30 listopada 2009

Wczoraj na oficjalnej stronie Blur pojawiła się wielka niespodzianka dla wszystkich fanów zespołu (Marcin Bareła) - trailer filmu "No Distance Lef To Run", który w styczniu 2010 wejdzie do kin na całym świecie!!!



"No Distance Left To Run" to pełnometrażowy dokument opowiadający historię Blur. Obraz powstawał w trakcie prób i koncertów do tegorocznych koncertów, w trakcie których cała czwórka pracowała razem po raz pierwszy od dziewięciu lat. Nie zabraknie również unikalnych materiałów archiwalnych, dzięki czemu poznamy losy czwórki przyjaciół, którzy zaczynali w późnych latach '80, a w 2009 byli jedną z największych gwiazd festiwalu w Glastonbury i zagrali dwa ogromne koncerty w londyńskim Hyde Parku...

26 listopada 2009

Ars Cameralis 2009 (ŻYWIOŁAK/ VALRAVN/ YO LA TENGO)



Często się zdarza, że wybieramy się na koncert, nie wiedząc zupełnie czego się spodziewać, prawie nie znając muzyki wykonawcy, nie mając o nim żadnego wyobrażenia. Często też się zdarza, że takie niewiadome wyprawy okazują się strzałem w dziesiątkę i kończą jako impreza miesiąca/roku/życia (niepotrzebne skreślić). Z takim nastawieniem kierowałem się w stronę Kinoteatru Rialto 24 listopada, by przyjrzeć się Wieczorowi Muzyki Folkowej w ramach Ars Cameralis 2009. Wyszedłem natomiast, mając za sobą jedną z imprez życia...
Wystąpiły zespoły Żywiołak, Valravn i Kabbalah. Dokładnie w wymienionej kolejności. Żywiołak - warszawska formacja, wywodząca się z różnych środowisk muzycznych (cześć muzyków ma doświadczenia metalowe), mająca na koncie longplay Nowa Ex-Tradycja. Żywiołak to nazwa nieprzypadkowa - muzycy na żywo to żywioł nie do okiełznania. Spodziewałem się po tym koncercie czegoś w stylu tradycyjnych melodii ludowych i spokojnego siedzenia na swoich miejscach - zostałem jednak (chyba nie tylko ja) bardzo pozytywnie zaskoczony. Żywiołak można powiedzieć gra punk-folk. Niezwykle dynamiczna, agresywna perkusja; elektryczna gitara basowa - po drugiej stronie zaś tak archaiczne instrumenty jak lutnia, lira korbowa czy drumla. Tradycyjne ludowe zaśpiewy kontra współczesny wrzask i łomot. Klasyczne, starosłowiańskie słowa okraszone metalowymi wstawkami. Do tego niezwykle energiczny taniec dwóch pań, Anny Piotrowskiej i Izabeli Byry, których ruchów pozazdrościłyby dziewczyny na najlepszych parkietach w mieście. To w wielkim skrócie Żywiołak.
Dostaliśmy naprawdę wybuchową porcję piosenek z pierwszej epki (Muzyka Psychodelicznej Świtezianki) i płyty Nowa Ex-Tradycja. Niezwykle żywiołowo wypadły Femina i Ballada o Głupim Wiesławie. Na deser dostaliśmy nieudane dziecko Eurowizji - Noc Kupały i kpinę z całego konkursu - pieśń Neurowizję. Fantastyczny występ. Było to czuć tego wieczora, doprawdy trudno było o kogoś stojącego spokojnie w miejscu, a jeśli komuś przyszłaby ochota na pogo - na pewno nie byłby sam...


Po Żywiołaku na scenie, po uprzednim przygotowaniu, przywitaliśmy Duńską kapelę Valravn. Historia, jaka kryje się za całym przedsięwzięciem jest niezwykle ciekawa. Otóż tytułowy Valravn to symbolizujący złe moce kruk, który był kiedyś człowiekiem, i by ponownie nim się stać - musi wypić krew ludzką. Za tą nieco wiejącą grozą historią kryje się jednak niezwykle ciekawa, wielowymiarowa muzyka i bardzo ciepli, zwyczajni ludzie.
Valravn powstał w 2003 roku i wydał Krunk Krunk i Valravn (2007). Zespół na żywo gra nieco inaczej niż poprzednicy. Na pewno znaczenie mają tu nordyckie korzenie folku, które to zespół od początku z lubością odkopuje, oraz odwołanie do pionierów folku na świecie - Irlandczyków. Dlatego muzyka w ich wykonaniu jest spokojniejsza, zawiera także uniwersalne instrumenty ludowe, jak harfa czy kobza. Valravn gra bardziej ambientowo - gotykowe brzmienia. Ale muzyka na żywo w ich wykonaniu to rzeczywiście magia. Magia chwili, magia nastroju, magia osobowości. Może wszystko razem wzięte. Uśmiechnięta, śliczna wokalistka - Anna Katrin Egilstrøð, znakomity bębniarz, Juan Pino (dał wspaniałą solówkę na wielki bęben), poza tym Martin Seeberg grający na wielu instrumentach, podobnie jak Søren Hammerlund. Skład uzupełnia Christopher Juul, pracujący zręcznie przy laptopach. Mieszanka naprawdę wyborowa.
W ten wspaniały wieczór można było naprawdę poczuc muzykę. Niezależnie od stanu ducha czy stanu ciała - Wieczór Muzyki Folkowej w Kinoteatrze Rialto pokazał, że takie inicjatywy są potrzebne. Pokazała to niesamowita publicznośc tego wieczora, a tylko utwierdziła w przekonaniu, że warto - muzyka. Muzyka z zupełnie innych zdawałoby się światów, a tak uniwersalna. Oby jak najwięcej takich wieczorów.


25 listopada natomiast w Jazzclubie Hipnoza zobaczyliśmy Yo La Tengo, zespół istniejący od 1986 roku, na koncie 12 płyt studyjnych i niezliczone kompilacje. Z jednej strony dobrze, że przyjechali dopiero teraz - ostatnia płyta, Popular Songs (2009) jest naprawdę świetna - jednak zwolennicy ich wcześniejszych albumów z pewnością wiedzieli, że zbyt dużo tamtych rzeczy nie usłyszą. Swoją drogą, tyle lat na scenie i tyleż samo lat niewiedzy - aż wstyd się przyznać...
Płyta Popular Songs jest kapryśna, bo serwuje nam popowe ballady i nieznośne, bezczelne gitarowe improwizacje. Po niepozornym wstępie, na pierwszy kęs poszedł More Stars Than There Are In Heaven - czyli przeszło dziesięciominutowa gitarowa ballada, która w wersji live wyglądała bardziej jak jakieś odprawianie szamańskich czarów. Nie po raz ostatni, jak się wkrótce miało okazać...
Ira Kaplan jest świetnym gitarzystą. Ale to, co robił podczas Ars Cameralis zapisało się nie tylko na dyskach twardych sprzętu przenośnego. Podczas wykonywania I heard you lookin trwającego bez mała 20(!!) minut, wpadł w totalny amok. Grał pięścią, próbował wyłamac ramię "tremolo", nosił gitarę na plecach, przesuwał po gryfie dłońmi, łokciem, czym się da. W pewnym momencie myślałem, że rzuci w muzycznym odurzeniu sprzętem w podłogę. Tak się (na szczęście) nie stało, choc fakt, że ta biedna elektryczna gitara przetrwała zakrawa na cud.
Na koncercie mieliśmy właśnie takie długie jamowe jazdy, ale także standardowo odegrane kompozycję. Szczególnie urzekły When It's Dark...


Czy I'm On My Way...


Koncert zakończyły 3 bisy, w sumie trwające niecałe pół godziny, co daje niemal dwie godziny Yo La Tengo na żywo. Możemy byc usatysfakcjonowani.

Posłuchaj wywiadu z Valvarn: http://www.sendspace.pl/file/0dfe670e87b1afab6b38950
Posłuchaj wywiadu z Żywiołakiem:http://www.sendspace.pl/file/9d2efe3e85c1011658201b2
Obejrzyj zdjęcia z Ars Cameralis 2009:
http://picasaweb.google.pl/marcinbarela/ArsCameralis2009ZYWIOAKVALRAVNYOLATENGO#

Marcin Bareła

25 listopada 2009

Setlista 25.11.2009

1. The Flaming Lips - Warm Mountain ("Embryonic",2009)
2. The XX - Heart Skipped A Beat ("The XX",2009)
3. Neon Indian - Deadbeat Summer ("Psychic Chasm",2009)
4. Sensorry - Tabadabap ("38.06",2009)
5. George Dorn Screams - The Terrace ("The Large Glass",2009)
6. Spięty - Ma Czar Karma ("Antyszanty",2009)
7. Nathalie & The Loners - F or Love ("Go, Dare",2009)
8. Editors - The Big Exit ("In this Light and on this Evening",2009)
9. Archive - The Feeling Of Losing Everything ("Controlling Crowds Part IV",2009)
10. BLK JKS - Taxidermy ("After Robots",2009)
11. Soulsavers - Some Misunderstanding ("Broken",2009)

18 listopada 2009

Setlista 18.11.2009

20.30 - 22.30

1. Hetane - Machines ("Machines",2009)
2. Hetane - Find the Lost Ghosts ("Machines",2009)
3. Hetane - Wild Woman ("Machines",2009)
4. Valravn - Marsk ("Valravn",2007)
5. Żywiołak - Noc Kupały
6. Grizzly Bear - Ready, Able ("Veckatimest",2009)
7. Yo La Tengo - Autumn Sweater ("I Can Hear the Heart Beating As One",1997)
8. The XX - Island ("The XX",2009)
9. The XX - Teardrops ("The XX",2009)
10. Alec Ounsworth - Holy, Holy, Holy Moses ("Mo Beauty",2009)
11. BLK JKS - Molalatladi ("After Robots",2009)
12. Hey - Umieraj Stąd ("Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!",2009)
13. Dirty Projectors - Stillness is the Move ("Bitte Orca",2009)
14. St. Vincent - Marry Me ("Marry Me",2007)
15. Vampire Weekend - Horchata (2009)
16. Pustki - Jakżeż ja się Uspokoję ("Kalambury",2009)
17. Ms. No One - IK ("Don't Ask Don't Tell EP",2009)
18. Archive - Lunar Bender ("Controlling Crowds Part IV",2009)
19. Mum - The Land Beetween Solar Systems ("Finally We Are No One",2002)

Posłuchaj audycji: www.sendspace.com/file/rcq8mm

Hetane, „Mega Club” 15.11.2009




Niezmiernie ucieszyłem się z faktu, że trasa koncertowa wrocławskiego zespołu Hetane specjalizującego się w łączeniu brudnej elektroniki z brzmieniem zardzewiałych gitar dotarła również do Katowic. To oryginalne zestawienie muzyków jak na polską scenę alternatywną przyciągnęło zaskakująco sporą ilość ludzi do katowickiego „Mega Clubu”.

Zanim na scenie pojawili się muzycy grupy Hetane publiczność mogła rozgrzać się za sprawą bardzo mocnego i czadowego występu zespołu Out of Rage. Trzydzieści minut energetycznego grania w ich wykonaniu mogło przyprawić jednak o spory ból uszów. Mnie nie przekonali do siebie, gdyż w tym hałasie zabrakło mi wyrazistych i wpadających w ucho melodii.

Następnie według wstępnych zapowiedzi na scenie powinien pojawić się świętochłowicki skład Chico (ostatecznie pojawili się na końcu), ale ku mojemu ogromnemu zdziwieniu na telebimie zza sceny odtworzono wizualizacje do utworu tytułowego „Machines” z debiutanckiego albumu Hetane i muzycy grupy weszli na scenę pozostając na niej przez następne 45 minut wzbudzając spory entuzjazm wśród zgromadzonej publiczności. Czemu trudno się dziwić, gdyż mimo zindustrializowanego brzmienia wywołującego wrażenie niepokoju, gdzie syntezatory i klawisze zderzają się z przesterowanymi gitarami oraz złowieszczo uwodzącym głosem Magdy Oleś, to bardzo chwytliwe melodie, które urzekają specyficznym brzmieniem, tak rzadko spotykanym na naszej scenie alternatywnej.

Podczas tego krótkiego koncertu usłyszeliśmy prawie w całości debiutancki krążek zespołu. Nie zabrakło, więc tak przebojowych numerów jak: „Wild Woman” (mój faworyt z płyty) i mocno przesyconego seksem i perwersją „Hard”. Zresztą w czasie tego numeru Magda Oleś uwodziła słuchaczy zmysłowym tańcem wijąc się wokół jednego z gitarzystów, co było potem długo komentowane podczas prywatnych rozmów już po zakończeniu występu. W dalszej części koncertu pojawił się do niedawna jedyny numer grupy śpiewany w języku polskim, czyli „Nienawidzimy” (z tekstem Stanisława Wyspiańskiego), ale jak udało mi się dowiedzieć od zespołu po koncercie, być może na drugim krążku wrocławskiej grupy pojawią się także autorskie teksty Magdy śpiewane w naszym ojczystym języku. Nie zabrakło też sporej niespodzianki w postaci zupełnie nowego utworu „Sleepwalkers”, który w repertuarze koncertowym pojawił się zaledwie dzień wcześniej podczas występu w krakowskim klubie Kwadrat. Dobre przyjęcie tego numeru zarówno w Krakowie, jak i w Katowicach wskazuje na jego prawdopodobne częstsze pojawianie się w setliście kolejnych koncertów.

Na zakończenie muzycy Hetane zaprezentowali bardzo energetyczny numer „Brabrasen”, w trakcie którego spokojna jak dotąd publiczność zaczęła pogować. Co ciekawe głos wokalistki w jego trakcie przetworzony został przez megafon, nadając muzyce jeszcze większego niż dotąd zanieczyszczenia w brzmieniu, które i tak stało się już wizytówką grupy. Pisząc o brzmieniu Hetane nie można zapominać o ogromnej roli, jaką na scenie wykonuje Radek Spanier przetwarzając efekty uzyskiwane na syntezatorach i mieszając je w odpowiednich proporcjach z metalowymi wręcz gitarami. Dla wszystkich szukających w muzyce gitarowej eksperymentów brzmieniowych koncerty wrocławskiej grupy są moim zdaniem pozycją obowiązkową.

Posłuchaj wywiadu:
http://www.sendspace.com/file/rccnbv

Sławomir Kruk



15 listopada 2009

4o lecie Radia Egida



Już po uroczystej gali z okazji naszych urodzin. Jestem dumny z faktu, że mogłem tam być. Część oficjalna odbyła się w Kinoteatrze Rialto, gdzie zaserwowano nam lekkostrawną zastawę, drinki. Całość uświetnił występ kabaretu Kałasznikow i Józefa Skrzeka. Przemawiali goście specjalni: Kamil Durczok i Marek Czyż. Szkoda, że nie przybył ostatecznie Piotr Baron.
Potem przenieśliśmy się na osiedle do siedzib radia na Uniwersytecką 15 w DS1, by wspólnie pośpiewać, pogadać no i wypić. Niech żyje Egida!
Fotki możecie zobaczyć tutaj: http://www.sendspace.pl/f...1cc3f57358f257f
lub tu: http://picasaweb.google.com/marcinbarela/LecieWEgidzie#


Marcin Bareła

13 listopada 2009

Oceniamy: Pustki, Kalambury


Zaledwie rok po znakomitej płycie Koniec Kryzysu Pustki wracają z albumem Kalambury. I znowu zaskoczenie - kolejny stylistyczny odwrót od poprzedniczki. Tej płyty miało nie być, przynajmniej tak początkowo twierdzili wykończeni nad pracą do Końca Kryzysu muzycy. Pustki jak widać ciężkiej pracy się nie boją i w ekspresowym tempie mamy kolejny album.

Album nie do końca premierowy i nie do końca autorski. Kilka piosenek istnieje już jakiś czas w obiegu (Wesoły Jestem, Jakżeż Ja Się Uspokoję, Kalambury), choć zostały nieco odmłodzone na potrzeby zestawienia; natomiast tylko jeden tekst pochodzi od autorów muzyki - Nieodwaga, ze słowami Radka Łukasiewicza. Dla ironii, kawałek ten śpiewa Artur Rojek, więc mamy równowagę. Inny utwór - Notes swoim głosem ozdobiła Kasia Nosowska. Sama płytę opisuje w tych słowach:
"Piosenki są cudowne. Szczerze pisząc, nie jestem w stanie w tej chwili wybrać jednej z nich, bo pewnie o to tu chodzi..."

Ja bym powiedział, że piosenki są dobre - może jedne lepsze, inne słabsze - ale poziom muzyczny, a szczególnie stylistyka utrzymane są mniej więcej na jednakowym, wysokim poziomie. Płyta nie powala wszechstronnością, brakuje swobodnych eksperymentów brzmieniowych znanych z Końca Kryzysu. Ale najwyraźniej takie było założenie - stworzyć szorstką, prostą ilustrację muzyczną do wierszy klasyków poezji (Leśmian, Broniewski, Tuwim, Słonimski). I rzeczywiście, muzyka jest bardzo szorstka. Od niektórych kompozycji aż wieje gitarowym, pulsującym chłodem (Znój, Trawa, Notes); inne łączą gitarowy jazgot z melodią (Wesoły Jestem, Kalambury). Jest jednak jeden utwór, który być może zapowiada nowe, radosne, melodyjne - słowem inne Pustki: kawałek Pożałuj Mnie z tekstem Danuty Wawiłow. Barbara Wrońska śpiewa tu z wyraźną radością i lekkością. Aż chce się do tego wrócić.

"Z poezją byliśmy związani od samego początku - nagranie takiej płyty jak Kalambury było więc tylko kwestią czasu" - piszą we wkładce płyty muzycy. Poeci, można powiedzieć opanowali zespól, dyktując do tekstu warstwę muzyczną. I rzeczywiście - wydaje się, jakby muzyka, miarowa, chłodna, pulsująca powstała pod dyktando tych tekstów, jakby Pustki napisali Kalambury mając zapisany w głowie każdy wers.

Myślę, że jest to udana płyta Pustek, pokazuje ich w nowym wymiarze i z nowymi pomysłami. Jednak osobiście jestem zwolennikiem Pustek znanych z Końca Kryzysu. Tych nieobliczalnych i jednocześnie słodkich Pustek, Pustek gitarowo - eksperymentujących. I takim chyba pozostanę.
4/5

Marcin Bareła

11 listopada 2009

Setlista 11.11.2009

1. Indigo Tree - I Am a Car ("Lullabies of Love and Death",2009)
2. Indigo Tree - Kitchenoflove ("Lullabies of Love and Death",2009)
3. Hetane - Czarne Okna ("Gajcy",2009)
4. Indigo Tree - Swell ("Lullabies of Love and Death",2009)
5. Kucz/Kulka - Got a Song ("Sleepwalk",2009)
6. Pustki - Wesoły Jestem ("Kalambury",2009)
7. Pustki - Pożałuj Mnie! ("Kalambury",2009)
8. Skunk Anansie - Because of You ("Smashes and Trashes",2009)
9. The XX - Night Time ("The XX",2009)
10. Hey - Faza Delta ("Miłość! Uwaga! Ratunku! Pomocy!",2009)
11. Soulsavers - You Will Miss Me When I Burn ("Broken",2009)

Audycja do odsłuchania:
http://www.sendspace.com/file/qv8t7x

7 listopada 2009

Indigo Tree w Rondzie Sztuki, 06.11







Ja i Filip

Koncert w Rondzie Sztuki był drugim takim zdarzeniem na dużej trasie jesienno-zimowej, na której to zespół Indigo Tree zaliczy większość poważnych miast Polski i tamże klubów. Całe szczęście, że muzycy zatrzymali się po drodze w Katowicach, w miejscu zwanym Oko Miasta.
Tuż przed występem, swoją drogą mocno opóźnionym, udało mi się porozmawiać z muzykami o miłości, muzyce i śmierci, czego efekty możecie posłuchać poniżej. Co do samego koncertu, cóż właściwie ciężko tu nawet mówić o koncercie, bowiem szczerze był to ledwo słyszalny, minimalistyczny występik. Nie winić tu należy muzyków, lecz nagłośnienie (gitara Peve’a i harmonijka Filipa były niemalże niesłyszalne) oraz gwar licznie przybyłych (o dziwo) ludzi. Swoją drogą musi być sporym wyzwaniem przedrzeć się przez ten gąszcz głosów i spróbować nawiązać jakikolwiek kontakt z publiką, jeszcze przy pomocy niezbyt wrażliwego mikrofonu. Nie udało się, ale co tam – nie wybrzydzając po prostu siadłem sobie na podłodze w przedzie i słuchałem. Wysokiego, pełnego bólu głosu Peve’a i basowej gitary Filipa. I było całkiem przyjemnie.

Zagrali całą płytę, łącznie z długo wyczekiwanym Iamthecar. Całkiem fajnie wypadły Swell i Carwheel. Muzyka ciszy, ale nie pozbawiona niepokoju. Zakończyli po około 40 minutach, w końcu sami powiedzieli: „ Jesteśmy małym zespołem i gramy małe koncerty” Powodzenia na trasie panowie!


Indigo Tree tworzą: Filip Zawada oraz Peve Lety. Filip Zawada to były muzyk zespołu Pustki i AGD. Masażysta dźwiękiem metodą Petera Hessa. Ponieważ coraz trudniej dogaduje się z kimkolwiek mieszka w górach i stara się nie myśleć. Peve Lety, bard gitarowy. po doświadczeniach w większych grupach , postanowił sprawdzić swe siły w duecie muzycznym, bo jak mawia: “ciężko jest wyrzucić z zespołu jedynego muzyka, z którym się gra.” Indigo Tree działają we Wrocławiu i okolicach. Gdy nie grają – piszą, gotują pierogi, robią zdjęcia, usypiają dzieci.



Historia Indigo Tree jest krótka. W 2009 Filip Zawada zaprosił Peve Lety’ego do współpracy przy nagrywaniu muzyki filmowej. Po godzinie improwizowania postanowili zmalwersować pieniądze na studio. Zamknęli się na tydzień w dużej sali nagraniowej tworząc pierwszą płytę ‘Lullabies of Love and Death’. Muzyka do filmu nie powstała. Po umieszczeniu piosenek na myspace do duetu zgłosiły się trzy wytwórnie płytowe, z których muzycy wybrali tą, która daje całkowitą swobodę w nagrywaniu i myśleniu, a także możliwość kupna nowych instrumentów.

Posłuchaj I'am The Car: http://www.sendspace.com/file/lsod68

Posłuchaj wywiadu: http://www.sendspace.com/file/2wf5t6

Koniecznie wejdź!!!! http://www.filipitoito.com/

Wszystkie materiały: Marcin Bareła

6 listopada 2009

Audycja 04.11

POd adresem:

http://www.sendspace.com/file/aswd3d

Oceniamy: Dick4Dick, Summer Remains



Najpierw były ciekawe Srebrne Ballady(2005), potem przyszedł czas na nieokiełznany Szary Album(2008); Zaledwie rok po Grey ALbum przyszedł czas na Summer Remains. Za cały zestaw odpowiedzialny jest Dick4Dick, Gdańska kapela założona w 2004 roku.
Przyszedł czas na album kompletny. Delikatne ciasto z mocno alkoholowym nadzieniem. Czekolada przyprawiona chilli. Na pewno ukłon w bardziej melodyjne oblicze muzyki, jednocześnie dowód na to, że punk rock oraz dźwiękowe wariacje jeszcze u nas nie umarły. Płyta mogłaby się nazywać Music Remains...
Album powstawał w niecodziennych okolicznościach, w wiejskiej chatce gdzieś na wschodzie Polski. Wpływ sów, kosów i innych ptaszków słychać już na otwierającej zestawienie Burzy a przyroda da jeszcze o sobie znać w 26-minutowym zapisie padającego deszczu o jakże oczywistym tytule: The End Of R'n'R. W międzyczasie dostajemy 13 kipiących dobrą energią kompozycji. Rzeczywiście, słychać sporo naleciałości funkowych, słychać to już w otwierającej Burzę solówce perkusyjnej jakby wysiągniętej ze wstawki Walkabout Red Hot CHili Peppers. Red Hoci to w ogóle ważny najwyraźniej zespół dla D4D, Girls Against Period zawiera bowiem klasyczny klangowy bas i funkowe falsetowe zaśpiewy. Jak sprawnie połączyć funk i punk można usłyszeć w Run Run Run, ba - nawet melodyjne, słodkie Hollywood ma silne funkowe akcenty. Słowem funk funk funk...



Fakt, że Polska to nie Kalifornia, a słońce świeci tu rzadziej potwierdza druga połowa Summer Remains. Jeśli Prognozy ocierają się jeszcze o sprawną elektronikę, tak Ballada o Bohaterze to nic innego, jak oparta na pianinie lullaby z gitarowym refrenem. Zanim się rozpada, dostajemy jeszcze optymistyczny, syntezatorowy Cannonade, jeden z nielicznych kawałków wyłącznie po angielsku.
Summer Remains utrzymuje mój słaby organizm i wątpiącego ducha w nadziei, że punk rock w Polsce żyje. Kiedyś Lady Pank, potem Hey czy Edyta Bartosiewicz, a dziś są Dick4Dick i całe szczęście, bo takich dwóch jak ich czterech nie ma ani jednego.
5/5
http://www.myspace.com/dick4dick

Marcin Bareła

5 listopada 2009

Setlista 4.11.2009

1. Pink Floyd - Summer'68 ("Atom Heart Mother",1970)
2. Yes - Into the Lens (single version) ("Drama",1980)
3. Yo La Tengo - I'm On My Way ("Popular Songs",2009)
4. Matt Elliott - Something About Ghosts ("Howling Songs",2008)
5. Yo La Tengo - By Two's ("Popular Songs",2009)
6. Kasabian - Where Did All the Love Go? ("West Ryder Pauper Lunatic Asylum",2009)
7. Dick4Dick - Wakacje w Hadynowie ("Summer Remains",2009)
8. Soulsavers - Unbalanced Pieces ("Broken",2009)
9. Indigo Tree - I Am a Car ("Lullabies of Love and Death",2009)
10. The Heavy - Sixteen ("The Hause That Dirt Built",2009)
11. Kult - Komu bije dzwon ("Ostateczny Krach Systemu Korporacji,1998)
12. Archive - Remove ("Controlling Crowds Part IV",2009)

4 listopada 2009

Ars Cameralis 2009




Już w najbliższy piątek, koncertem orkiestry kameralnej miasta Tychy, oraz zespołu śpiewaków miasta Katowice zainaugurowana zostanie już 18 edycja festiwalu Ars Cameralis Silesiae Superioris. Wydarzenie potrwa aż do 30 listopada i obejmie Katowice, Sosnowiec, Chorzów, Mikołów, Zabrze, Bytom a nawet Pszczynę. W ramach festiwalu wszystko, czego artystyczna dusza pragnie: wystawy, wykłady literackie, teatr, pokazy filmowe ale przede wszystkim koncerty. Nas interesują zwłaszcza 2 występy: Grizzly Bear 22(Niedziela) i Yo La Tengo 25 (środa), amerykański projekt założony w 1984, a od 1986 regularnie wydający płyty, których do tej pory ma 12, nie licząc koncertówek, kompilacji i wydań DVD. Zespół legenda, a jednak wielu ludzi marszczy czoło słysząc Yo La Tengo.


Bartłomiej Majzel Napisał:
„Podczas Festiwalu Ars Cameralis główny bohater tej ekscytującej przygody – czyli każdy z naszych odbiorców – będzie mógł poddać się wędrówce totalnej. Przygotowaliśmy bowiem istny, niekończący się korowód ekscytujących artystycznych wydarzeń! I tak jak u Céline’a, nasza podroż do kresu nocy będzie wędrówką w głąb siebie. W otchłań zarówno najciemniejszej, jak i najjaśniejszej egzystencji. Wprost w istotę rzeczy. Ku tajemnicy..."

więcej na: www.cameralis.art.pl i w audycjach...

2 listopada 2009

Yes, "Spodek" 30.10.2009



Tylko 2-tysięczna publika zdecydowała się zobaczyć nowe wcielenie grupy Yes podczas ich jedynego koncertu w Polsce.

Decyzja o wyruszeniu w długą trasę koncertową najpierw po USA, a teraz po Europie bez charyzmatycznego wokalisty Jona Andersona musiała wzbudzić spore kontrowersje wśród fanów Yes na świecie, co można zauważyć zwłaszcza po frekwencji na koncertach. Tak pustawego katowickiego Spodka nie było mi dane widzieć od dawna, co zaskakuje zwłaszcza jeśli pomyśli się, że koncerty legendy symfonicznego rocka są w naszym kraju dość wyczekiwane (poprzedni ich koncert odbył się 7 VI 2004r. w Sali Kongresowej w Warszawie).

Obawy większości fanów co do składu koncertowego zespołu okazały się moim zdaniem jednak bezpodstawne. Dwaj nowi członkowie – wokalista Benoit David oraz grający na klawiszach Oliver Wakeman (zastąpił w zespole swojego ojca Ricka Wakemana) wnieśli z pewnością sporo świeżości i radości grania w szeregi zespołu, co było widać w katowickim Spodku. Ponadto Benoit David sprawdził się znakomicie w roli frontmana zjednując sobie publiczność próbami zapowiedzi w języku polskim („Dobry wieczór Katowice”, „Jesteśmy szczęśliwi będąc tu z wami” czy „Dobranoc”). Jednakże o „mocy” koncertowej tego składu stanowi przede wszystkim gitarzysta Steve Howe, który dwoił się, aby nadać muzyce Yes odpowiedniego brzmienia i mocy. Jego solówki gitarowe były ozdobą całego wieczoru i nie można było wobec nich przejść z obojętnością. Na mnie szczególne wrażenie zrobiło potężne wykonanie utworu „Machine Messiah” z rzadko wykonywanego na żywo albumu „Drama” z 1980r. Była to z pewnością kulminacja wieczoru, jednak zanim to nastąpiło usłyszeliśmy przekrojowo całą twórczość zespołu. Nie mogło zatem zabraknąć klasycznych kompozycji Yes z okresu ich największej świetności, jak „And You and I”, „Close to the Edge”, „I’ve Seen all good People”. Długich kilkunastominutowych kompozycji nie brakowało, ale to przecież znak firmowy grupy, więc trudno się dziwić.

Te dłuższe kompozycje oddzielił w części środkowej dwugodzinnego koncertu set akustyczny Steve’a Howe. Sam jeden na scenie tylko z gitarą akustyczną potrafił skupić na sobie wzrok i emocje publiczności za sprawą instrumentalnego wykonania dwóch przepięknych kompozycji. Po czym wrócili na scenę basista Chris Squire, perkusista Alan White oraz młodsi członkowie grupy prezentując przebój „Owner of the lonely Heart” na który z pewnością czekali młodsi fani. Wybrzmiał dostojnie zwłaszcza pod koniec, gdy zakończyła go piękna solówka Steve’a. Zresztą nie pierwsza tego wieczoru.. Steve Howe był bowiem pierwszoplanową postacią całego koncertu, grając na gitarze nie przypominał w ogóle człowieka, a maszynę, która poruszała się w swojej krainie rytmu i dźwięków. Szczególnie było to widać podczas wykonania „And You and I”, gdzie Steve grał partie na dwóch gitarach i dodatkowych klawiszach, co jest nie lada sztuką.

Trudno się zatem dziwić, że dwutysięczna publika była w euforii wstając z miejsc podczas bisowego „Roundabout” i zostając w takiej pozycji aż do końca występu. Nieobecnym w Spodku pozostaje oczekiwanie na następny koncert grupy w naszym kraju, bo panowie Howe, White i Squire bynajmniej nie zamierzają zawieszać działalności koncertowej pomimo ponad czterdziestu lat spędzonych na scenach całego świata.

Sławomir Kruk