i przestrzeni. Pierwszą okazją na Śląsku, aby sprawdzić jakość i potencjał koncertowy tego materiału był szumnie zapowiadany od jakiegoś czasu koncert w katowickim klubie Cogitatur, który to z powodu żałoby narodowej musiał być, aż dwukrotnie przekładany co z pewnością przełożyło się także na frekwencje – bardzo liczną, ale mimo wszystko nie udało im się zapełnić klubu, jak za poprzednim razem rok wcześniej.

Dwugodzinny, jak się później miało okazać koncert muzycy Lao Che rozpoczęli od dwóch nowych piosenek, zagranych w dodatku w kolejności albumowej, czyli para jazzowej „Historii stworzenia świata” oraz potężnego brzmieniowo „Krzywoustego”. Po czym płynnie przeszli do swoich klasycznych już kompozycji „Godzina W” z albumu „Powstanie Warszawskie” oraz „Chłopacy” z płyty „Gospel”. Taka tendencja przeplatania nowych kompozycji starszymi utworami miała się zachować, aż do samego bisu, gdzie ku zaskoczeniu wielu Spięty wraz z resztą kompanii zagrał dawno nie wykonywanego podczas koncertów „Astrologa” w odświeżonej wersji z nową aranżacją.

Skoro była mowa o nowych piosenkach to warto zaznaczyć, iż praktycznie podczas tego koncertu usłyszeliśmy prawie całą płytę „Prąd Stały / Prąd Zmienny” poza dwoma utworami „Dłonie” oraz „Zima Stulecia”, z których muzycy Lao Che świadomie zrezygnowali i pewnie bardzo rzadko będzie można je gdzieś usłyszeć.. Decyzja dosyć zaskakująca, bo po pierwsze „Zima Stulecia” jest singlem radiowym, a utwór „Dłonie” ma moim zdaniem spory potencjał koncertowy, więc może go trochę brakować..

Większość nowych utworów zabrzmiało znacznie potężniej niż w wersji albumowej, przy czym warto podkreślić świetne nagłośnienie, dzięki któremu każdy instrument został należycie wyeksponowany, co w polskich klubach rzadko jest normą. Natomiast jeśli chodzi o reakcję publiczności to tak, jak można się było spodziewać większość nowych kompozycji to przede wszystkim uczta dla uszu, a nie nóg więc o pogo nie mogło być mowy, choć w paru kompozycjach typu: „Magistrze Pigularzu”, „Urodziła Mnie Ciotka” czy „Wielki Kryzys” nie brakowało żywszej reakcji publiczności. Natomiast za sporą niespodziankę można uznać dodanie wokalnego intra Krojca do utworu „Kryminał”, którego brak w wersji albumowej.




Przy czym nie chciałbym zostać źle zrozumiany, gdyż w żaden sposób nie można powiedzieć o tym koncercie, że był statyczny, bo wcale tak nie było. Po prostu starsze kompozycje z „Powstania Warszawskiego” i „Gospel” pobudzały publiczność do niczym nie skrępowanej zabawy, w tym pogowania, a te nowe wyostrzały zmysł słuchu. Jak w przypadku utworu „Samo’tnosc”, który koił uszy po wcześniejszej dawce bardzo energetycznej muzyki. Przypadek tej piosenki nasuwa mi pewną analogię z ubiegłorocznym koncertem, gdzie podobna sytuacja miała się gusłową piosenką „Lelum Polelum”, która też miała na celu uspokojenie publiczności przed kolejną porcją żywiołowego grania, którego na koncertach Lao Che jest akurat pod dostatkiem.

Śmiem nawet zaryzykować stwierdzenie, iż był to najlepszy z czterech dotychczasowych koncertów grupy Lao Che, na których dane mi było być w ostatnich paru latach. Choćby ze względu na bardzo długi i urozmaicony set, w którym oczywiście dominowały nowe kompozycje (było ich aż 10), ale z wcześniejszych trzech płyt pojawiło się wszystko co najistotniejsze w dorobku grupy, choć pewnie i tak każdemu czegoś zabrakło do pełni szczęścia, ale nie można mieć przecież wszystkiego za jednym zamachem. Do tego zespół w świetnej formie. Od samego początku widać było gołym okiem, że przerwa koncertowa spowodowana żałobą narodową wyszła im tylko na dobre, bo takiej chęci do gry i przekazywania tej energii publiczności nie widziałem w Cogitaturze od czasu Jelonkowego koncertu. Za jedyny minus tego wieczoru uznałbym tylko brak zapowiadanych na plakatach wizualizacji, choćby z tego względu, że podczas trasy promującej to nowe wydawnictwo publiczność w innych regionach kraju mogła je zobaczyć, a Śląsk został akurat pod tym względem pominięty.

Jednakże jeśli mieszkacie na Śląsku i nie udało wam się dotrzeć na ten koncert to jeszcze nic straconego, bo już 7 maja podczas Maj Music Festival oraz 15 maja podczas Juwenalii Śląskich będzie można po raz kolejny w Katowicach zobaczyć w akcji Lao Che - moim zdaniem zdecydowanie jeden z najlepszych koncertowo zespołów w naszym kraju.

Tekst i zdjęcia: Sławomir Kruk

Posłuchaj wywiadu: http://www.sendspace.com/file/ugcfvb


14 kwietnia 2010

Setlista 14.04.2010r.

1. Golden Life - 24.11.94
2. Franka De Mille - Oh My ("Bridge the Roads",2010)
3. Strachy na Lachy - Ten wiatrak, ta łąka ("Dodekafonia",2010)
4. Lali Puna - Remember ("Our Inventions",2010)
5. Massive Attack - Teardrop ("Mezzanine",1998)
6. Lao Che - Życie jest jak tramwaj ("Prąd Stały / Prąd Zmienny",2010)
7. Worm is Green - The Darkness ("Glow",2009)
8. Archive - Words on Signs ("Controlling Crowds",2009)
9. Digit All Love - Dandelions ("V",2010)
10. Grzegorz Turnau - Dotąd Doszliśmy ("Pod światło",1996)
11. Christian Scott - The Eraser ("Yesterday, You Said Tomorrow",2010)

Posłuchaj audycji: http://www.sendspace.com/file/qwgp2q

12 kwietnia 2010

Oceniamy: Digit All Love - Fau (V)


"...Po co się serce wyrywa spragnione do burzy gardząc ciszą, spokojem..." pyta Natalia Grosiak w piosence Po Co Się Budzą Pragnienia na najnowszej płycie wrocławskiej grupy Digit All Love. To pięknie postawione pytanie pozostaje bez odpowiedzi ale daje sporo do myślenia o sens ludzkiego bytowania. W takich chwilach jak dziś, to pytanie nabiera szczególnego wydźwięku.

Nie przypadkowo wybrałem na opis właśnie ten album. Muzyka wyjątkowo podniosła, piękna i przepełniona uczuciami. Wrocławski zespół, na czele z pomysłodawcą i głównym kompozytorem, Maciejem Zakrzewskim stworzył naprawdę wyjątkowy album. Szerokie wpływy obejmują tutaj artystów od Kate Bush, przez Tori Amos, aż po rodzimy Myslovitz. Trip hopowe korzenie zespołu słychać także wyraźnie, ale brudne, rockowe czasem dźwięki skutecznie wygładza folkowy klimat, który - można powiedzieć otacza cały album niczym mgła bezludną wyspę. Dobry przykład stanowi tutaj utwór Do Ciebie Przez Czas, który startuje minimalistycznym westchnieniem na wzór Czerwonego Notesu, Błękitnego Prochowca Myslovitz, by w pewnej chwili przejść w rdzenny folk, który wybucha agresywną elektroniką z towarzyszeniem potężnej perkusji. Efekt jest piorunujący.

Fantastycznych utworów jest tutaj wiele, z moim ulubionym: Po Co Się Budzą Pragnienia, który oprócz genialnego tekstu ma niezwykłą atmosferę; plenerowy mistycyzm. Dandelions, śpiewany po angielsku wypada dość standardowo, ale właśnie tutaj doskonale słychać może trochę dziecinny, jednak naprawdę śliczny głos Natalii i umiejętność Maćka pisania pięknych melodii. Doskonale wykorzystano na albumie także skrzypce, które odzywają się często, ale zawsze we właściwym miejscu i bez zbędnego przesytu.

Mój kolega redakcyjny, Sławomir Kruk na antenie chwalił album jako "jedna z jego ulubionych polskich płyt 2010" i mogę się tutaj podpisać obiema rękami, bowiem V dostarcza niesamowitych emocji i muzycznych przeżyć. Muzyka idealna także na wyjątkową okoliczność, jaka zaistniała w naszym kraju.

Ocena: 5
Marcin Bareła

Zobacz też: http://niebieskagodzina.blogspot.com/2010/02/digit-all-love-1222010r-kinoteatr.html

10 kwietnia 2010

Lech Kaczyński 1949 - 2010...



Jesteśmy wstrząśnięci, niezależnie od poglądów i preferencji tragedią, która wydarzyła się dziś w Smoleńsku. Przekazujemy rodzinom ofiar wyrazy głębokiego współczucia. To jest przede wszystkim dramat nie polityka, osobistości ważnej, lecz przede wszystkim - człowieka.



Niebieska Godzina.

9 kwietnia 2010

Czesław Śpiewa, Empik SCC, 9.04.2010



Wizyta Czesława Mozila bardziej znanego jako Czesław Śpiewa w katowickim Empiku spowodowana była nadchodzącą wielkimi krokami premierą jego nowej płyty zatytułowanej "Pop". Pojawi się ona w sprzedaży 12 kwietnia, ale wszyscy obecni na dzisiejszym spotkaniu mieli okazję do jej wcześniejszego nabycia i co istotne także do porozmawiania z artystą oraz uzyskania jego autografu na świeżo zakupionym egzemplarzu płyty. Podobnie jak ma to miejsce w przypadku koncertowej odsłony projektu Czesław Śpiewa nie mogło zabraknąć długich i wyczerpujących wypowiedzi muzyka okraszonych w dodatku dużą dawką humoru. Jednakże szkoda, że bardzo licznie zgromadzonej rzeszy fanów nie udało się namówić artysty do zagrania bądź zaśpiewania fragmentu, którejś z nowych kompozycji, do czego usilnie go zachęcano. W związku z czym warto już teraz zarezerwować sobie czas 9 maja i udać się na Muchowiec na jego najbliższy koncert na Śląsku, który to został zaplanowany w ramach trzeciej edycji Maj Music Festival.

zdjęcia i tekst: Sławomir Kruk

8 kwietnia 2010

Oceniamy: Jonsi - Go



JONSI: Go (XL)

Kto by pomyślał, że po przeszło 10 latach obecności na scenie Jonsi, a dokładniej Jonsi Birgisson wyda debiutancką płytę. To nie pomyłka - bowiem solowej płyty na swoim koncie ten pan jeszcze nie ma. Właściwie nie miał, gdyż Go, wydana na świecie 5 kwietnia zmieniła ten stan rzeczy.

Na Go słychać wyraźnie, kto odpowiada za brzmienie Sigur Ros, macierzystej grupy Birgissona. Mamy tutaj w obrazowym skrócie kontynuację drogi obranej przez Sigur Ros na płycie With The Buzz In Our Ears We Play Endlessly: dość krótkie jak na standardy Islandczyka, przeważnie aż przesiąknięte nadzieją utwory. Jonsi najwyraźniej pożegnał się na dobre z bardziej mroczną stroną swojej muzyki, wyzwalając pokłady ciepła i dobrej energii, które znalazły ujście właśnie na Go. Nie znaczy to, że nawiązań do korzeni tutaj nie ma; Kolnidur na przykład ma w sobie zdartą, sfuzzowaną gitarę, której użyto w utworze Sæglópur na płycie Takk (2005), a Grow Till Tall nawiązuje jakby do Glosoli.

Słyszymy muzyka "uniesionego", człowieka, który wydaje się poprzez swoją twórczość charakterem nie z tej ziemi. Rzeczywiście, słuchając Go, po raz kolejny poczułem: "to jest inne niż wszystko". Istotnie - próba porównania tej muzyki do jakiegokolwiek istniejącego stylu tudzież trendu może się nie udać. Anioły? Bóg? Niebiosa? Słowa patetyczne, niektórzy stwierdzą - kiczowate. Ale jak (do cholery), przeżywając kolejne duchowo-cielesne uniesienie, jak inaczej opisać to, co dzieję się na Go? Macie jakieś pomysły?

UWAGA: Jón "Jónsi" Birgisson - gitarzysta i wokalista islandzkiej grupy Sigur Rós - będzie headlinerem 8. Festiwalu Sacrum Profanum. Artysta da dwa koncerty - 17 i 18 września w hali ocynowni chemicznej Arcelor Mittal w Nowej Hucie w ramach trasy koncertowej "Go Tour 2010".





Ocena: 5,5
Marcin Bareła

Setlista 7.04.2010r.

20.30 - 21.30

1. The Knife - Pass This On ("Deep Cuts",2003)
2. The Embassy - The Pointer ("Futile Crimes",2002)
3. The Embassy - Just a Dream Away ("Futile Crimes",2002)
4. The Embassy - You Tend to Forget (2009)
5. The New Pornographers - Your Hands (Together) ("Together",2010)
6. Bonobo - The Keeper ("Black Sands",2010)
7. Worm is Green - The Politician ("Glow",2009)
8. Jonsi - Go Do ("Go",2010)
9. Muchy - W Zasięgu Ramion ("Notoryczni Debiutanci",2010)
10. Muchy - Przesilenie ("Notoryczni Debiutanci",2010)
11. Iowa Super Soccer - Suzanne ("Stories Without Happy Ending",2010)

21.30 - 22.30

12. Dick 4 Dick - Wakacje w Hadynowie ("Summer Remains",2010)
13. Digit All Love - Flesh ("V",2010)
14. Franka De Mille - So Long ("Bridge to Roads",2010)
15. The Magic Numbers - Hurt So Good ("The Runaway",2010)
16. Tindersticks - She Rode Me Down ("Falling Down The Mountain",2010)
17. Mew - Silas The Magic Car ("No More Stories..",2009)
18. Gorillaz - On Melancholy Hill ("Plastic Beach",2010)
19. Strachy na Lachy - Dziewczyna o chłopięcych sutkach ("Dodekafonia",2010)
20. The Knife - Colouring of Pigeons ("Tomorrow, In a Year",2010)

Posłuchaj audycji: http://www.sendspace.com/file/jmcwas

6 kwietnia 2010

Oceniamy: Lali Puna - Our Inventions



LALI PUNA: OUR INVENTIONS (Morr Music)

Wyobraźcie sobie Mobiego, który postanawia zebrać glitche Mum, brudne dźwięki Radiohead, klubową elektronikę Hot Chip a wszystko otoczyć kojącym brzmieniem późnego The Notwist. Połączcie składniki z kojącym wokalem a la Yukimi Nagano i mamy Lali Puna - czyli niemiecki kwartet, którego rdzeń stanowi pani Valerie Trebeljahr, która prowadziła niegdyś żeńską grupę LB Page. Jednym z członków zespołu jest Markus Acher, stąd podobieństwo z Notwist nie jest przypadkowe.

Od lewej: Christoph Brandner, Valerie Trebeljahr, Christian Heiß i Markus Acher

To już czwarty album tego zespołu, pomijając wydawnictwa singlowe, i jest naprawdę smacznie. Możemy przy tej płycie naprawdę odpocząć, oddając się dźwiękom przeważnie spokojnym, a chilloutowy efekt potęguje nieco niski głos Valerie Trebeljahr, Koreanki z pochodzenia, także grającej na keyboardzie. Markus Acher tutaj odsuwa się nieco w cień, pozwalając sobie odpocząć od obowiązków gitarzysty The Notwist, tworząc na Our Inventions kombinację elektronicznych efektów. A takie w tym przypadku dominują, chociaż dla miłośników czystych brzmień perkusja jest jak najbardziej prawdziwa. Gitar z kolei mamy tutaj jak na lekarstwo, a jeśli już, to najczęściej zniekształcone przez komputer.

Nie zmienia to faktu, że Lali Puna po raz kolejny czaruje nas naprawdę przyzwoitą muzyką; płytą bez szaleństw, bez wielkich singli - jednak równą i dobrą w ogólnym rozrachunku. Nie ma co szukać tutaj większych doznań, polecam po prostu zgasić światło; zapalić świecę, pomyśleć o czymś przyjemnym i słuchać.

Ocena: 4
Marcin Bareła

1 kwietnia 2010

Przypominamy: Edyta Bartosiewicz - Szok 'n Show


Tej pani nie trzeba nikomu przypominać. Album jakkolwiek postanowiłem przywołać. Powodów jest wiele; po części w tym roku "stuknie" 15 lat tej płycie, a Edyta to przeze mnie najbardziej wyczekiwany powrót polskiego artysty. Powrót, który mam nadzieję w końcu nastąpi...
Nie wiem, czy w ogóle powinienem zmierzyć się z tym tematem; jestem wobec Edyty całkowicie bezkrytyczny i cokolwiek napiszę, i tak nie odda skali wpływu, jaki ta muzyczna osobowość wywarła na moje życie i wpływu na polski rock ogółem. Spróbuję nieśmiało.

Kora powiedziała kiedyś, że "szanuje Edytę za to, że nikogo nie udaje". Słusznie - bowiem próba doszukiwania się gwiazdorstwa u tej kobiety spełznie na niczym. Nie szukajcie też w internecie skandali z jej udziałem, kolorowych magazynów wypełnionych fotami. Edyta od początku była swoim zasadom wierna i wiedziała czego chce. Przejdźmy do wspomnianej płyty Szok'n'Show:

Zegar

To była moja pierwsza muzyczna rzecz, absolutnie pierwsza. Wtedy kaseta, ale radość niczym pokaźny stosik płyt. Zresztą, co mnie to obchodziło - pobiegłem do domu, gdzie czekał poczciwy Kasprzak i zacząłem tą biedną taśmę bezlitośnie zdzierać. Najczęściej przewijałem właśnie przy piosence Zegar, totalne szaleństwo. Chociaż prawdziwe szaleństwo jest tutaj:



To były czasy... Czasy, które jeszcze (słabo ale) pamiętam. Pamiętam taki jeden koncert Edyty, gdzieś po wydaniu tej płyty. Odjazdowa, punkowa fryzura i totalne szaleństwo publiczności. Pamiętam, że nie chcieli jej wypuścić, nawet po kilku bisach; więc powiedziała "Ja już nie mogę śpiewać".
Wróćmy do płyty Szok'n'Szow - album wyjątkowy, bardzo wbrew pozorom nastrojowy i przede wszystkim przebojowy. Dziś Szał puszczają na prywatkach, Ostatni często gości w Radiu Zet, a Zegar pojawia się w zestawieniach wszech czasów. To płyta wyjątkowa także tekstowo, Edyta okazała się tutaj - może zwariowaną momentami - stylistką. Podwodne Miasta czy Czas Przypływu to jedne z wielu dowodów na głęboką wrażliwości artystki.

"Zabierz mnie tam..."

To były TE czasy. Jest coś nieziemskiego w tej muzyce, z pozoru prosty rock and roll i ballada akustyczna między wierszami. Edyta Bartosiewicz wyniosła standardy rocka na dość wysokie wyżyny i ośmielę się stwierdzić, że nie ma obecnie zespołów tudzież wykonawców, potrafiących na te wyżyny wejść.
Edyto, wróć i przypomnij nam, stęsknionym dźwięki najlepszego pop-rocka!

Cierpliwie czekający Marcin Bareła