24 lutego 2010

Setlista 24.02.2010r.

1. Biff - Monday ("Ano",2009)
2. Local Natives - World News ("Gorilla Manor",2010)
3. Local Natives - Airplanes ("Gorilla Manor",2010)
4. Digit All Love - Po Co Się Budzą Pragnienia Szalone ("V",2010)
5. Lindstrom & Christabelle - Keep it Up ("Real Life Is No Cool",2010)
6. Hot Chip - Alley Cats ("One Life Stand",2010)
7. Armia - Grot the Engine Driver ("Freak",2009)
8. Iowa Super Soccer - Oh, My Heart ("Stories Without Happy Ending",2010)
9. Biff - Adela ("Ano",2009)

Posłuchaj wywiadu z Biff:
http://www.sendspace.com/file/r2zrmg

Posłuchaj audycji: http://www.sendspace.com/file/73ekjx

23 lutego 2010

Oceniamy: Local Natives - Gorilla Manor



Local Natives - zespół Amerykański, pochodzący z Los Angeles, nowa ekipa na mapie tzw. freak folk. Ich debiutancki album, Gorilla Manor ukazał się jeszcze w tamtym roku, lecz głośno zrobiło się o nich dopiero teraz. I całe szczęście.

Dziennikarze nazywają brzmienie zespołu jako "gitarowy afropop otoczony hiperaktywną perkusją i chwytliwymi trzyczęściowymi harmoniami". Jedno jest pewne: aktualnych wpływów tutaj nie brakuje i zespół czerpie z nich niemal z niekłamaną szczerością. Fleet Foxes - z tym zespołem płyta może budzić największe skojarzenia, bowiem Gorilla Manor zawiera chóralne śpiewy, podniosły nastrój i wspaniałe melodie charakterystyczne dla tego właśnie zespołu. Utwór - skądinąd doskonały - World News brzmi niemal jakby to grali Fleet Foxes.
Bardzo dobrze słyszalny jest tutaj wpływ Grizzly Bear - płyta Gorilla Manor co chwila ociera się o charakterystyczną dla Misiów psychodelię i podobnie do nich - zmienia to tu tam tonację i tempo. Będąc konsekwentnym przywołam trzeci silny wpływ odbity na brzmieniu albumu - Arcade Fire. I nie chodzi tu jedynie o długość poszczególnych utworów, ale o charakterystyczne dla Kanadyjczyków narastanie napięcia i elementy klasyczne, co serwuje nam na przykład kawałek Camera Talk.

W mnogości przywołanych artystów i typowych brzmień najciekawsze jest to, że tożsamość Gorilla Manor absolutnie nie zatraca się, pozostając na wskroś oryginalną propozycją. Podziwiam, naprawdę podziwiam umiejętności wokalne członków Local Natives, ich łatwość komponowania chwytliwych i co ważne - ciekawych melodii, co przecież w obecnych czasach nie jest oczywiste. Niewątpliwie zespół połączył wszystkie składniki idealnie i wyszło naprawdę przepyszne, wbrew pozorom lekkostrawne danie. Jedna z najlepszych współczesnych płyt jakie słyszałem, brawo!







Ocena: 6
Marcin Bareła

Digit All Love, 12.2.2010r., Kinoteatr Rialto


Długo wyczekiwana premiera drugiej płyty wrocławskiej grupy Digit All Love wkrótce, tymczasem większość nowego materiału mogliśmy usłyszeć podczas ich niedawnego koncertu w Kinoteatrze Rialto. I zanosi się, że będzie o nich znacznie głośniej w najbliższym czasie, gdyż te nowe kompozycje prezentują się na koncertach znakomicie, a słowa szefa wytwórni Mystic Michała Wardzały, który przyrównał „V” do „dobra narodowego” tylko podkręcają atmosferę wyczekiwania.

W mojej pamięci koncert Digit All Love utkwi przede wszystkim jako coś w rodzaju spektaklu audiowizualnego, podczas którego należało dokonywać wyboru, na co chce się tak naprawdę zwracać uwagę, gdyż ich koncerty to nie tylko sama muzyka, ale też i wyjątkowa oprawa wizualna w jakiej jest ona podana. Praktycznie każdy z zagranych utworów miał swoje własne wizualizacje przygotowane przez Toyotaka Ota, które wraz ze zmysłowym wokalem Natalii Grosiak budowały nastrój całości. Ponadto skład koncertowy Digit All Love jest niezwykle rozbudowany (aż 8 osób na scenie plus dodatkowi inżynierowie dźwięku za konsoletą), przez co charakterystyczne brzmienie zespołu łączące w sobie surową elektronikę z akustycznymi melodiami trudno pomylić z czymś innym.

Półtoragodzinny występ rozpoczęli instrumentalnym numerem „Vadya Yantra” z najnowszej płyty, podczas którego poszczególni muzycy poza nieobecną jeszcze wtedy wokalistką wchodzili na scenę wprost z publiczności, a co poniektórzy nawet wraz ze swoimi instrumentami (tak było w przypadku tria smyczkowego). Następnie płynnie przeszli do kolejnego premierowego utworu „Flesh”, w czasie którego na scenie pojawiła się Natalia Grosiak w oryginalnym stroju, przypominającym coś w rodzaju kombinezonu i od razu oczarowała publiczność swoim wdziękiem, jak i niezwykle eteryczną barwą głosu. A jej głos sprawdzał się znakomicie zarówno w śpiewaniu polskiej poezji („Szukam Cię”, „Po co się budzą pragnienia szalone”, „W czyichże rękach byłem manekinem”), jak i w całkowicie autorskich utworach („Candy Castle”, „Run Away”, „Skinflower”). Z pewnością na długo zapamiętam fragment piosenki „I Learn to be” w trakcie, którego Natalia wpadła w trans podczas śpiewania refrenu („I like you very much”) poddając się całkowicie tworzonym przez kolegów z zespołu dźwiękom.

Przyjęcie zespołu przez licznie zgromadzoną publiczność w Kinoteatrze Rialto było bardzo ciepłe, w związku z czym nie mogło zabraknąć krótkiego, lecz treściwego bisu. Jako, że dyskografia zespołu jest jak na razie skromna (zaledwie dwie płyty długogrające) muzycy Digit All Love zdecydowali się zagrać ponownie zwiastun swojej drugiej płyty, czyli „Flesh”, który na finał zabrzmiał jeszcze lepiej niż na początku koncertu.

Podsumowując muszę stwierdzić, iż jestem kompletnie oczarowany tym zupełnie nieplanowanym wcześniej koncertem i z wielką niecierpliwością oczekuje pierwszego przesłuchania materiału z „V” na swoim odtwarzaczu CD, co mam nadzieję nastąpi wkrótce.

Sławomir Kruk

ps. Interesującą galerię zdjęć z tego koncertu znajdziecie tutaj: http://netfan.pl/fotorelacja/267/digit_all_love_w_rialcie.html

Armia w Cogitaturze!



Tomasz Budzyński i jego Armia wracają po kilku latach wydawniczej posuchy. Ze zdwojoną siłą, nowymi pomysłami i pełną garścią mocnych dźwięków. W ramach urozmaicenia od eksperymentalno-jazzującego i aranżacyjnie zróżnicowanego "Freak", którym zaskoczyli nawet najbardziej oddanych fanów, grupa przygotowuje trasę opartą na materiale ze znakomitej poprzedniczki. "Der Prozess", bo o tej płycie mowa, doskonale wpisuje się w dotychczasową twórczość i być może jest właśnie tym brakującym ogniwem między szczytowymi momentami w dyskografii: "Triodante" i "Legendą". To, co uderza najbardziej - to surowe brzmienie, ciężkie jak walec hardcore'owo-metalowe riffy i spowite mrokiem teksty - pełne różnych odniesień, zanurzonych w głębinach ludzkiego osamotnienia i alienacji. Potwierdza to zresztą sam Tomasz Budzyński: "Najważniejszy jest przekaz. A stawka jest najwyższa. Los indywidualnej duszy ludzkiej". Egzystencjalna tematyka to efekt dużej inspiracji, jaką okazały się książki Franza Kafki. Tytułowy "Proces" to hołd dla tego wybitnego czeskiego pisarza, do czego chętnie przyznaje się lider Armii: "Dla mnie to jest jedna z najbardziej mistycznych książek na świecie, chociaż - bardziej mistyczny jest chyba jeszcze "Zamek". Takie książki najczęściej się czyta w młodym wieku, gdy się chodzi do liceum. Tyle że wówczas człowiek nie rozumie z nich prawie nic." "Der Prozess" to zatem nie tylko uczta dla fanów ciężkich gitarowych brzmień, opatrzonych charakterystycznymi dźwiękami waltorni Banana (ex-Kult). To także psychologiczne studium natury ludzkiej. Energetyczne, intrygujące i przytłaczające. Trasa koncertowa będzie doskonałą i niepowtarzalną okazją by się o tym przekonać na własne uszy.

Jedno podwójne zaproszenie na czwartkowy koncert Armii w Cogitaturze (25.2.2010r.) do wygrania w najbliższej audycji

19 lutego 2010

Biff, 18.02.2010, Cogitatur






Na początku przyznam bez ogródek, że Biff to jedna z bardziej sympatycznych "paczek" danych mi w życiu spotkać; Brachaczek/Fochmann/Kozłowski/Pfeiff/Drążkiewicz absolutnie nie udają nikogo, a rozmowa i przebywanie w ich towarzystwie jest czystą przyjemnością (co zresztą niebawem usłyszycie).

Zaczęli od nieznanego mi jeszcze utworu, jednego z wielu niezatytułowanych jeszcze, zapewne powstałych na potrzeby nowego albumu. Szybko zaczęły się konkrety: na pierwszy ogień poszły "Adela" i "Kokoszone" - ten drugi zabrzmiał czysto, energicznie - po prostu doskonale. Jedną z miłych niespodzianek było zaprezentowanie "Dam Ci Wszystko Co Zechcesz" z repertuaru Filipinek - jeden z hołdów złożonych na pięćdziesięciolecie kultowego damskiego zespołu. Następnie dostaliśmy najbardziej rozpoznawalnego "Ślązaka" z nietypowym wstępem i harmoniami wokalnymi. "Monday", "Pies2 i Pies1" także nie ustępowały jakością i miło drażniły spragnione dobrych dźwięków ucho. Ale tutaj się zatrzymam, ponieważ moje ucho trochę momentami nie wytrzymywało - zwyczajnie było za głośno.

Chciałbym tutaj zwrócić uwagę przede wszystkim na trochę niedocenioną grę na basie Michała Pfeiffa. Z pozoru nieskomplikowana jazda po gryfie w przypadku tego basisty przetwarza się w dynamiczny i pulsujący rytm, jakiego nie powstydziłby się najlepszy rzemieślnik rockowy; oczywiście trudno nie uchwycić także fenomenalnych popisów Jarosława Kozłowskiego na perkusji, perkusji która w towarzystwie tego muzyka wydobywa dźwięki niczym z najlepszych czasów rockandrolla. Zwracam także uwagę na Annę Brachaczek, jej stroje, poczucie humoru, dobry kontakt z publicznością i... figurę. Wystarczy popatrzeć na zdjęcia. Lekkiego przeziębienia w jej przypadku słychać absolutnie nie było.

Występ zakończył się dwoma bisami, pierwszy z "Na Na Na", gdzie Ania powiedziała, że drugi raz go grają na koncertach w ogóle, natomiast drugi bis był zaskoczeniem, ponieważ zagrali kompozycję "Ciągle Ktoś Mi Mówi" zapomnianego polskiego zespołu Bank (1982 rok)

Był to jeden z koncertów, który uświadomił mi po raz kolejny, że muzyka może być doskonałą zabawą. A może przede wszystkim - powinna. Biff już ma nowe piosenki, więc pozostaje nam jedynie kibicować im na trasie koncertowej i śledzić strony internetowe, w których niebawem pojawić się może hasło: "druga płyta Biff".

Marcin Bareła

17 lutego 2010

Biff w Cogitaturze


Już dziś rozdajemy jedną podwójną wejściówkę na koncert Biff w klubie Cogitatur (18.02):

BiFF to projekt Ani Brachaczek i Hrabiego Fochmanna znanych z zespołu Pogodno a zasilanych przez "najlepszą sekcję rytmiczną w kraju", czyli Jarka Kozłowskiego i Michała Pfeifa z Pogodno.
Biff określa swoją muzykę jako oniryczny punk lub "piosenkę ekspresową".
Taneczne, bigbitowe, czasem glamrockowe utwory z pewnością spodobają się publiczności.
Zespół wydał we wrześniu zeszłego roku płytę "Ano", która spotkała się z bardzo dobrym odbiorem słuchaczy i recenzentów.
Na koncercie BiFF można pokręcić nóżką i wzruszyć się przy słodkich i melodyjnych, a jednak ironicznych i rockandrollowych piosenkach. Grupa wystąpiła m.in. na KFPP w Opolu, Heineken Open'er Festival, OFF Festival i innych festiwalach.

start: 20:00 // bilet: 20 PLN przedsprzedaż (w sieci TicketPro)
25 PLN w dniu koncertu
www.cogitatur.pl

15 lutego 2010

Archive, 6.02.2010, Wrocław



Pierwszy rzut oka na setlistę koncertu brytyjskiej grupy Archive we wrocławskiej Wytwórni Filmów Fabularnych przynosi nie lada niespodziankę. Wszyscy obecni wiedzą, ale niewtajemniczonych uświadomię, że zabrakło w niej największego przeboju zespołu, czyli „Again”. Rzecz niewiarygodna do pomyślenia, ale przecież każdy popularny zespół musi kiedyś odpocząć od grania swojego największego hitu, nawet kosztem sprawienia pewnego niedosytu u publiczności. Jednakże w moim przypadku nie mogło być mowy o rozczarowaniu, bo przecież Archive to nie tylko „Again”, ale wiele innych wspaniałych utworów, które mogły i pojawiły się w trakcie koncertu zamiast niego. W dodatku należę do tego grona szczęśliwców, którzy mieli okazję usłyszeć „Again” na żywo znacznie wcześniej (podczas koncertów zespołu w krakowskim klubie Studio w 2006 i 2009r.), więc ze spokojem czekałem na to co się wydarzy we Wrocławiu. A działo się naprawdę sporo począwszy od interesującej miejscówki samego koncertu, a skończywszy na przekrojowym repertuarze nie bazującym tylko i wyłącznie na ostatnim wydawnictwie zespołu, czyli „Controlling Crowds”.

Ogromna hala wrocławskiej wytwórni to dosyć niespodziewane miejsce jak na tego typu koncert, ale mimo paru zastrzeżeń sprawdziła się idealnie i co najważniejsze pomieściła wszystkich sympatyków grupy, co nie jest łatwe, bo ich grono stale się powiększa w naszym kraju. W związku z tak dużą powierzchnią zatracił się moim zdaniem trochę kameralny nastrój jaki towarzyszył ich wcześniejszych koncertom, a licznie zgromadzona publiczność była bardziej przypadkowa (czyżby chodzenie na koncerty Archive w Polsce stało się modne?). W tym miejscu warto także zwrócić uwagę na nagłośnienie, które było moim zdaniem bardzo dobrze przygotowane tak, że nie można było mieć do niego większych zastrzeżeń . Tyle tytułem wstępu wracajmy do meritum, czyli wrażeń czysto muzycznych.

Punktualnie o 20 zgasły światła i na scenę wyszli Mike Bird oraz Dave Pen czyli BirdPen – projekt solowy jednego z wokalistów Archive, który pod względem muzycznym nie odbiega znacznie od tego co Dave robi w zespole. Swoje 20-25 minutowe show rozpoczęli trochę nużącą balladą „Nature Regulate”, która nie zachwyciła, ale następne trzy kompozycje były już znacznie lepsze. W singlowym utworze „Off” z ich debiutanckiej płyty „On/Off/Safety/Danger” ożywienie na scenie wprowadził charakterystyczny rytm wybijany przez Dave’a za pomocą dodatkowego bębna. Ale było to tylko preludium do tego co miało nastąpić chwilę później, czyli premierowego wykonania kompozycji „Only the name changes” ze specjalnym udziałem Smiley’a – perkusisty Archive. Jak dla mnie to zdecydowany faworyt tego mini-koncertu. Przepięknie rozwijający się numer eksplodujący gitarowo – psychodelicznym finałem. Warto czekać na jego singlową premierę, która już w marcu tego roku.

Potem nastąpiła długa ok. 30 – minutowa przerwa, podczas której spory już tłum gęstniał i robiło się naprawdę ciasno i duszno i tak też pozostało aż do samego końca. Wreszcie w pewnym momencie na scenę wszedł nagrodzony ogromną owacją Darius Keeler, a tuż za nim przy pierwszych dźwiękach utworu „Pills” kolejni członkowie Archive z wielką nieobecną jesiennej trasy koncertowej Marią Q na czele. Muszę się od razu przyznać, że jednym z powodów mojej obecności we Wrocławiu był fakt zobaczenia w komplecie całego zespołu i usłyszenia na żywo właśnie tych przepięknych fragmentów „Controlling Crowds” z Marią Q na wokalu, co nie było możliwe jesienią ubiegłego roku, z powodu jej absencji w zespole. I tak jak początkowo przypuszczałem „Collapse/Collide” zaśpiewany na żywo przez wokalistkę Archive może dosłownie zwalić z nóg.. Jej głos wyjątkowo dobrze dysponowany tego dnia budził ogromny podziw i wywoływał zrozumiałe emocje. Nie inaczej było także w drapieżnym „You Make Me Feel”, gdzie delikatna barwa głosu Marii przełamywała tworzone przez pozostałych muzyków ściany gitar.




Podobnie jak w przypadku październikowego koncertu w Krakowie nie mogło zabraknąć sugestywnych wizualizacji potęgujących nastrój danego utworu, choć nie było ich aż tak wiele.. Nieprzypadkowo to piszę, gdyż muzyka Archive mogłaby posłużyć za ścieżkę dźwiękową do jakiegoś nieistniejącego filmu, albowiem niektóre z wykorzystywanych podczas koncertów wizualizacji przypominają filmowe pierwowzory. Najlepszym przykładem byłoby tu tło do utworu „Pills” budzące bliskie skojarzenia z „Zagubioną Autostradą” Davida Lyncha. Skoro już jestem w temacie wizualizacji nie mogę pominąć tej z blisko dwudziestominutowej kompozycji „Lights”, gdzie unoszące się w przestrzeni płatki śniegu idealnie współgrały z transowym, czy wręcz hipnotyzującym tematem utworu, będącego dla wielu osób godnym zastępcą „Again”. Właśnie podczas końcówki tego numeru wyjątkowo nadpobudliwy tego wieczoru gitarzysta zespołu Steve Harris swój „szalony taniec z gitarą” omal nie przepłacił bolesną wywrotką na scenie.

Z pewnością jednym z momentów tego koncertu który zapamiętam na długo będzie także las rąk uniesionych w górze i klaszczących do rytmu oraz wspólne odśpiewanie przez Dave’a Pena i zgromadzoną publiczność tekstu utworu „Fuck You”, gdzie jego wokal zabrzmiał perfekcyjnie. Za to tak dobrze, nie było już w „King of Speed”, gdzie Dave ewidentnie zaczął śpiewać trochę za nisko, w związku z czym był słabo słyszalny, ale później udało mu się to skorygować i było już znacznie lepiej. Nie mogę w tym miejscu pominąć także „popisów” wokalnych Pollarda Berriera, który jak zwykle pokazał klasę („Dangervisit”, „Bullets”, „Controlling Crowds”) mimo, że akurat po nim najbardziej widać było oznaki zmęczenia wynikającego z długiej trasy koncertowej.



Bardziej dynamiczne fragmenty koncertu muzycy Archive złagodzili subtelnymi dźwiękami trip-hopu z rapem Johna Rosko. Mimo, że nie jestem zwolennikiem tych utworów na płycie i co gorsza w trakcie ich słuchania na żywo zlewały mi się one w jedną nierozróżnialną całość to mimo wszystko wprowadzały do muzyki Archive element wyciszenia tak istotnego przed kolejną dawką pozytywnej energii, jaką niesie z sobą każdy koncert Brytyjczyków.

Podsumowując muszę stwierdzić, iż był to najbardziej „masowy” koncert Archive, na jakim dotychczas byłem. W związku z czym trochę żałuję utraconej „aury intymności”, która towarzyszyła ich wcześniejszym koncertom w naszym kraju. Ale cóż takie są konsekwencje rosnącej popularności i trzeba się z nimi umieć pogodzić. Na szczęście „palma gwiazdorstwa” muzykom Archive nie grozi, co widać zwłaszcza po koncertach, gdy z dużą cierpliwością podpisują autografy oraz pozują do wspólnych zdjęć z miłośnikami swojej muzycznej twórczości.

Sławomir Kruk

14 lutego 2010

Oceniamy: Lindstrom & Christabelle - Real Life Is No Cool


Jak powszechnie wiadomo, scena norweska słynie z elektronicznych, tanecznych rytmów żeby wymienić Royksopp, Diaz i innych mniej znanych, ale inspirujących twórców. Jednym z nich jest działający od 2004 projekt Lindstrom.

Mający na koncie 2 płyty muzyk, którego prawdziwe nazwisko to Hans-Peter Lindstrøm, jest odpowiedzialny za płytę Where You Go I Go To, która w 2008 zdystansowała jakością produkcje czołowych wykonawców nowej muzyki. W tym roku, wespół z enigmatyczną artystką - Christabelle - muzyk powraca ze swoim drugim studyjnym albumem o refleksyjnym tytule, Real Life Is No Cool.

Myślę, że wielbiciele sceny tanecznej przełomu lat 70 i 80 mogą być zachwyceni, podobnie jak miłośnicy klubowego chilloutu w wydaniu Kaskade. Ktoś lubiący Depeche Mode lub Moloko także nie powinien narzekać. Lindstrom bardzo umiejętnie buduje nastrój mieszając klimaty stricte taneczne w wydaniu downtempo i elektronic. W efekcie dostajemy 10 przestrzennych, klimatycznych kompozycji, jedne bardziej klimatem zbliżone do lat 80-tych: Baby Can't Stop, Keep It Up; inne bardziej współczesne, pełne klubowych odwołań: Let It Happen, Let's Practise.
Płytę wieńczy fantastyczny, ponadsześciominutowy High & Low, kwintesencja swobodnej, nieograniczonej twórczości artysty wolnego, nieskrępowanego, wyzwolonego z wszelkich muzycznych ograniczeń. Prawdziwa dźwiękowa podróż w nieznane.

Mam nadzieję, że płyta ta zostanie dostrzeżona także u nas (choć w to sam wątpię). Ja nie mam wątpliwości co do tego, że powinna zostać zauważona, źle - usłyszana.

Ocena: 4,5
Marcin Bareła



13 lutego 2010

Oceniamy: Massive Attack - Heligoland


Przed nami jedna z najbardziej wyczekiwanych płyt ostatnich lat, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę niemal siedmioletnią nieobecność Massive Attack - nie licząc zbioru hitów z towarzyszeniem paru autorskich pieśni - Collected z 2006, oraz okolicznościowych koncertów. Z reguły dłuższa przerwa sprzyjała jakości muzyki figurującej na albumie; tak było chociażby w przypadku In Rainbows Radiohead, czy ostatniej propozycji Portishead. Tym razem przydałoby się jednak jeszcze kilka lat cierpliwości.

Piosenki na Heligoland powstawały już w 2005 roku, jednak zarówno Del Naja, jak i Marshall bardziej angażowali się w prace poboczne, tudzież okazjonalne jamy z zaprzyjaźnionymi artystami. Drogi oby muzyków zaczęły powoli zbliżać się ku sobie, aż w końcu na początku 2009 zamknęli się w studiu i postanowili skleić swoje pomysły w pełnowymiarowy album. W sierpniu dostaliśmy zwiastun w postaci epki Splitting The Atom. Kulminacja nastąpiła 8 lutego.

Dawno nie słyszałem tak nierównego albumu w ogóle, są tu zarówno wybitne piosenki: Pray For Rain, Paradise Circus - nie ustępujące poziomem choćby Unfinished Sympathy; jak i zupełnie niezrozumiałe, psujące napięcie "zapychacze": Flat of the Blade, Rush Minute. Płyta startuje naprawdę mocno i ujawnia smakowite kąski aż do Psyche, kiedy niestety obniża bezpowrotnie poziom. Wspomniany Pray for Rain, złożony z dwóch części z głosem Tunde Adebimpe z Tv On The radio z miejsca rozkłada na łopatki. Bardzo ciekawe Babel, zawierające echa Placebo, z głosem Martiny Topley-Bird; niesamowite Paradise Circus z uroczą Hope Sandoval; przepiękne, trochę niepasujące do całości Saturday Come Slow z Damonem Albarnem; no i całkiem udane Splitting The Atom - to utwory znakomite, ale to za mało, by wypełnić długogrającą płytę. W konsekwencji dostajemy porcję pseudo-ambientu, elektronicznego minimalizmu ni to artystycznego, oczywiście w stylu Massive Attack, ale ten kontrast nijak się ma do całości, a w dodatku ustępuje o mile podobnym dokonaniom z 100th Window. Po ostatnim nagraniu początkowy zachwyt ustępuje miejsca końcowemu rozczarowaniu.

Heligoland to zbiór częściowo znakomitych kompozycji Massive Attack a częściowo zbiór kompozycji nie nadających się nawet na płytę B-Side. To mogłaby być znakomita epka, lub doskonały maxi-singiel. Ale płyta rady nie daje.

Ocena: 3
Marcin Bareła



11 lutego 2010

Sophia w Polsce!



Już w maju tego roku na dwóch koncertach w Polsce pojawi się brytyjska grupa Sophia skupiona wokół wokalisty i song writera Robina Propera - Shepparda. Ich piąty krążek "There Are No Goodbyes" wydany w pierwszej połowie 2009r. zbiera pozytywne recenzje na całym świecie, a w audycji "GH+" nadawanej w radiowej Trójce wybrany został ponadto płytą roku 2009r.

Terminy polskich koncertów wyglądają następująco:

23.05.2010: Pod Minoga, Poznan (PL) (Robin solo) www.myspace.com/podminoga
24.05.2010: Firlej, Wroclaw (PL) (Robin solo) www.firlej.wroc.pl

10 lutego 2010

Setlista 10.2.2010r.

1. Wild Beasts - We Still Got The Taste Dancin' On Our Tongues ("Two Dancers",2009)
2. Efterklang - Modern Drift ("Magic Chairs",2010)
3. BirdPen - Off ("On/Off/Safety/Danger",2009)
4. Archive - Sane ("Lights",2006)
5. Gazpacho - Walk Pt. 2 ("Tick Tock",2009)
6. Novika - Miss Mood ("Lovefinder",2010)
7. Massive Attack - Psyche ("Heligoland",2010)
8. Massive Attack - Splitting the Atom ("Heligoland",2010)
9. Sade - The Moon and The Sky ("Soldier of Love",2010)
10. Tymon & The Transistors - Goodbye ("Bigos Heart",2009)

Posłuchaj audycji: http://www.sendspace.com/file/y8cam2

9 lutego 2010

Pustki, 28.1.2010, Cogitatur



Ostatnie dwa lata były niezwykle udane dla zespołu Pustki. Dwie ciepło przyjęte płyty „Koniec kryzysu” (2008r.) i „Kalambury” (2009r.) sprawiły, że zespół zaczął intensywniej koncertować co w znacznej mierze przełożyło się na wzrastającą popularność. Nie piszę tego przypadkowo, gdyż na samym przykładzie Katowic można zauważyć szybko powiększające się grono sympatyków zespołu. Nie inaczej było w Cogitaturze, gdzie frekwencja w porównaniu z ich poprzednim koncertem (13.11.2008r.) znacznie się powiększyła.

Muzycznie również można czuć się usatysfakcjonowanym, gdyż zespół zaprezentował się z bardzo dobrej strony przedstawiając przekrojowo materiał głównie z trzech ostatnich swoich płyt. Na początek zagrali piosenkę „Wesoły jestem”, aby płynnie przejść w pochodzący z nowego albumu „Kalambury” utwór „Pożałuj mnie!”. I po tych dwóch pierwszych kompozycjach można stwierdzić, iż mieli publiczność już w garści i tak pozostało aż do samego końca występu zakończonego 2-ma bisami. Na mnie największe wrażenie podczas tego koncertu zrobił jednak bardzo długi improwizowany wstęp do „Słabości chwilowej”, gdzie muzycy Pustek poszaleli maksymalnie, nie pozostawiając nikogo obojętnym wobec swojej twórczości. Jednakże za największą niespodziankę tego wieczoru śmiało można uznać wykonanie „Znaku = ” pochodzącego z repertuaru nieodżałowanej Republiki, w wersji bardzo autorskiej, która w niewielkim stopniu przypominała „republikański” oryginał. Poza tym zaskakującym momentem warto także odnotować pojawienie się w repertuarze zespołu dawno nie granego na żywo utworu „Kosmos skończył się” pochodzącego z wydanej w 2004r. płyty „8 Ohm”.

Większość utworów zagrana została w mocniejszych wersjach co zachęcało niewątpliwie do zabawy, mimo że tekstowo są to utwory bardzo przygnębiające.. ale taka dychotomia energetycznej czy wręcz psychodelicznej muzyki wobec smutnych tekstów to nic nowego w twórczości Pustek, co widać zwłaszcza na ostatniej płycie zespołu zatytułowanej „Kalambury”. Więc jeśli miałbym wskazać jakiś mankament tego koncertu to byłyby to zdecydowanie pojawiające się od czasu do czasu sprzężenia w głośnikach, które mimo wszystko nie zaburzyły przyjemności oglądania i słuchania na żywo Pustek.

POSŁUCHAJ WYWIADU: http://www.sendspace.com/file/c6xhmn


Sławomir Kruk

Zdjęcie figurujące na górze posta pochodzi z poprzedniego koncertu zespołu w Cogitaturze 13 listopada 2008r. Aktualne zdjęcia pochodzące z tegorocznej trasy znajdziecie m.in: http://www.tck.pl/index.php/pol/Galerie/Scena/PUSTKI-Kalambury-Tour-Piwnice-TCK-29.01.10

7 lutego 2010

Little Dragon w Hipnozie


LITTLE DRAGON

niedziela, 14 lutego, godz. 20.00

Niepozorna, drobna Yukimi Nagano, to główna siła napędowa, co najmniej dwóch zespołów uznawanych za jedne z najciekawszych składów na skandynawskiej scenie jazzowo elektronicznej. Po raz pierwszy mogliśmy ją usłyszeć, na cieszącej się olbrzymim uznaniem płycie grupy Koop – Waltz for Koop z 2003 roku, jednak to dopiero opublikowany w 2006 r Koop Islands zwrócił uwagę słuchaczy na niesamowite możliwości i niespotykaną barwę głosu tej wokalistki. Dopełnieniem sukcesu była również trasa koncertowa, podczas której Nagano pokazała, że potrafi wydobyć z siebie niesamowity ogrom energii, jednocześnie śpiewając i dyrygując całym zespołem, zmuszając do tańca nawet najbardziej oporną publiczność, co mogliśmy również zobaczyć w katowickim Jazz Clubie Hipnoza.
Jej drugi zespół – Little Dragon - zadebiutował w 2007 r. momentalnie zwracając na siebie uwagę fanów tanecznego jazzu i delikatnej elektroniki. Sięgając po trip-hopowe rozwiązania, znane z klasycznych płyt Massive Attack czy Portishead. Little Dragon zaprezentował całkowicie świeże połączenie soulowych wokali, jazzowych improwizacji i tanecznych rytmów, co zaowocowało uznaniem ich debiutu za jedną z najważniejszych płyt roku, do czego przyczyniły się również niesamowite teledyski, idealnie podkreślające oniryczność i niecodzienność ich muzyki.
Drugi album Little Dragon, wydane w 2009 roku Machine Dreams, pokazał Nagano jako całkowicie ukształtowaną jazzową wokalistkę, odchodzącą odrobinę od prezentowanych we wcześniejszych nagraniach delikatnych melodii i ściszonych szeptów, poszukującą nowych form wyrazu w muzyce, która stała się nieco bardziej mroczna, wciąż jednak potrafi poderwać do tańca. Większy nacisk na wykorzystanie instrumentów elektronicznych i odważne sięganie po awangardowe rozwiązania, czerpiące z dokonań takich grup, jak Depeche Mode czy solowe nagrania Malcolma McLarena, przynoszą skojarzenia z inną wielką skandynawską gwiazdą – Fever Ray, jednak specyficzny wokal Nagano powoduje, że druga płyta Little Dragon jest równie optymistycznym albumem, co debiut. Okazja, by przekonać się jak ten materiał wypada na żywo nastąpi już 14 lutego, kiedy to Yukimi Nagano wraz z całym zespołem po raz kolejny pojawi się na scenie Jazz Clubu Hipnoza, prezentując nagrania z ostatniego albumu.

bilety:45 PLN do nabycia w Jazz Clubie Hipnoza, bileteria Ticketportal - budynek GCK, www.ticketportal.pl



5 lutego 2010

Oceniamy: Vampire Weekend - Contra



Debiutując w 2008 roku płytą Vampire Weekend, Nowojorczycy zachwycili krytykę i słuchaczy ciekawym połączeniem dźwięków świata (głównie Afryki) z nowoczesnym punk-rockiem. To była jedna z płyt roku 2008. Natomiast Contra, czyli nowe wydawnictwo Amerykanów, już kandyduje do tego tytułu w tym roku.

Udało się po raz kolejny: zespół skutecznie połączył dzikość i konwencję; uniwersalizm i regionalizm; moc i delikatność. To esencja nowego albumu Contra. Znajduje się tutaj 11, w przeważającej części krótkich, energetycznych pieśni, zawierających dawkę wszystkiego co wyżej wymienione. Są zatem dzikie okrzyki i delikatne chórki; punkowa perkusja i dźwięczne cymbały; głośne gitary i niewinne skrzypce. Rockowa ekspresja gdzieniegdzie ustępuje reggae'owym skandowaniem. Mamy więc z jednej strony delikatne Run i ostre Cousins; mamy balladowe I Think UR Contra i reggaeowe Diplomat's Son. A wszystko utrzymane w dobrym rytmie, niezwykle pozytywne, no i jak najbardziej przebojowe. Potencjalnych przebojów tutaj nie brakuje - Horchata, White Sky, Diplomat's Son i Taxi Cab to moi faworyci. Ale płyta jest w całości naprawdę bardzo równa.

Na koniec powiem tylko, że jest moim marzeniem zobaczyć ten zespół na żywo - totalna energia i spontaniczność na scenie - to Vampire Weekend. Może Off Festiwal?



Ocena: 5
Marcin Bareła

3 lutego 2010

Setlista 3.02.2010

1. The Horrors - Mirror's Image ("Primary Colours",2009)
2. Pustki - Znój ("Kalambury",2009)
3. Phoenix - Lisztomania ("Wolfgang Amadeus Phoenix",2009)
4. Archive - Pills ("Controlling Crowds Part IV",2009)
5. Beach House - Real Love ("Teen Dream",2010)
6. Gorillaz - Stylo ("Plastic Beach",2010)
7. Iowa Super Soccer - My World ("Stories Without Happy Ending",2010)
8. Tides From Nebula - Tragedy of Joseph Merrick ("Aura",2009)
9. These New Puritans - Three Thousand ("Hidden",2010)
10. Pustki - Notes ("Kalambury",2009)

Posłuchaj audycji: http://www.sendspace.com/file/hx1q50